Znaleziono 0 artykułów
15.11.2023

Film z przeszłości: „Ona”

15.11.2023
Fot. East News

W filmie „Ona” Spike’a Jonze’a mężczyzna zakochuje się w maszynie. Ale melancholijną „Her” ogląda się raczej jak uniwersalną opowieść o miłości, a nie science fiction o sztucznej inteligencji. W dużej mierze za sprawą empatycznych kreacji aktorskich Joaquina Phoenixa i Scarlett Johansson.

„Ona” („Her”), napisana i wyreżyserowana przez Spikea Jonzea („Adaptacja”, „Być jak John Malkovich”), miała swoją premierę jesienią 2013 roku. Choć dekada wydaje się zbyt krótkim okresem, aby można było mówić o „filmie z przeszłości”, to wiele się od tego czasu zmieniło – media społecznościowe na dobre zadomowiły się w naszej codzienności, algorytmy i SEO mieszają w codziennych wyborach, a wielkie koncerny technologiczne dopracowały umiejętności wirtualnych asystentów opartych o AI. Akcja filmu Jonzea rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale wiele jej elementów możemy rozpoznać już dziś. Nagrodzona Oscarem za scenariusz „Ona”, stawiająca pytania o granice człowieczeństwa i romantycznej miłości, wciąż ma w sobie melancholijny urok.

Ona” zredefiniowała związek z maszyną, przyglądając mu się z ciepłem i empatią

Z gatunkowego punktu widzenia film Jonzea wpisuje się w ramy science fiction, które wydaje się odpowiednim tłem do rozważań na temat kierunku rozwoju ludzkości. Od kultowego „Łowcy androidów” i „Matrixa”, przez arthouseową „Ex Machinę”, aż po skierowaną do najmłodszych animację „Wall.e” – kino zastanawia się, co odróżnia człowieka od nawet najbardziej inteligentnej maszyny, a co za tym idzie, nad możliwością posiadania przez nią ludzkich uczuć.

„Ona” jest pod tym względem propozycją nietypową: nie dzieje się, jak to często bywa w fantastyce naukowej, ani w odrealnionej przestrzeni kosmicznej, ani w specjalistycznym laboratorium, lecz w dużym amerykańskim mieście. Pomimo przepuszczonej przez pastelowy filtr konwencji, Los Angeles przyszłości nie wydaje się odrealnione: ludzie mieszkają w nowoczesnych wieżowcach, jeżdżą metrem do pracy, spędzają spokojne weekendy nad morzem. Nowe media, bardziej immersyjne niż obecnie (wykorzystujące technikę hologramu), uzupełniają spędzaną na kreatywnej pracy codzienność mieszkańców. Moloch, choć piękny i dziwnie harmonijny, ma jednak właściwość alienującą. Ludzie żyją tu w odosobnieniu, które podkreślają zamieszkiwane w pojedynkę mieszkania, z których rozpościera się widok na las rozświetlonych wieżowców, wypełnione bezosobowym tłumem plaże i skwery, romantycznie rozkołysany bezkres morza. Ta nostalgiczna przestrzeń stanie się tłem dla romansu introwertycznego pisarza listów Theodorea (wspaniały, nieoczywisty Joaquin Phoenix) z błyskotliwym systemem operacyjnym, Samanthą (Scarlett Johansson). „Ona” zredefiniowała związek z maszyną, przyglądając się mu z ciepłem i zrozumieniem.

Fot. East News

W filmie „Ona” związek mężczyzny z maszyną przypomina te utrwalane w klasycznych melodramatach

Wracając do tego filmu po dekadzie, wyraźnie czuję, że tylko na pierwszy rzut oka dotyczy on romansu ze sztuczną inteligencją, choć tak go zapamiętałam. Fantastycznonaukowy motyw to tylko pretekst, aby opowiedzieć historię o samotności w cyfrowym świecie, w którym trudno o nawiązanie bliskiej relacji z drugim człowiekiem. Nie, żeby zażyłość w rzeczywistości zdominowanej przez media społecznościowe, inteligentne roboty i chatGPT była niemożliwa – nie lubię takiego demonizowania. Tym bardziej że z upływem czasu te lęki często okazują się przesadzone. W „Her” próba rozdzielenia „świata mediów” od tego rzeczywistego prowadzi donikąd. Pod tym względem jest więc to film o teraźniejszości – opowieść o związkach z naszymi wizerunkami w sieci, ucieczce w świat social mediów i portali randkowych, film o flirtach na internetowym czacie, które tylko czasem przenoszą się do realnego życia.

Zamiast rozpracowywać lub poddawać krytyce społeczeństwo przyszłości, „Her” skupia się na pytaniu z pozoru skromniejszym, lecz nie o mniejszej wadze: co sprawia, że miłość jest właściwością typową dla homo sapiens? „Ona” z tytułu jest bezosobowa, ale przecież Samantha ma cechy, które odróżniają ją od stereotypowego robota (i to nie tylko zasługa głębokiego głosu Johansson, choć głównie). Dowcipna i inteligentna, wydaje się bardzo ludzka: nie budzi lęku, nie jest produktem dystopijnego społeczeństwa, jak inne znane z popkultury inteligentne maszyny. Wręcz przeciwnie, związek z nią przypomina te utrwalane w klasycznych melodramatach. Jest tu i etap pierwszego zauroczenia, „szał uniesień” i szczęśliwych chwil, aż po ból i rozczarowanie pojawiające się po wygaśnięciu namiętności. Samantha jako postać ucząca się z dnia na dzień („ewoluuję tak jak ty” – powie pozytywnie zaskoczonemu Theodorowi) asystuje mężczyźnie w codziennych czynnościach: sprawdza i porządkuje mu maile, pomaga w spełnieniu zawodowych marzeń, spełniając jego fantazje o wyrozumiałej i zabawnej partnerce. Której potrzebuje tym bardziej, by po rozpadzie wieloletniego małżeństwa wypełnić dominującą w jego życiu pustkę.

Fot. East News

Zresztą czy czasem wszyscy nie marzymy o takiej osobie? Postaci, która tak dobrze by nas rozumiała, mając dostęp do naszych ukrytych pragnień? Partnerze idealnie spełniającym wszystkie oczekiwania? To kusząca wizja, w której jednak Jonze dostrzega potencjalne przeszkody i ograniczenia. Elementem, który odróżnia miłość ludzi od relacji nawet najbardziej inteligentnych automatów, jest umiejętność całkowitego poświęcenia się wybranej jednostce, możliwość bycia dla kogoś „tą jedyną” osobą. Być może ta ograniczoność ludzkiego doświadczenia, tak często stanowiąca źródło rozczarowania i bólu, jest cechą czyniącą międzyludzkie relacje unikatowymi, a przez to cennymi. Trochę tak jak w wierszu Wisławy Szymborskiej: „Nic dwa razy się nie zda­rza i nie zda­rzy. Z tej przy­czy­ny zro­dzi­li­śmy się bez wpra­wy i po­mrze­my bez ru­ty­ny”. Intymność biorąca się z limitów wpisanych w zdolność doświadczeń okaże się nieprzekładalna na techniczny język zer i jedynek.

Fot. East News

Melancholia i nadzieja w filmie o współczesnym romantyku

„Ona” jest więc w gruncie rzeczy filmem głęboko humanistycznym, przepełnionym empatią dla ludzkich potrzeb i z czułością (ale i pewnym smutkiem) przyglądającym się sentymentom i nadziejom, jakie wnosimy w każdy nowy związek. Jonze odmienia przez wszystkie przypadki słowo „melancholia”, na którą – oprócz zawartej w fabule tęsknoty za trwałą miłością – składają się stylowy minimalizm wnętrz, pastelowe barwy kostiumów i skomponowana przez Arcade Fire ścieżka dźwiękowa. Nie będzie tu moralizowania i wyciągania sądów. Dzięki temu transgatunkowy romans stanie się czymś w pewien sposób naturalnym i nieuniknionym.

Nie udałoby się to, oczywiście, gdyby nie odpowiednie zestawienie twarzy, gestów i głosów. W ciągu zaledwie dekady Joaquin Phoenix stworzył kilka emblematycznych ról, jak te w „Wadzie ukrytej”, „Jokerze” czy we wchodzącym wkrótce do kin „Napoleonie”, które ugruntowały jego pozycję jako jednego z najbardziej cenionych aktorów Hollywood. Razem z Rooney Marą (prywatnie partnerką aktora, z którą poznał się właśnie na planie „Her”) oraz Scarlett Johansson stworzyli trio, któremu po prostu wierzymy. A w zasadzie kwartet, bo z perspektywy czasu bardzo ciekawą bohaterką wydaje mi się ta grana przez Amy Adams, przechodząca w życiu przez podobny proces do tego, którego doświadcza Theodore. Ich doświadczenia przeplatają się i dublują, uniwersalizując opowieść. Tak jakby naczelna myśl była jeszcze inna: romantyzm zawodzi, lecz przyjaźń zostaje.

Fot. East News

Nieudane związki tworzą udane historie

Jesienna aura sprzyja seansom „Her”. Film warto odświeżyć sobie w towarzystwie „Między słowami” Sofii Coppoli, który obchodzi w tym roku 20. urodziny. Obrazy często są ze sobą zestawiane nie tylko z powodu podobnego stylu, ale także tematu prezentującego – zdaniem niektórych – odmienne perspektywy na nieudane małżeństwo Coppoli i Jonzea. Brzmi to o tyle prawdopodobnie, że reżyserka „Priscilli” otwarcie wypowiadała się na temat zawarcia w „Między słowami” prywatnych doświadczeń, a także przyznała, że nigdy nie oglądała „Her”. W kontekście nieprzemijającej sławy obu produkcji twórcy zapewne mogliby przyznać, że mimo wszystko nieudane związki tworzą dobre historie, a z bólu i rozczarowań czasem bierze się coś dobrego. Przynajmniej dla widzów.

Joanna Najbor
Proszę czekać..
Zamknij