Przemoc oglądana w internecie może powodować traumę pośrednią. Jak się bronić?

Rozmawiamy z psychologiem Andrzejem Gryżewskim o tym, jak na naszą psychikę wpływa oglądanie obrazów z miejsc zbrodni, dlaczego wrzucamy przemocowe filmiki do sieci, a także o tym, jakie są objawy traumy pośredniej.
Tuż po ujawnieniu zbrodni na Uniwersytecie Warszawskim do mediów społecznościowych wyciekły nagrania ze zdarzenia. Śmierć jako ostrzeżenie czy kolejna szansa na zdobycie popularności?
To skomplikowane. Jesteśmy biologicznie zaprogramowani, by błyskawicznie wychwytywać zagrożenia. To nasz mechanizm przetrwania: im szybciej dostrzegliśmy, że coś nam zagraża, tym mieliśmy większą szansę na przeżycie. Dlatego dziś, nawet jeśli siedzimy w bezpiecznym miejscu, nasz mózg nieustannie skanuje otoczenie – także to wirtualne – pod kątem niebezpieczeństw: przemocy, zabójstw, wojen. Media – zarówno tradycyjne, jak i społecznościowe – doskonale to wykorzystują. Drastyczne obrazy, emocjonalne nagłówki, brutalne nagrania – wszystko to przykuwa uwagę, zwiększa oglądalność, zbiera lajki. Tego rodzaju obrazy mogą wywoływać traumę pośrednią – człowiek nie jest na miejscu zdarzenia, ale jego ciało i układ nerwowy reagują, jakby tam był. Ucisk w klatce piersiowej, zimno, trudność z oddychaniem to realne objawy psychofizyczne.
Czy oglądanie takich nagrań ma nam pomóc się chronić, czy po prostu stało się formą brutalnego contentu, który się dobrze klika?
To dobre pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W rozmowach z pacjentami słyszę: „Muszę wiedzieć, co się dzieje na świecie”. Ale kiedy ich pytam, jak się czują po takich sesjach przeglądania mediów społecznościowych – są przemęczeni, rozdrażnieni, przytłoczeni. Wpadają w spiralę doom scrollingu. Oglądamy, bo te obrazy budzą w nas silne emocje, a algorytmy podpowiadają nam coraz więcej contentu. Aż w końcu orientujemy się, że minęły dwie godziny, jesteśmy spięci, głodni i psychicznie wyczerpani. Może więc warto postawić sobie pytanie: czy te nagrania informują, ostrzegają i budują świadomość? Czy może tylko drenują naszą uwagę i emocje?
Skąd w nas w ogóle potrzeba postowania przemocy?
Z jednej strony nagrywanie aktów przemocy może być dla niektórych próbą poradzenia sobie z emocjami. Ktoś, kto widzi coś tak drastycznego, jak ciało ofiary z głową oddzieloną od tułowia, może w panice wyciągnąć telefon i nagrać, lecz nie po to, by szokować, ale by poczuć, że nie jest sam w swoim przerażeniu. Udostępnienie tego w sieci i reakcje innych mogą być dla tej osoby formą potwierdzenia: „OK, to, co czuję, jest normalne – inni też są przerażeni, nie jestem przewrażliwiony”. Buduje się wspólnota lęku, która daje chwilową ulgę. Ale z drugiej strony przemoc generuje zasięgi.
Cynizm?
Nie wszyscy studenci, którzy wyciągnęli telefony, widząc zbrodnię na UW, chcieli się wybić na możliwej fali. Część z nich działała z poczucia bezsilności. Kiedy widzisz, że coś przerażającego dzieje się na twoich oczach, uruchamia się w tobie potężny mechanizm stresowy: walcz lub uciekaj. Albo – jak dziś – nagrywaj.
Nagrywaj?
Telefon daje poczucie wpływu. Działa szybciej niż 112. Jest konkretnością w chaosie. Naciskam record i czuję, że coś robię. Nie chowam się. Nie jestem bezradny. Mam jakiś wpływ. Być może to nagranie ostrzeże innych, być może będzie dowodem albo pomoże złapać sprawcę. Ktoś się dowie, że tutaj dzieje się coś złego. To jest działanie symboliczne, taka psychologiczna forma walki w epoce cyfrowej. Ale tu pojawia się problem.
Jaki?
Nagrywanie daje złudzenie wpływu, to paradoksalnie odsuwa od realnych działań. Ludzie nie dzwonią po pomoc i nie udzielają wsparcia. Tak naprawdę fizycznie nie reagują. Ograniczają się do nagrywania. I to może ich jeszcze bardziej zablokować, „zamrozić” w roli świadka, który rejestruje, ale nie ratuje. Później te nagrania żyją dalej. Niekoniecznie jako przestroga, lecz czasem jako wiral, który krąży oderwany od kontekstu i który wcale nie buduje świadomości, tylko znieczula. Bo jak często widzisz brutalny film, zanim przestanie robić na tobie wrażenie? Dziś nie trzeba już szukać przemocy, to przemoc nas znajduje. Algorytmy mediów społecznościowych wiedzą, że reagujemy silniej na treści pełne zagrożenia, więc podają je nam jak na tacy. Codziennie, bez filtra.
Jakie mogą być tego psychologiczne skutki?
Osoby, które pochłaniają duże ilości drastycznego contentu, stają się coraz bardziej lękowe. Pojawiają się zaburzenia snu, stany paranoiczne, depresyjne. Mam pacjentkę, która od miesięcy boi się wyjść z domu. Mieszka na Bielanach, w jednej z najspokojniejszych dzielnic Warszawy, ale w jej głowie – po setkach filmów o napaściach, kradzieżach i przemocy – świat wygląda jak pole walki. Co najgorsze, następuje stopniowa znieczulica społeczna. Gdy kiedyś emitowano program „997”, to brutalne treści pojawiały się raz w tygodniu i były poprzedzone ostrzeżeniem. Współczesny ośmiolatek może trafić na film z egzekucji jednym przypadkowym kliknięciem. A to, co kiedyś pozostawało w pamięci na lata, dziś pojawia się codziennie, między rolką ze słodkim kotkiem a trailerem filmu. Dlatego nie powinniśmy się dziwić, że gdy ktoś z siekierą biega po Uniwersytecie Warszawskim, ludzie nie reagują tak, jak byśmy się spodziewali. Przez tysiące godzin oglądania nasze mózgi nauczyły się patrzeć, ale nie działać. Nagrywamy, ale nie reagujemy.
A jakie są skutki w wymiarze społecznym?
Na myśl przyszła mi książka „Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą” Hansa Roslinga. Autor pokazuje, że świat staje się coraz bardziej bezpieczny, bogaty, zdrowy i przewidywalny. Mimo wszystko spada liczba wojen, dzieci umiera mniej, edukacja ma się lepiej, a skrajna bieda zmalała o miliardy ludzi. Ale jeśli teraz zrobimy eksperyment społeczny i zapytamy sąsiadów, czy czują się bezpieczni, zapewne zaprzeczą. Ten kontrast między obiektywnym stanem świata a subiektywnym odczuciem to nie przypadek, tylko skutek zalewu informacyjnego, który nasila emocje, ale nie dostarcza proporcji. Każdy z naszych lęków jest nieustannie karmiony przez nagłówki, komentarze, media społecznościowe, podcasty. Jednak problem nie polega na tym, że rzeczy złe się nie dzieją, bo jest inaczej, ale skala, z jaką są eksponowane, przeważa nad zdolnością do ich przetworzenia. Ludzie nie filtrują informacji. Nie odróżniają faktu od emocjonalnej narracji. Są w stanie zrozumieć wyłącznie zagrożenie. To już nie są tylko wojny informacyjne, lecz wojny na emocje. Te z kolei czynią społeczeństwo coraz bardziej neurotycznym, zdezorientowanym, lękowym.
Czy możliwe jest oderwanie?
Uważam, że warto ograniczać oglądanie wiadomości, najlepiej do minimum, albo w ogóle z nich zrezygnować. Bo to, co kiedyś miało funkcję informacyjną, dziś coraz częściej działa na nas jak przemoc. Nieważne, czy to radio, telewizja, internet – bardzo często mamy do czynienia z bodźcowaniem, które ma nas poruszyć, przestraszyć, wywołać emocje, a niekoniecznie przekazać coś istotnego. Rutger Bregman, autor książki „Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz”, postuluje, by świadomie wybierać treści, które do siebie dopuszczamy. Bo to, czym karmimy swoją głowę, to nasz wybór. Wieczorem możesz przez dwie godziny scrollować Instagram czy TikToka i później mieć problem ze snem, być zmęczony, rozdrażniony. A możesz ten czas poświęcić na coś, co daje ci chwilę wytchnienia.
Podstawą jest też selekcja informacji.
Tak, ale równie ważne jest ugruntowanie się. Kilka razy dziennie siadam na fotelu w gabinecie i pytam sam siebie: co czuję? Co moje ciało czuje? Jak się mają moje plecy, moja głowa, co czuję w emocjach? I uczę tego moich pacjentów. Bo wielu z nas nie ma kontaktu ze sobą. W taki sposób automatycznie oddajemy się w ręce zewnętrznych bodźców. Jesteśmy podatni na każdą manipulację, każdą przemoc, która wyjdzie z ekranu.
Ugruntowujesz się, rozumiesz swoje negatywne emocje i co z nimi możesz zrobić?
Na początku wspomniałem o traumie pośredniej, która dotyczy nas wszystkich, a którą chłoniemy wraz z obrazami przemocy z mediów. W psychologii mówimy też o traumie wtórnej, którą odczuwają psychoterapeuci, seksuolodzy, ratownicy medyczni i wszyscy pozostali, którzy na co dzień pracują z cudzą traumą. Sam czasami czuję irracjonalny strach. To sygnał, że muszę się sobą zaopiekować. Dlatego po ciężkich sesjach terapeutycznych nie odpalam Instagram, bo nie chcę dostać kolejnej bomby w twarz. Zamiast tego włączam muzykę, podcast, idę na spacer. Pytam siebie: co teraz czuję? Reaguję adekwatnie do sytuacji.
Czy potrzebujemy też solidnej edukacji medialnej, aby wyposażyć się w narzędzia np. do przesiewania informacji od fake newsów?
Edukacja medialna powinna się zacząć od twórców contentu – zarówno profesjonalnych dziennikarzy, jak i twórców internetowych, influencerów, youtuberów. Pogoń za clickbaitami to droga donikąd. Z drugiej strony internet, a tym samym platformy karmią się przemocą. Jeśli nie będziemy wymagać odpowiedzialności za publikowane treści, nadal będziemy żyli w świecie, gdzie przemoc sprzedaje się lepiej niż troska.
Andrzej Gryżewski – psycholog, seksuolog, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, założyciel Instytutu Psychoterapii i Seksuologii Arte Vita, autor bestsellerowych książek.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.