
Palais Galliera otwiera swoje podwoje dla monumentalnej retrospektywy Ricka Owensa. Wystawa „Temple of Love”, prezentująca dokonania amerykańskiego designera z ostatnich trzech dekad, pozwala wniknąć w jego mroczne uniwersum. Paryskie muzeum przeobraziło się w tytułową świątynię, ekspozycja w sekretny rytuał, a Owens – w najwyższego kapłana.
Znudzony dotychczasowym życiem arystokrata postanawia zacząć wszystko od nowa. Nabywa podparyską rezydencję i urządza ją wedle swoich upodobań. Aleje ogrodu każe pokryć węglowym pyłem, sadzawkę wypełnić atramentem, a w spowitej kirem jadalni smakuje dań w kolorze lukrecji. Ma słabość do perfum jednocześnie odurzających i obmierzłych, a także do egzotycznych roślin o potwornej urodzie. Otaczając się dziełami sztuki „wydestylowanymi przez umysły niespokojne i wykwintne”, stopniowo zatraca się we własnych ekstrawaganckich gustach. Tak można streścić XIX-wieczną powieść „Na wspak” Jorisa-Karla Huysmansa. W tej hedonistycznej fantazji, okrzykniętej „biblią dekadentyzmu”, zaczytywał się za młodu Rick Owens. – Ta lektura dała mi przyzwolenie, by bez skrupułów oddawać się wyrafinowanym przyjemnościom zmysłów – stwierdza projektant. – Przygotowując w Palais Galliera retrospektywę mojej twórczości, kurator Alexandre Samson zwrócił uwagę, że od 30 lat przywołuję w wywiadach książkę Huysmansa. Zasugerował więc, by uczynić ją motywem przewodnim wystawy.
Prywatny pałac księcia ciemności
Podobnie jak główny bohater powieści, Owens tworzy wokół siebie odrębny mikrokosmos, w którym nie ma miejsca na przypadek. Wszystko musi podporządkować się rygorowi jego estetyki: mrocznej, pierwotnej, brutalistycznej, a jednocześnie niezwykle wysublimowanej. Paryska retrospektywa nie jest wyjątkiem. Nad jej aranżacją projektant czuwał osobiście. – Daliśmy Rickowi pełną swobodę – zdradza Miren Arzalluz, dyrektorka Palais Galliera. Przed wejściem do muzeum ustawiono „Prongs” – 30 betonowych rzeźb-mebli nawiązujących kształtem do wojennych bunkrów. Brunatną tkaniną zasłonięto posągi na elewacji neorenesansowego budynku, by upodobnić je do enigmatycznych totemów lub sarkofagów. W ogrodzie natomiast zasadzono pieczołowicie wyselekcjonowane rośliny: czarno-fioletowe petunie, wężownice, kępki ciemnolistnych traw oraz pnące się wilce, zwane „poranną glorią”. – Ich błękitne kielichy będą rozkwitać falami przez cały okres trwania wystawy – zapewnia Owens. Nawet w przymuzealnym bistro „Les Petites Mains” serwowane są dania i koktajle w odcieniach czerni i szarości – ulubionej palety barw amerykańskiego projektanta. Gmach Palais Galliera przeobraził się w prywatny pałac „księcia ciemności”, świątynię jego niepokojącego, a zarazem zachwycającego imaginarium.

Rick Rozpruwacz
Tytuł pierwszej części wystawy – „Hollywood” – może wydawać się nieadekwatny. Przestrzeń skąpanej w półmroku sali galeryjnej została podzielona na osobne nisze, podobne do kaplic w nawach kościoła. Wszystko wyściełano szarym filcem. Cały wystrój ma więcej wspólnego z kryptą lub podziemiem klubu BDSM niż z hollywoodzkim glamourem. A jednak to właśnie w słonecznej Kalifornii rozpoczęła się kariera Owensa. W 1981 roku, po przeprowadzce z rodzinnego Porterville do Los Angeles, podjął studia artystyczne w Otis Art Institute. Nocne życie Miasta Aniołów i ekspresja undergroundowych subkultur odwiodły go od pierwotnego zamiaru zostania malarzem. Po trzech semestrach przeniósł się do Los Angeles Trade-Technical College, by kształcić się na krojczego. Tajniki krawieckiej savoir-faire przyswoił sobie, rozpruwając oryginalne kreacje znanych marek. Rozkładał je na części pierwsze, analizował techniki, po czym konstruował na nowo. Tak jak czynił to wcześniej Cristóbal Balenciaga, Amerykanin opanował do perfekcji modelowanie ubioru, pracując bezpośrednio z tworzywem, bez szkiców.

Salome o czarnych dłoniach
Na ekspozycji z głośników wybrzmiewa kojący głos Owensa czytającego fragmenty powieści Huysmansa: „Ze skupieniem w licach, z miną uroczystą, niemal dostojną, rozpoczyna lubieżny taniec, który ma zbudzić uśpione zmysły starego Heroda (…) na wilgotnej skórze iskrzą się poprzyczepiane diamenty; bransolety, pasy, pierścienie plują iskrami”. Opisywaną postacią jest biblijna Salome, widniejąca na XIX-wiecznych obrazach Gustave’a Moreau. Płótna francuskiego symbolisty, specjalnie wypożyczone na potrzeby wystawy, zostały wplecione pomiędzy kreacje Owensa jako źródło inspiracji, a jednocześnie aluzja do jego żony – Michèle Lamy – współczesnej Salome o ostrym makijażu, złotych zębach i zafarbowanych henną dłoniach.

Poznali się w 1978 roku. Lamy – prawie 20 lat od niego starsza – prowadziła popularne wśród bohemy Los Angeles kawiarnie Le Café des Artistes i Les Deux Cafés, a także małą markę odzieżową, w której Owens znalazł zatrudnienie. Od tamtej pory Amerykanin i Francuzka są nierozłączni. W budynku nieczynnej drukarni przy Las Palmas Avenue urządzili wspólne mieszkanie, służące jednocześnie za pracownię. To właśnie tam w 1994 roku Owens postanowił założyć własny dom mody. Michèle objęła funkcję arbitra elegancji, wspólniczki, modelki testującej prototypy kreacji. W rzeczywistości była kimś jeszcze ważniejszym: muzą i wybranką serca. – Jestem niczym mnich klęczący u progu jej ołtarza – przyznaje projektant.


Glunge, czyli wyrafinowana brzydota
Już w latach 90. Rick Owens wykreował własny repertuar fasonów, któremu pozostaje wierny do dziś. Ostrą linię ramion, wąskie rękawy, wydłużone proporcje i drapowania podkreślające smukłość zaczerpnął z lat 30. Zamiłowanie do mody ery art déco – wymyślnych technik krawieckich, kosztownych tekstyliów i oszczędnych, ale eleganckich krojów – zostawiło znaczący ślad na jego własnej twórczości. Zamiast jednak kopiować kreacje Madame Grès czy Mariano Fortuny’ego Kalifornijczyk wymyślił ich subwersywne odpowiedniki.
We wczesnych kolekcjach (np. „Elektra” wiosna–lato 1999, „Slab” jesień–zima 2001) kontrastował posągową sylwetkę z surowością materiałów, które nabywał w second handach i magazynach z wojskowym demobilem. Sukienki, żakiety i ramoneski szył m.in. z mundurowego drelichu, filcowych koców, skóry z żołnierskich kamaszy i woskowanego płótna namiotowego. Zamiast cerować rozdarcia albo lamować postrzępione brzegi, designer traktował je jako naturalne zdobienia. W procesie farbowania zużytych tkanin odkrył brunatne i spłowiałe odcienie szarości, którym nadał nazwy „dust” i „dark shadow”. Kolorystyka kurzu, destrukcja i siermiężność na stałe zapisały się w modowym leksykonie Owensa. W prasie zaczęło krążyć pojęcie glunge (zbitka słów glamour i grunge), choć sam projektant wolał określać swoją estetykę jako „rozkładający się glamour”: – Mam słabość do kształtów i form pełnych gracji, ale też do bycia tak barbarzyńskim i nieokrzesanym, jak to tylko możliwe.

Między sacrum i profanum
Centralne miejsce galerii w Palais Galliera zajmuje sekcja zatytułowana „Sacré”. Zaprezentowane w niej kreacje z siedmiu różnych kolekcji ujawniają podejmowany wielokrotnie, ale za każdym razem w nowy sposób, temat duchowości. Fascynację sferą sacrum Owens przypisuje swojemu katolickiemu wychowaniu. Zapamiętane z dzieciństwa postacie zakonnic, pełne patosu figury świętych czy monumentalna architektura kościołów odcisnęły piętno na jego wyobraźni. – Zawsze zachwycał mnie widok habitów, wleczonych po zakurzonej posadzce świątyni – wspomina Amerykanin. Religię traktuje jako antropologiczny fenomen: pierwotną potrzebę, wspólną całej ludzkości od zarania dziejów. W projektach nawiązuje do archaicznych, pogańskich kultów, ale i współczesnych denominacji religijnych. Reinterpretując staroegipską koronę hedżet, mnisie welony czy prawosławny epitrachelion, designer kreuje szaty na użytek własnej liturgii.

Począwszy od debiutu na nowojorskim fashion weeku w 2002 roku, każdy pokaz Ricka Owensa nosi znamiona enigmatycznego rytuału. Wybieg staje się miejscem zgromadzeń zakonu projektanta (modelek i modeli) oraz jego wyznawców (zaproszonych gości). Ceremonialną atmosferę podsyca muzyka: od pompatycznych oper Richarda Wagnera do orgiastycznych brzmień fińskiego heavy metalu i minimal-techno. Również scenografia – oszczędna, a jednak sugestywna – potęguje aurę mistycznego doświadczenia. Prezentacja kolekcji „Mountain” (jesień–zima 2012) odbyła się na tle rusztów płonących żywym ogniem, a „Strobe” (jesień–zima 2022) – w kłębach dymu kadzidła. Show „Vicious” (wiosna–lato 2014), uświetniony występem tancerek, nasuwał skojarzenia z ekstatycznym transem. Z kolei pokaz najnowszej męskiej kolekcji „Temple” (wiosna–lato 2026) – podczas którego modele nurzali się w fontannie na dziedzińcu Palais de Tokyo – utożsamiano z obrządkiem chrztu.
Ekstrawagancka perwersja
Druga część wystawy diametralnie różni się od poprzedniej. Zajmuje jasną, wypełnioną naturalnym światłem przestrzeń, w której kreacje ustawiono w na wysokich postumentach. Zmiana aranżacji odnosi się do nowego rozdziału w karierze amerykańskiego projektanta. W 2003 roku Owens porzucił Miasto Aniołów na rzecz Miasta Świateł: – Paryż wyciągnął mnie ze strefy komfortu. Istnieje w nim jakiś wspaniały element ekstrawaganckiej perwersji, którą się tu popiera i pielęgnuje, co nie miałoby racji bytu nigdzie indziej. Stolica Francji okazała się doskonałym polem doświadczalnym.

W domu-atelier przy Place du Palais-Bourbon designer stworzył swoje najbardziej spektakularne projekty. Płaszcz z szarpanego gazaru i strusich piór („Walrus” wiosna–lato 2017), parka ze zdekonstruowanego nylonu na metalowym stelażu („Babel” wiosna–lato 2019) czy nadmuchiwane gumowe buty („Porterville” jesień–zima 2024) – to tylko kilka z wielu radykalnych eksperymentów pokazanych na wystawie. „Piękne jest zawsze to, co dziwaczne” – mawiał Charles Baudelaire. Dewiza francuskiego poety oddaje charakter twórczości Owensa, który poszukuje piękna w tym, co tradycyjne kanony mody uznają za nieatrakcyjne, a nawet odrażające: w deformacji, zaburzonych proporcjach, niejednakowych sylwetkach, sfatygowanych materiałach.

Moda zaangażowana
Dla Owensa ubiór to nie tylko narzędzie podważające narzucone konwencje estetyczne, lecz także wyraz społecznego i politycznego zaangażowania. Kolekcja „Vicious” stanowiła reakcję na ruch Black Lives Matter, rosnący w siłę w obliczu licznych rasistowskich ataków w Stanach Zjednoczonych. Z kolei wydarzenia związane z budową muru na granicy USA i Meksyku – które osobiście dotknęły projektanta dumnego ze swoich meksykańskich korzeni – znalazły odzwierciedlenie w kreacjach inspirowanych kulturą Azteków („Tecuatl” wiosna–lato 2020). Na ekspozycji zaprezentowano również projekty z przejmującego pokazu „Cyclops” (wiosna–lato 2016). Wówczas na wybiegu wystąpiło kilka par modelek: jedna dźwigała na sobie drugą, przywiązaną uprzężami. Ten prowokacyjny zabieg, z pozoru mizoginistyczny, był w rzeczywistości alegorią kobiecej siły, dosłowną ilustracją kobiet wspierających inne kobiety. – Moda od zawsze była formą komunikacji, przekazem wysyłanym do innych o naszych systemach wartości. W czasach niebezpieczeństw i niepokojów sposób, w jaki się prezentujemy, powinien wyrażać to, co popieramy i do czego dążymy: empatyczne i pełne godności traktowanie innych ludzi – stwierdza projektant.

W łóżku z Owensem
Ostatnia część wystawy znajduje się w kalifornijskiej sypialni Owensa i Lamy, która została pieczołowicie zrekonstruowana w Palais Galliera. Kiedy jeszcze oboje mieszkali w Los Angeles, zaczęli wspólnie projektować meble. Pierwszym zrealizowanym sprzętem było wielkie, przypominające katafalk łoże z ramą i zagłówkiem obitymi filcem z wojskowych koców. W ciągu ostatnich 30 lat powstały serie krzeseł, stołów, szezlongów i świeczników sygnowane marką „Rick Owens”. Wszystkie akcesoria – zbliżone formą do minimalistycznych rzeźb Donalda Judda – cechuje brutalistyczna prostota oraz surowość użytych materiałów (m.in. alabaster, marmur, wiąz, łosie rogi, beton).

Odtworzona sypialnia sprawia wrażenie, jakby ktoś dopiero co z niej wyszedł: wygnieciona szara pościel, spiętrzone w nieładzie poduszki. Tuż obok filcowego łóżka wisi regał z flakonami napoczętych perfum, małym telewizorem odtwarzającym bezgłośnie „Metropolis” Fritza Langa oraz dziesiątkami powciskanych na siłę książek. Tytuły na grzbietach zdradzają ich bohaterów: Alberto Giacometti, Marcel Breuer, Martha Graham, Constantin Brâncuși, Andrée Putman. Rzut oka na ten księgozbiór pozwala choć w ułamku poznać olbrzymi rezerwuar, z jakiego designer czerpie inspiracje. Wystawa „Temple of Love” kończy się w tym intymnym pomieszczeniu. – Michèle cały czas powtarza, żebym przestał nazywać to retrospektywą. Nie podoba się jej finalność tego słowa – przyznaje Owens. Na pytanie, czy myśli o zakończeniu kariery, odpowiada: – Nigdy. Nie wiedziałbym, co ze sobą począć. Bez pracy byłbym kompletnie zagubiony.

Wystawa „Rick Owens, Temple of Love” w Palais Galliera w Paryżu potrwa od 28 czerwca 2025 do 4 stycznia 2026 r. Ekspozycji towarzyszy obszerny katalog wydany nakładem oficyny Rizzoli.

Przytoczone fragmenty powieści „Na wspak” Jorisa-Karla Huysmansa według przekładu Juliana Rogozińskiego (Czytelnik, 1976)
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.