
W komedii romantycznej „Materialiści” Dakota Johnson nie wie, czy w miłości kierować się sercem czy rozumem. Ale czy to w ogóle właściwie postawione pytanie? Co o współczesnych randkach mówi film Celine Song? I dlaczego poszukując partnera, zachowujemy się tak, jakbyśmy wybierali nowy samochód?
W „Materialistach” w reżyserii Celine Song Dakota Johnson gra swatkę, która milenialsom zmęczonym Tinderem oferuje spersonalizowaną usługę. Pełniąc funkcję przyjaciółki i psychoterapeutki zarazem, Lucy spotyka się z mniej lub bardziej zdesperowanymi singlami, żeby zebrać od nich wywiad. Czego oczekują od partnera? Czego absolutnie nie tolerują? Jak wyobrażają sobie wspólne życie? Odpowiedzi zapełniają tabelkę w Excelu, w której można zaznaczyć, czy osoba „y” spełniła warunki osoby „x”. Kobiety obsesyjnie podkreślają znaczenie wzrostu u mężczyzny: im wyższy, tym lepszy, mężczyźni – wieku u kobiet: im młodsza, tym lepsza. Nie wyrażają gotowości, by ustąpić na takich polach, jak roczne dochody, wykształcenie, wykonywany zawód. O wiele mniejsze znaczenie nadają wspólnym zainteresowaniom niż podobnemu pochodzeniu – w domyśle: z bogatej, ustosunkowanej, zgodnej rodziny. Komedia romantyczna rozgrywa się w Nowym Jorku, więc bierze się pod uwagę stan posiadania – apartament na Upper East Side i dom w Hamptons, pracę na Wall Street, obycie w świecie. Subtelne różnice między płciami dotyczą wyglądu – oprócz wzrostu dla kobiet liczą się „dobre włosy”, co oznacza brak zakoli, dla mężczyzn zbyt szczupła sylwetka. Stereotypowe wyznaczniki atrakcyjności, prestiżu, sukcesu decydują o powodzeniu potencjalnej relacji.
Gdy tabelki się zgadzają, a jednak „nie klika”
Samej Lucy wydaje się, że złapała pana Boga za nogi, gdy uwodzi ją Harry (Pedro Pascal) – zabójczo przystojny (wysoki!), obrzydliwie bogaty, szarmancki do bólu. Jednorożec, jak mówi ona, mężczyzna, który nie powinien istnieć. Co z tego, skoro niewiele do niego czuje (podoba jej się jego apartament, restauracje, do których ją zabiera, szacunek, z jakim traktują go inni), a i on zdaje się dosyć obojętny na jej wdzięki. Wbrew temu, co twierdzi Lucy, pasują do swoich tabelek – ona młodsza, on starszy, ona zaradna życiowo, on zamożny, ona gotowa na poważny związek, on chętny, by się ustatkować. Wtedy do życia Lucy powraca John (Chris Evans) – chłopak z dawnych lat, którego porzuciła, bo nie rokował. Lata później – już grubo po trzydziestce – nadal nie rokuje. Wciąż marzy o aktorstwie, imając się różnych prac. Wciąż jeździ tym samym starym samochodem, mieszka w tym samym podłym mieszkaniu ze współlokatorami, wciąż nosi w sobie pokłady frustracji.
Czy Lucy pójdzie za głosem serca, czy podejdzie do związków zdroworozsądkowo? W przewrotny, choć przewidywalny sposób pójście za głosem serca okazuje się wyborem rozsądniejszym. Okazuje się, że nie miłość jest ślepa, lecz kalkulacje, bo pasujące do tabelki wyniki łatwo zafałszować, nagiąć, naciągnąć, a uczuć nie da się oszukać. Najciekawszą teorię „Materialiści” wysnuwają jednak niejako mimochodem. Klienci Lucy pragną wiązać się z osobami z tej samej klasy społecznej, o zbieżnych poglądach, o podobnych schematach wyniesionych z domu. Ta zasada okazuje się prawdziwa także dla głównej bohaterki i Johna, wychowanych w niezbyt zamożnych rodzinach, w których rodzice wiecznie kłócili się o pieniądze, mniej lub bardziej zaniedbując swoje dzieci. W końcu w myśl tołstojowskiej reguły, „wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Lucy i Johna połączyło więc doświadczenie dorastania w innej, ale równie nieszczęśliwej rodzinie. Czy „Materialiści” próbują powiedzieć, że tożsame traumy cementują związek? A może, że tylko osoby, które wiedzą, jak nie powinien wyglądać związek, mogą naprawdę zbudować relację na własnych zasadach?
„Materialiści” zdają się sugerować, że poszukiwanie miłości jest jeszcze trudniejsze, niż nam się zdaje
Dychotomia „serce czy rozum” zdaje się więc przeterminowana. Gdy wszystkie kryteria z tabelki zostają spełnione, ale brakuje uczucia, związek nie przetrwa. Nie uda się stworzyć nic trwałego także na podstawie samych emocji. „Materialiści” przebudowują gatunek komedii romantycznej, pokazując, że poszukiwanie miłości jest jeszcze trudniejsze, niż się wydawało. Nie można do niej ani zaaplikować sprawdzonych standardów, ani polegać wyłącznie na porywach serca. Tylko pogodzenie serca i rozumu daje szansę powodzenia. Szyty na miarę partner proponowany przez swatkę – i często także przez aplikacje randkowe – daje ułudę, że w miłości można dokonać w pełni świadomej decyzji, a znów filmy sugerują, że decyzja zostaje podjęta za nas, bo o wszystkim decyduje przeznaczenie. „Materialiści” obśmiewają współczesne randki, które przypominają rozmowę kwalifikacyjną, ale nie dają też gwarancji, że poradzimy sobie bez tabelek. Łatwiej powiedzieć sobie, że dealbreakerem jest niski wzrost, niż przyznać przed samym czy samą sobą, że może samemu nie jest się wcale najlepszą partią. Klienci Lucy spowiadają jej się z najbardziej wstydliwych pragnień, nie boją się odsłonić mizoginii, mizantropii, fatfobii. Poszukując miłości, stajemy się nie tylko materialistami, konsumentami, kapryśnikami, lecz przede wszystkim obawiającymi się samotności i odrzucenia nieutulonymi, zakompleksionymi dziećmi. To można uznać za świetny punkt startowy. Odarci ze złudzeń, także na własny temat, możemy komunikować się na głębszym poziomie. I dopiero wtedy następuje prawdziwe spotkanie. Poza flirtem z Tindera (niedługo też aranżowanym przez „konsjerża” – sztuczną inteligencję), poza randką w ciemno zaaranżowaną przez swatkę, poza horyzontem własnych wydumanych oczekiwań.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.