Znaleziono 0 artykułów
08.11.2019

Chiny: Zabójcze tempo rozwoju

08.11.2019
Yan Lianke (Fot. Getty Images)

Pogoda w chińskim mieście Eksplozja potrafi się zmienić w jednej chwili. W zależności od tego, czy rządzącemu rodowi Kongów dopisuje szczęście. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z zimy robi się wiosna albo wszystko pokrywa się lodem. Bo kto ma pieniądze, ma tu władzę boską. „Władza i pieniądze opętały dusze miliarda i czterystu milionów ludzi zamieszkujących starożytną chińską ziemię” – pisze Yan Lianke w „Kronikach Eksplozji”.

Dobrze czasem sięgnąć po książkę nie z naszego świata, nie z naszego kręgu kulturowego. Można nabrać dystansu, inaczej spojrzeć na swoje i przez chwilę chociaż powstrzymywać się od oceniania tego, co obce. Większość z nas nie ma bowiem bladego pojęcia o życiu po drugiej stronie globu. Po lekturze książki Yana Lianke „Kroniki Eksplozji” zastanawiam się, czy można wyobrazić sobie losy Chińczyków, czytając wyłącznie reportaże zachodnich autorów. Chyba nie, bo kultura to też język. A sposób opowiadania, poczucie humoru i sarkazm pisarza chińskiego diametralnie różni się od sposobu, humoru i sarkazmu, do jakiego my przywykliśmy. 

(Fot. Materiały prasowe)

Lianke wydaje się przerażony tym, w jakim kierunku i tempie pędzi jego kraj. We wstępie pisze, że Chiny chcą prześcignąć Europę i Stany Zjednoczone w najkrótszym możliwym czasie, nie oglądając się na środki i metody w dążeniu do celu. „Władza i pieniądze opętały dusze miliarda i czterystu milionów ludzi zamieszkujących starożytną chińską ziemię, sprawiając, że dzień w dzień dochodzi na niej do przerażających wydarzeń niedających się przewidzieć w najczarniejszych wyobrażeniach. (…) Rozsypała się cała logika, na której do tej pory ludzkość mogła polegać” – niemal wyżala się autor przed czytelnikami. 
Okazuje się, że skutek nie musi mieć przyczyny, i na odwrót. I o tym są „Kroniki Eksplozji”, w której przez łączenie gatunków literackich: powieści współczesnej, baśni i satyry, Lianke odsłania nam Chiny z jednej strony nowoczesne, z drugiej – stare, pełne przesądów i rytuałów. Z jednej strony luksusowe, z drugiej – feudalne. Zachodnie i orientalne. A sam nazywa to mitorealnością. 

Eksplozja najpierw była wioszczyną, w której rewolucja kulturalna przejawiała się walką klanów o władzę i wpływy. Wygrywał ród Zhu, jego przedstawiciel pełnił funkcję sołtysa, a krewni czerpali profity. Po drugiej stronie był ród Kongów, upokorzony, klepiący biedę, a trzeci – Chengów – bacznie przypatrywał się, jak sytuacja się rozwinie. 
Na początku lat 80. władze kraju znoszą obowiązujący przez kilkadziesiąt lat zakaz posiadania ziemi i bogacenia się na własny rachunek. Wchodzi w życie rządowe rozporządzenie namawiające do przedsiębiorczości i pracy, wyznaczono cel: gospodarstwa dziesięciotysięczne, czyli takie, których dochód przekroczy dziesięć tysięcy yuanów. Mieszkańcy Eksplozji oszaleli z radości i wzięli się do roboty ile sił. Jednak niełatwo osiągnąć wyznaczony próg przedsiębiorczością i pracowitością, na dodatek tak bardzo szybko. Sprytem wykazał się jeden z braci Kongów – Mingliang. Codziennie znikał z wioski na cały dzień i okradał przejeżdżające składy pociągów wiozące węgiel i koks. Gdy uzbierał taczkę, strącając cenny surowiec z wagonów, sprzedawał go w pobliskim powiatowym mieście. I tak w pół roku odłożył wymarzoną kwotę. 
Innym udało się zgromadzić tysiąc yuanów, jemu dziesięć tysięcy. Wójt uczynił go bohaterem i zaraz mianował na sołtysa, pod warunkiem że nauczy innych, jak zbijać majątek. Kong Mingliang dostał władzę, a starego sołtysa z wrogiego rodu Zhu opluł za wszystko, co złego zrobił przez lata dla jego rodziny. I kazał opluwać innym, dodając im odwagi sowitą zapłatą. Tak Zhu Qingfang „zginął w ślinopotoku”. 
Eksplozja za rządów Minglianga rozwijała się i rozrastała, nadano jej prawa miejskie, potem stała się miastem powiatowym, potem na prawach prefektury, aż wreszcie miastem wydzielonym jak Szanghaj i Pekin (czyżby Tiencin, który też z wioski zmienił się w dziesięciomilionowe megalopolis, był inspiracją autora?). Z fabrykami, z największym lotniskiem w kraju, ze stukilometrową linią metra, drapaczami chmur. 

Yan Lianke (Fot. Getty Images)

Ale za jaką cenę? Lianke w niezwykle barwny sposób przedstawia rozwój miasta. Nie wzbogaciłoby się, gdyby nie ofiary w ludziach – każdemu stawiano mogiłę na cmentarzu męczenników w centralnym parku. I gdyby nie sieć burdeli, gdyby nie korupcja, oszustwa, łapówki, kradzieże i nepotyzm. Gdy Kongowie postanowili przekonać amerykańskiego inwestora, by to właśnie w Eksplozji postawił swoją fabrykę samochodów, wybudowali dla cudzoziemców (z najbardziej znienawidzonego imperium socjalistycznych Chin, co jakoś nie stanowiło problemu) „wietnamską wioskę”, bo amerykański biznesmen był weteranem wojny w Wietnamie, a do tego czuł wielki sentyment. Żeby on i jego towarzysze mogli się poczuć jak za „dobrych czasów”, sprowadzono dziewczyny z Wietnamu, ubrano je jak sprzed 40 lat, postawiono bary z tamtejszą kuchnią, salony z ruletką, były nawet zbombardowane domy i mina, na którą nadepnął wietnamski chłopczyk. Zadziałało. Obsesja pieniędzy (Zhu Ying, gdy wzbogaciła się na sieci domów publicznych „Niebiańskie Rozkosze”, uszyła sobie płaszcz na modę zachodnią z samych banknotów) oraz pęd do bycia jak Ameryka idą w parze z walką eksplozjańskich klanów i intrygami męsko-damskimi. To wszystko Lianke zanurza w baśniowo-satyrycznych opisach, jak ten, gdy przed swoim ożenkiem Mingliang wybrał się na groby przodków. „Padł na kolana i płakał żałośnie jak dziecko, jak ktoś, kogo spotkała potworna niesprawiedliwość. Pszenica na polach otaczających cmentarz po okresie leniwej, zimowej wegetacji zaczynała podnosić się z ziemi. Zielone źdźbła wyciągały szyje, by spojrzeć na płaczącego Minglianga. (…) Cała przyroda wsłuchiwała się w jego głośny, ochrypły płacz, który z gór osuwał się na pola jak błotna lawina”. Yan Lianke sam robi z siebie bohatera powieści, bo to on jest kronikarzem zmiany. Przyjął zlecenie spisania dziejów miasta Eksplozja od burmistrza Konga, bo skusiło go niewyobrażalnie wysokie honorarium. „Wybaczcie mi, proszę, tę materialistyczną motywację, ale potrzebowałem tych pieniędzy, jak mężczyzna o wysokim poziomie testosteronu potrzebuje kobiety”. 
Nie muszę wszystkiego rozumieć, nie musi mnie porywać pisarstwo chińskiego autora w każdym jego akapicie. Ale na pewno jego gorzko-ironiczna opowieść pozwala spojrzeć inaczej na jego kraj, a sześćset stron połyka się w podobnym tempie, w którym rozwijają się Chiny.

Yan Lianke, „Kroniki Eksplozji”, z chińskiego przełożyła Joanna Krenz, Państwowy Instytut Wydawniczy, już w księgarniach

 

Maria Fredro-Boniecka
Proszę czekać..
Zamknij