
Czy to możliwe, że nasze społeczeństwo funkcjonuje pod wpływem legalnego, powszechnie akceptowanego narkotyku? Książka „Alkoiluzja. Wyjście z alkoholowej sekty” autorstwa Roberta Rutkowskiego i Ireny A. Stanisławskiej to mocny głos przeciwko mitowi, że alkohol to „normalna” część życia.
O „Alkoiluzji” psychoterapeuty Roberta Rutkowskiego i dziennikarki Ireny A. Stanisławskiej pisze się z lekka sensacyjnie. Oto książka, której nikt nie chciał wydać, bo w Polsce panuje cenzura alkoholowa, bo jest zbyt radykalna dla osób czytających, ponieważ wzywa do całkowitego wyrzucenia alkoholu nie tylko ze sfery publicznej, lecz także z naszego życia. Wreszcie też, jak Rutkowski mówi w wywiadach (to on gra w „Alkoiluzji” pierwsze skrzypce), wydawców w oczy kole smutna prawda: każdy, kto pije, ma problem alkoholowy i trudno się do tego przyznać. Szczęśliwie jednak „Alkoiluzja” trafiła do NEWHOMERS, które odważnie (?) postanowiło ją wydać.
Mansplaining w słusznej sprawie
Czy rzeczywiście „Alkoiluzja” jest tak niebezpieczna i nowatorska, jak sugerują autorzy? I tak, i nie. Na pewno książce przydałaby się solidniejsza redakcja. Podczas lektury jesteśmy pod głośnym i intensywnym obstrzałem wszystkiego tego, co Rutkowski wie na temat alkoholu – to mikstura własnych doświadczeń i popkulturowych przedstawień, doniesień medycznych i prasowych, rozmów psychoterapeuty prowadzonych ze Stanisławską, ale też osobami z najróżniejszych branż. W swoich rozważaniach autor nie bierze jeńców. W tej bezkompromisowości i wykładaniu kawa na ławę swoich przekonań wiele jest z mansplainingu, przez co książka spełnia odwrotną funkcję niż pierwotnie założono – nie odstrasza, tylko męczy i traci siłę rażenia. Ale że temat jest społecznie istotny (i słusznie modny), trudno „Alkoiluzję” jednoznacznie skrytykować. Zresztą, jak autor podkreśla w mediach, nie interesują go kontrargumenty. Wie, co mówi, bo pracuje z osobami uzależnionymi, ma doświadczenie i na potwierdzenie podrzuca nam jeszcze tonę badań. Wniosek: alkohol to narkotyk jak każdy inny. Zatem nawet jeden kieliszek wina wypity do obiadu wpływa na nas destrukcyjnie.
Gdy jednak przedrzemy się przez monologi Roberta Rutkowskiego i wyciągniemy z książki całe mięcho, rzeczywiście daje ona do myślenia. Sam tytuł nawiązuje do życia w świecie, w którym ktoś sprawnie nami manipuluje, dając złudne wrażenie, że alkohol nie stoi obok amfetaminy, MDMA i innych narkotyków, lecz jest czymś znacznie bezpieczniejszym, wręcz produktem spożywczym, dostępnym w niemal każdym sklepie i na stacji paliw. To też fałszywe przekonanie, że alkohol relaksuje, bawi, leczy stres czy pozwala się odprężyć – czy chodzi o wino, piwo czy wysokoprocentowe trunki zawierają etanol, który, jak przypomina autor, jest substancją psychoaktywną, wpływającą na funkcjonowanie centralnego układu nerwowego. Działa na receptor GABA, osłabia aktywność neuronów, powoduje rozluźnienie mięśni i zmieniony stan świadomości. Rutkowski porównuje długoterminową ekspozycję na etanol do mikrodawkowania trucizn, np. amanityny z muchomora. Wszystkie te substancje przy długiej ekspozycji mogą prowadzić do trwałych uszkodzeń organizmu i śmierci.
Picie w Polsce
„Przyjęliśmy, że alkohol jest stałym elementem naszego żywota – podobnie jak piasek, muszle, zielone liście (…) Jest traktowany jak te czynniki, czyli jako element umilający i upiększający naszą planetę, ale też niezbędny do życia” – pisze Robert Rutkowski i zauważa, że picie napojów procentowych to w Polsce „klej społeczny”. W swoim gabinecie spotyka osoby, które piją, choć nie sprawia im to żadnej przyjemności, przymuszają się jednak, by zawiązywać interakcje. Trudno się wyłamać, bo „kto nie pije, ten kapuś”. Potrzebujemy akceptacji, nawet kosztem samego siebie.
Wypomnienie w „Alkoiluzji”, że Polacy to naród „alkoholowych poetów”, jest jak kubeł zimnej wody. Rutkowski wymienia nasze powiedzonka, które, powtarzane na co dzień i od święta, stają się przezroczyste. Nasze „ludyczne”: „Rybka lubi pływać”, „Łykniem, bo odwykniem” czy „Chlup w ten głupi dziób” dają nadużywaniu (czy, jak chce autor, uzależnieniu) satyryczną gębę, co je tylko bagatelizuje. A niewzniesienie toastu za zdrowie solenizanta_tki uważane jest za brak dobrych manier. Uzależnieni od alkoholu, pisze Rutkowski, „nigdy nie doświadczają odtrącenia, chyba że śmierdzą, zachowują się obscenicznie, łamią prawo. Alkohol roztacza nad pijącym magiczny parasol ochronny, wywołując przeważnie u obserwujących wesołość, sympatię, pełną akceptację. Człowiek wyniszczający się krańcowo alkoholem dostanie tej akceptacji nieporównywalnie więcej niż ten choćby tylko eksperymentujący z narkotykami”.
Powszechność spożywania alkoholu wpływa na dzieci, które niemal od samego swojego początku funkcjonują w „kulturze alkoholowej”, kształtującej nawyk konsumpcji procentów. Dostają, jak wymienia Rutkowski, kubek niekapek w kształcie kieliszka do wina, gry planszowe dla młodych nastolatków polegające na układaniu kieliszków czy wreszcie, chyba najbardziej popularne, szampany bezalkoholowe. Wreszcie też dzieciaki obserwują najbliższych wychylających kieliszki przy byle okazji. To prosta droga do powielania przez nich praktyk dorosłych. Poza tym osoby wcześnie pijące zmniejszają swoje szanse rozwoju w przyszłości, bo spożywanie utrudnia skonsolidowanie się własnego mózgu.

Wszechobecny alkohol w przestrzeni społecznej
Nie pomaga reklama, którą Rutkowski nazywa „alkoholowym stręczycielstwem”, a osoby reklamujące trunki mają, według niego, „krew na rękach”. Bo nawet jeśli koncerny lansują picie piwa bezalkoholowego, pomijają fakt, że ono również zawiera narkotyk o nazwie lupulina, uspokajacz. Miejsce piwa procentowego zajął aperol, który przywodzi na myśl wakacyjny luz i na pewno nie kojarzy się z pijaństwem. Drinkujemy go jak oranżadę. Tymczasem, podkreśla Rutkowski, on również zawiera szkodliwy etanol.
Tak silna obecność alkoholu w miejscach publicznych (w „Alkoiluzji” znajdziemy również ciekawy rozdział o powiązaniach z piłką nożną, nie tylko z reklamą na stadionach, lecz także absurdalnym połączeniu ze zdrowym trybem życia, któremu nie zagraża uzależnienie) nie powinna dziwić. Chociaż nie jesteśmy czwartym krajem pod względem liczby ludności w Europie, znajdujemy się na czwartym miejscu, jeżeli chodzi o sprzedaż alkoholu. Wiedziemy też prym w produkcji procentów na świecie. To biznes, a ten musi się opłacać. Być może dlatego, zamiast rozwiązać prawnie i odgórnie problem powszechności produktów z etanolem w przestrzeni publicznej, spycha się winę na konsumentów i konsumentki, każąc im, jak czytamy w „Alkoiluzji”, samemu mierzyć się ze swoimi problemami, jednocześnie wmawiając, że jeśli zachowa się umiar i będzie się pić odpowiedzialnie, osiągniemy równowagę. Żadna ilość nie jest neutralna, pisze Rutkowski, i dodaje: „Proponuję zadać inne pytanie, zamiast ile zapytać się po co, w jakim celu chcemy pić”.
Autor i autorka pokazują „światełko w tunelu”. Rozmawiają o trzeźwości z aktorem Jackiem Braciakiem, razem z Iwoną Guzowską krytykują powiązania sportu z alkoholem, punktują celebrytów i celebrytki, którzy w internecie reklamują procenty, a także wymieniają te osoby, które w wywiadach podkreślają, że zrezygnowały z picia. W tym miejscu warto wspomnieć o trzeźwych imprezach SobeRave organizowanych przez Martę Markiewicz i jej publiczne dzielenie się historią wychodzenia z nałogu. Jest jedną z pierwszych ambasadorek trzeźwego życia, wykorzystującą m.in. TikToka, by trafić do młodych osób. Natomiast w „Alkoiluzji” zmiana opisywana jest m.in. przez pryzmat promowanego przez pokolenie Z trendu NoLo (no alcohol, low alcohol), czyli picia bezalkoholowych i niskoprocentowych drinków. Bo odurzanie się alkoholem jest coraz bardziej passé. Nie są to już tylko działania oddolne, lecz przybierające bardziej formalne struktury. Na koniec Robert Rutkowski zauważa, że przełomem jest zamieszczona na oficjalniej stronie WHO informacja, iż opieką należy obejmować osoby, u których występują zaburzenia zdrowotne, ale – uwaga – już ze względu na samo używanie alkoholu, nie zaś nadużywanie.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.