Znaleziono 0 artykułów
07.05.2025

Orina Krajewska stworzyła unikalny przewodnik po końcach i nowych początkach

07.05.2025
(Fot. Rafał Chojnacki)

Kiedy odkleiłam się od tożsamości aktorki, oszołomiło mnie, jak mój świat stał się szeroki – mówi Orina Krajewska – aktorka, podcasterka i autorka książek. Opowiada nam o łączeniu różnych ról, elastyczności, o przeżywaniu straty i najnowszej książce „Zostawić stare za sobą. Przewodnik po końcach i nowych początkach”.

„Zostawić stare za sobą” to tytuł twojej książki, ale też treść jednego z pierwszych tatuaży, które sobie zrobiłaś.

Kiedy moja mama była chora, napisała to zdanie na karteczce i włożyła ją pod szkło na biurku. Przypominało jej o tym, żeby z odwagą zostawić za sobą to, co przestarzałe, nieadekwatne do teraźniejszości. Tego mnie zresztą nauczyła, chorując: zapamiętałam ją czynną, aktywną, skupioną na daniu sobie największej szansy na wyzdrowienie. Tatuaż zrobiłam już po śmierci mamy, jest ze mną od lat. Przypomina mi, żeby nie bać się zostawiać tego, co nieaktualne, i być w ruchu, w zmianie. I żeby na tyle, na ile mogę, być w życiu sprawczą.

Jednak na niektóre wydarzenia nie mamy wpływu.

Oczywiście, dziś po pandemii, w trakcie wojny w Ukrainie czy Palestynie mamy szczególnie dojmujące poczucie, że dużo dzieje się poza naszą kontrolą. Jednak posiadamy wpływ na swoją reakcję i decyzję o tym, co chcemy zrobić z uczuciami, które się w nas budzą – możemy podjąć jakieś działania, wewnętrznie nie ustawiać się w pozycji ofiary. To bardzo trudne, ale kiedy łapię się na tym, że czuję się bezradna, przypominam sobie, że zawsze mogę podjąć działanie, choćby najmniejsze. Wolę być aktywna, świadomie dokonywać wyborów i nie mieć poczucia, że decyzje podejmują się same, natomiast ja doświadczam tylko ich konsekwencji. Myślę, że jest to możliwe nawet w momentach, kiedy wydaje się, że dzieje się coś ostatecznego. Mamy przecież wpływ na swoje myśli, emocje, wewnętrzną przestrzeń. Na to, czy trzymamy się czegoś kurczowo, czy to puszczamy. I na to, co się dzieje po stracie – zawsze przecież coś się po niej zaczyna.

Z czasem zostawianie starego za sobą staje się łatwiejsze?

Ja się w tym ćwiczę, więc myślę, że tak. Pisanie książki i rozmowy ze specjalistami bardzo mi w tym pomogły. Staram się mieć na to dużą uważność i daję sobie na to puszczanie wewnętrzne przyzwolenie. Kiedyś byłam na przykład bardzo przywiązana do myśli o sobie jako o przyszłej spełnionej aktorce, ale tylko według schematu, który sobie wyobraziłam. Kiedy tak się nie stało, wiązało się to z wielkim zawodem i kryzysem. Dlatego kluczowe wydaje mi się traktowanie siebie szerzej, nie tylko przez pryzmat przywiązania do pewnej wersji siebie, tożsamości, którą sami sobie nadaliśmy. Oderwanie się od niej i spojrzenie na nią z zewnątrz wnosi sporo powietrza. Czasem kiedy to robimy, okazuje się, że świat się zmienił, a my wraz z nim. Już dawno nie jestem na przykład tą samą osobą, którą byłam w liceum, ponieważ po drodze zdobyłam kompetencje, doświadczenie, zmieniłam się, a jednak z jakiegoś powodu nadal patrzę na siebie oczami nastolatki i tkwię w czymś, co od dawna mi nie służy. Jedynym wyjściem jest więc pożegnanie z tą tożsamością.

Piszesz o tym w książce: o tożsamościach, których kurczowo się trzymamy.

Myślę, że łatwo to sobie wyobrazić, każdy jakoś się określa: jestem dziennikarką, aktywistką, partnerką, aktorką, lekarką… A kiedy coś się w tej kwestii zmieni – tracimy pracę, rozstajemy się, świat nam się wali, ponieważ określaliśmy się przez pryzmat jednej konkretnej wersji siebie. Według mądrych osób, które w tej kwestii przepytywałam do książki, ważna jest elastyczność, bo dzięki niej łatwiej zachować równowagę, przyjmować to, co się dzieje na bieżąco.

Udaje ci się to?

Staram się. Myślę, że paradoksalnie pomaga mi w tym aktorstwo, które daje możliwości wcielania się w różne postaci. Nagle okazuje się, że mam w sobie dostęp do różnych wersji siebie. To dowód na to, że jestem różnorodna, wszyscy jesteśmy. W kontekście codziennego funkcjonowania mam też więcej niż jedną wersję zawodowej tożsamości i tego się trzymam. Ostatnio nawet zastanawiałam się, czy nie przywiązuję się za bardzo do tego, żeby się nie przywiązywać! Jednocześnie naprawdę trudno mi określić siebie za pomocą jednego słowa. Aktorka? Nie tylko. Pisarka? Też nie. Podcasterka? Czasem ktoś tak mnie określa, ale nie identyfikuję się z tym w stu procentach. Różne role zmieniają się w moim życiu w zależności od tego, na co akurat jest czas.

To pewnie daje ci jakiś rodzaj lekkości, ulgę?

Na pewno. Kiedy odkleiłam się od tożsamości aktorki, oszołomiło mnie, jak mój świat stał się szeroki. Uświadomiłam sobie, że mam o wiele większe możliwości: mogę pisać, rozmawiać z ludźmi, uczestniczyć w różnych kolorach życia, które mnie odżywiają. Teraz za tym idę.

A jak wcześniej myślałaś o aktorstwie?

Chyba dosyć dziecinnie – myślałam, że muszę coś performować. I że chodzi w nim o mnie. Dziś wiem, że ważne jest to, co mogę dać innym. Wymiana, w której mogę być. Aktorstwo to proces, który może coś dać obu stronom. Od lat gram w codziennym serialu i traktuję to jako formę dawania, rozrywkę. Według mnie to ważne dla osób, które chcą po prostu odpocząć.

Piszesz w książce o wczesnej młodości, ale mało o dzieciństwie. Kto wtedy miał na ciebie największy wpływ?

Miałam silną więź z mamą, na pewno w dużej mierze ona mnie kształtowała. Była obecna, uważna: nauczona doświadczeniem z moim o 15 lat starszym bratem zmieniła się. Sama mówiła, że na pierwsze dziecko była za młoda: u szczytu kariery, nie miała pojęcia, jak pogodzić pracę z macierzyństwem. Kiedy urodziła mnie, była już w innym miejscu. Ale myślę, że cała rodzina była ważna: to przecież złożony system, który ma określoną dynamikę. Mieliśmy rodzinę patchworkową, moi rodzice stanowili mocną parę. Do tego dwóch braci i ja. Kalejdoskop różnych postaci, mieszanki uczuć. Każdy dom ma jakieś cienie, ja swoje do tej pory odkrywam na terapii.

Napisałaś książkę o stracie. Jak ją definiujesz?

Wiesz, że nigdy nie zadałam sobie tego pytania? Pisząc książkę, szłam krok po kroku i przyglądałam się różnym jej aspektom. Strata jest dla mnie szerokim pojęciem, widzę ją jako kontener, w którym są odwaga do pozostawiania za sobą tego, co nieaktualne, i zmiana, ciągły wewnętrzny ruch.

Każda strata wiąże się z żałobą?

Myślę, że tak, ale niekoniecznie w tradycyjnym sensie. Patrzę na żałobę jak na rodzaj refleksji, dania sobie przestrzeni na to, by ujawniło się to, co obecne i żywe – przeżycie smutku, czasem rozpaczy albo ulgi, ale też uznania, że coś już minęło, że można iść dalej.

Można się na nią jakoś przygotować?

O ekspozycji na stratę pięknie mówi Anja Franczak z Instytutu Dobrej Śmierci: możemy eksperymentować z małymi stratami, na przykład raz na jakiś czas oddać istotną dla nas rzecz: książkę, płytę, perfumy, ciuch. Ważne, żeby tego nie sprzedawać, tylko oddać i obserwować, jak się z tym czujemy. Mnie to trochę przypomina szczepionkę: zaszczepiam w sobie jakieś echo emocji i kiedy przychodzi prawdziwa strata, słyszę je, jakoś rozpoznaję, a przez to być może jestem tym mniej zaskoczona, trochę bardziej odporna. Z drugiej strony myślę, że duża strata zawsze przynosi coś nieoczekiwanego – za każdym razem jest unikatowa. Kiedy odeszła moja mama, byłam w totalnym szoku.

Mimo jej ciężkiej choroby?

Tak. Walczyliśmy do końca. Myślałam: wiem, że mama nigdy nie będzie już w pełni zdrowa, ale przez to, że nie miałam wcześniej doświadczenia tak wielkiej straty, zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać.

Na śmierć rodzica nie da się chyba przygotować – zawsze jest to pierwszy i ostatni raz.

To prawda. Jednocześnie kiedy to przeżyjesz i potem obserwujesz przyjaciół, którzy tego doświadczają, wiesz, że śmierć jest częścią życia – jakkolwiek banalnie by to brzmiało. Śmierć ma oczywiście inny wymiar, kiedy mamy 20 lat, niż wtedy, kiedy mamy 40 albo 50 i było nam dane długie życie w towarzystwie bliskiej osoby. Ale myślę, że nie ma jednego schematu przeżycia tak trudnego wydarzenia. Nie ma też jednego modelu żałoby.

To zresztą jest uwalniające, bo każdy, kto to przeżył, wie, że żałoba jest bardzo chaotyczna, jej etapy ciągle się mieszają.

Przywiązanie do tak zwanych pięciu faz żałoby, które dodatkowo powinno się przeżywać linearnie, na szczęście odchodzi w niepamięć – już nie trzeba jej przechodzić w jedyny „słuszny” sposób. To było opresyjne. Żałoba nie mogła trwać za krótko, ale za długo też nie. Musiała mieć określony ciężar. A przecież nie ma jednego sposobu na przeżywanie jej – jeden dzień jest taki, drugi inny. I myślę, że nie ma w tym niczego złego ani dziwnego. Żałoba to jest stan, w którym mieszają się różne, często skrajne emocje. I który może prowokować do redefinicji swoich wartości.

Od czego zależy, jak zniesiemy stratę?

Myślę, że w dużej mierze od tego, jakich mamy wokół siebie ludzi, od wspólnotowości. Poczucia wolności w kwestii przeżywania emocji. I od tego, jak wcześniej znosiliśmy różne straty, nawet te najmniejsze w dzieciństwie. Od tego, czy czuliśmy wtedy przyzwolenie na różne emocje. I czy mieliśmy wsparcie.

Co ci dała ta książka? Co w tobie zmieniła?

Jej pisanie zajęło mi trzy lata i nałożyło się na wiele strat i zmian w moim życiu. Pożegnałam się z funkcją prezeski Fundacji Bądź. Dziś pełni ją Asia Jakubowicz, którą bardzo wspieram i której kibicuję. Fundacja przechodzi więc zmianę, jestem pewna, że dobrą. To był dla mnie czas dużej transformacji, ale też witania nowych perspektyw. Jestem w nowej, wspaniałej agencji aktorskiej, szykuję autorski podcast. Po konfrontacji z samą sobą, odpowiedzeniu sobie na kilka kluczowych pytań, czuję się dziś bardzo dobrze. I lekko. Chociaż w swoim czasie nie obyło się bez łez.

Książka jest domknięciem różnych strat?

Tak, chociaż jestem pewna, że wiele jeszcze przede mną. Tego na pewno się dzięki książce nauczyłam: cały czas coś tracimy i zyskujemy jednocześnie. Podoba mi się ta perspektywa. Od nas zależy, gdzie umieścimy punkt ciężkości: na tym, co było, czy na tym, co będzie. Bo w ruchu i zmianie jesteśmy nieustannie, a to oznacza, że za rogiem zawsze czeka coś nowego. Domykanie ostatnich strat, godzenie się z tym, że coś już minęło, dało mi ulgę. Bardzo się ucieszyłam na wiadomość, że książka będzie w drukarni 21 marca, w pierwszy dzień wiosny. Starałam się, żeby to, co w niej jest o stracie, było dla czytelnika wzmacniające, pomagało spojrzeć na nią z innej perspektywy. W końcu słowo „kryzys” oznacza punkt zwrotny, rozstrzygający moment. Tak na niego patrzę – nie tylko jak na koniec, lecz także jak na moment otwarcia.

Jeden z twoich rozmówców, psycholog Bartłomiej Dobroczyński, mówi, że żyjemy w czasie polikryzysu: kryzysy psychiczny, emocjonalny, ekologiczny i duchowy nakładają się na siebie. Co może przynieść ulgę w takiej sytuacji?

Profesor Dobroczyński to jedna z najmądrzejszych osób, z którymi rozmawiałam, mogę go nazwać moim idolem. Rozmowa z nim i blurb, który napisał na okładkę książki, dodały mi śmiałości i wiary w to, że książka może iść w świat. Jest wiele sposobów radzenia sobie z kryzysami, ale zaryzykuję stwierdzenie, że wszystko zaczyna się od samoświadomości. Myślę, że ważne jest przede wszystkim rozpoznawanie swoich potrzeb i szanowanie ich. Widzenie siebie jako osoby, która ma dokładnie tyle samo praw, co inni. Chodzi o to, żeby nie widzieć siebie ani ponad, ani poniżej, tylko na równi. Szanować innych, tak jak siebie samego. Każdy ma swoje unikatowe miejsce, a świadomość tego jest moim zdaniem jednym z pierwszych kroków do zdrowia. Z kolei ono jest wartością, która mnie prowadziła przez wszystkie rozmowy z ekspertami do książki i w podcaście „Osobiste rozmowy holistyczne”.

Jak mądrze towarzyszyć komuś, kto doświadcza straty?

Ja zaczynam od wysłania komunikatu: „Jestem”. Bez narzucania się. A jeśli mamy na to gotowość, możemy powiedzieć albo napisać: „Powiedz mi, czego chcesz, postaram się dać ci to, czego potrzebujesz”. Wiedz, że jestem, możemy się spotkać, także po to, żeby razem pomilczeć. Taki komunikat zakłada nie tylko wolność, ale przede wszystkim brak presji. Sama świadomość, że jestem dla przyjaciela, a on jest dla mnie w trudnym momencie, to prawdziwy skarb.

Na koniec pytanie, które zadajesz swoim czytelnikom: czego byś żałowała, gdyby dziś miało się skończyć twoje życie?

Tego, że jestem dla siebie czasem zbyt surowa. Ale staram się nad tym pracować i mam nadzieję, że zmierzam w dobrym kierunku.

(Fot. materiały prasowe)

Orina Krajewska: aktorka, podcasterka, autorka książek: „Holistyczne ścieżki zdrowia. Bądź”, „Siła umysłu. Siła emocji. Duchowe ścieżki zdrowia” i „Zostawić stare za sobą. Przewodnik po końcach i nowych początkach”. Członkini Fundacji Małgosi Braunek Bądź.

Marta Szarejko
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Orina Krajewska stworzyła unikalny przewodnik po końcach i nowych początkach
Proszę czekać..
Zamknij