
Filipka Rutkowska w cyklicznym felietonie opowiada o tym, jak po trzydziestce zauważyła, że zmienia się jej sylwetka, i co z tą obserwacją zrobiła. Podpowiadamy: Nie poszła na siłownię!
Padło i na mnie. Moje lata dwudzieste to jeden wielki żywieniowy joy ride, w którym – nawet przy najbardziej ekstremalnych zestawieniach – trzymałam smukłą sylwetkę. Majonez z białym pieczywem o drugiej w nocy, dwa, a nawet trzy kawałki tortu, nie wspominając o napojach gazowanych z cukrem. Dieta była dla mnie egzotycznym pojęciem – nie wiedziałam, o co chodzi, gdy inni o niej mówili. Kojarzyła mi się raczej z dochodzeniem do siebie po operacji lub z rozstrojem żołądka. Słyszałam od znajomych, że po trzydziestce metabolizm zwalnia, ale – z powodów, których trudno mi dziś wyjaśnić – zakładałam, że moje ciało będzie wyjątkiem. Oczywiście nie było.
Temat diety i wagi uważam za dość kontrowersyjny. Ciekawe jest to, że zmiany ciała konfrontują nas z upływem czasu
Kiedy zaczęłam zauważać, że moja sylwetka staje się bardziej krągła, nie pobiegłam na siłownię. Uznałam, że to ciekawy proces, którego chcę doświadczyć – poddać się nowej sile, która rzeźbi mnie na nowo. Chociaż w moim otoczeniu od zawsze podkreślano piękno smukłych sylwetek, dla mnie ważniejsze było przeżycie zmian. Poza tym nie przepadam za intensywnym sportem – wszelkie czynności wykraczające poza umiarkowanie szybką jazdę na rowerze są dla mnie katorgą, której nie zamierzam wykonywać dobrowolnie.
Temat diety i wagi uważam za dość kontrowersyjny. Z jednej strony coraz więcej mówimy, a nawet praktykujemy myślenie body positive. Z drugiej – zmiany ciała konfrontują nas z upływem czasu i z tym, jak trudno jest im się przeciwstawić.
A definicje piękna? Od dawna nie ma przecież jednej. Na pewno chudość nie stoi na szczycie hierarchii pożądania. W różnych grupach i kręgach kulturowych za atrakcyjne uznaje się zupełnie odmienne sylwetki.
Fascynujące zmiany sylwetki przypominają, że człowiek nie jest stałą, tylko funkcjonuje jako zmienne spektrum
W mojej dietetycznej peregrynacji nastąpił jednak w pewnym momencie nieoczekiwany zwrot – po latach akumulacji drobnych krągłości zaczęły pojawiać się dawne rysy. To było jedno z najbardziej metafizycznych doświadczeń, mocno je przeżyłam. Miałam wrażenie, że jednocześnie cofam czas i idę naprzód, a moje ciało poddaje się ponownie nowej rzeźbiarskiej sile. Przejście na dietę jest trochę jak wyprowadzka od rodziców i utrzymywanie się z własnych pieniędzy – człowiek nagle orientuje się, jakie są ceny.
Jak oceniam ten wieloletni proces? Uważam, że zmiany w sylwetce mają bardzo intymny, wręcz duchowy wymiar, który – poprzez społeczną presję, by zamiast doświadczać, myśleć o tym lub zewnętrznych oczekiwaniach – jest ludziom odbierany.
Niezależnie od tego, czy tracimy lub przybieramy na wadze, zmienia się nasza twarz, spojrzenie może być bardziej miękkie lub wyostrzone, ruchy stają się łagodniejsze lub zdecydowane. Te fascynujące zmiany przypominają, że człowiek nie jest stałą, tylko funkcjonuje jako zmienne spektrum – niezależnie, czy mowa o ciele, tożsamości, czy definicjach piękna.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.