
„Together” to nowy body horror, który przygląda się bliżej mitowi dwóch połówek. Reżyser Michael Shanks pokazuje, jak w praktyce wyglądałaby realizacja wpajanej nam od dziecka wizji związku jako komunii i przekształcenia dwóch ludzi w jedno ciało.
Recenzja filmu zawiera spoilery.
Czy pamiętasz, ile miałeś/miałaś/miałoś lat, kiedy po raz pierwszy opowiedziano ci o twojej drugiej połówce? Tej na wpół mitycznej postaci z drugiego krańca świata lub z najbliższego sąsiedztwa, z którą pisane jest ci spędzić życie. Pamiętasz, kto ci o niej opowiedział? Rodzice, babcia, przyjaciele z ławki, wychowawczyni, a może bohater komedii romantycznej?

W moim przypadku to ostatnie. Nie pamiętam już, jaki to był film, ale wiem, że w jednym z pełnych patosu monologów wyłożono mi podstawowe reguły – każdy z nas jest jedynie połową doskonałej całości, każdy z nas jest niekompletny bez drugiej osoby, dlatego naszym nadrzędnym celem powinno być samoskompletowanie. Miałam wtedy może osiem lat. Jak możesz się domyślać, wizja ta szybko rozgościła się w mojej dziecięcej wyobraźni.
Od tego czasu na przemian ścigałam moją drugą połówkę i uciekałam od niej, zawsze z tym samym skutkiem. W tym roku skończyłam 28 lat i wciąż pozostaję niekompletna. Przynajmniej na papierze.

„Together” w przewrotny sposób rozprawia się z mitem drugiej połówki
Podobnej traumy musiał doświadczyć Michael Shanks, reżyser „Together”. Nowy film studia Neon miał premierę na Sundance Film Festival, gdzie zebrał zasłużone owacje na stojąco. „Together” to kolejny, po „Substancji” i „Brzydkiej siostrze”, body horror, który wystawia wytrzymałość widzów na próbę.
Film śledzi losy Millie i Tima, pary z 10-letnim stażem, której relacja od dawna zdaje się wisieć na włosku. Mimo to postanawiają przeprowadzić się razem pod miasto, gdzie Millie ma zacząć nową pracę. Tim zdaje się podążać za nią raczej z przyzwyczajenia niż przywiązania. Ona z kolei odwleka rozmowę, którą powinni byli odbyć dawno temu, ze względu na żałobę Tima po śmierci jego ojca.

Ich uroczy dom znajduje się na skraju lasu, który skrywa mroczne tajemnice. Podczas pierwszego spaceru po okolicy para pechowych bohaterów ląduje w dziwnej jaskini-świątyni. Spragnieni próbują wody z tamtejszego źródła, która sprawia, że dwie połówki w końcu stają się całością – czy tego chcą, czy nie. Millie i Tim rozpoczynają nierówną walkę o swoją podmiotowość na przekór sile, która zdaje się pchać ich do siebie.
Reżyser Michael Shanks znalazł poruszający sposób na zilustrowanie mitu o dwóch połówkach, a także tego, co w praktyce oznaczałaby jego realizacja. Millie i Tim z całych sił walczą o pozostanie sobą, ostatecznie jednak skończą scaleni w jedno ciało. Nie jest to ani piękne, ani romantyczne, a raczej brutalne, fizjologiczne, ostateczne.

W role Millie i Tima wcielili się Alison Brie i Dave Franco, para na ekranie i poza nim
Nie byłoby „Together” bez Alison Brie i Dave’a Franco. Dosłownie. Para w filmie i w życiu była tak zachwycona scenariuszem Shanksa, że nie tylko zgodziła się zagrać główne role, ale również została producentami tytułu.
Brie, znana z takich seriali jak „Community” czy „Glow”, po raz kolejny udowodniła, że równie dobrze odnajduje się w rolach komediowych i dramatycznych. Jej Millie pewnie kroczy przez życie i zawsze wie, czego chce. Jednocześnie nie potrafi jednak stawić czoła faktom, woli okłamywać siebie i innych niż przyznać, że jej związek się kończy.
Po świetnym występie w „Love Lies Bleeding” Franco wcielił się w mniej antypatycznego bohatera. Jego Tim zdaje się dusić od ciężaru żałoby po ojcu, a także wyidealizowanej wizji małżeństwa jego rodziców. Miłość i oddanie jego matki, która trwała przy martwym mężu na długo po jego śmierci, zdają się go przerażać i tylko pogłębiać lęk przed zaangażowaniem się w relację z Millie.
Parze partneruje Damon Herriman, którego niedawno mogliśmy oglądać w „Motocyklistach” i „Better Man: Niesamowity Robbie Williams”. Jamie reprezentuje tych, którzy wierzą w mit drugiej połówki, bo mieli szczęście znaleźć miłość. O tym, czy przetrwałaby ona próbę czasu, nigdy się nie dowiemy, bo zakochani zrezygnowali ze swojej indywidualności i stali się jednym ciałem. Jest to jakieś rozwiązanie.
„Together” warto obejrzeć w kinie. Najlepiej u boku ukochanej osoby
Może, wbrew tytułowi recenzji, „Together” nie jest wymarzonym filmem na pierwszą randkę, ale jest to tytuł, który warto zobaczyć z ukochaną osobą. Oprócz wspólnego doświadczenia traumy, jakim jest oglądanie sceny z matką Tima, albo tej, w której bohaterowie sięgają po ząbkowaną piłę, „Together” skłania także do refleksji i rozmowy. To interesujący punkt wyjścia do przyjrzenia się swojej relacji, wizjom miłości i przywiązania, a także mitom, które bezrefleksyjnie chłonęliśmy jako dzieci.

Być może właśnie taka pogłębiona rozmowa pomogłaby Millie i Timowi w zrozumieniu swoich potrzeb, pragnień i obaw. Oni się już o tym nie przekonają, ale ty i twoja ukochana osoba wciąż możecie. Jak dwie kompletne całości.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.