Znaleziono 0 artykułów
06.03.2024

Jak wdowy po śmierci męża układają sobie życie na nowo

06.03.2024
(Fot. Getty Images)

Owdowiałe kobiety często czują się niezrozumiane. W mniej lub bardziej otwarty sposób nie jest akceptowane ich publiczne przeżywanie żałoby lub smutku, a potem układanie przez nie życia w sposób niezależny. Z Violettą Rymszewicz, autorką książki „Ile kosztuje żona?”, rozmawiamy o tym, jak traktowane są kobiety, które zostały wdowami.

Polskich wdów jest aż siedem razy więcej niż wdowców. Jednak mówienie o sytuacji kobiet, które straciły mężów, wciąż nie jest łatwe, a podejście większości społeczeństwa, mówiąc delikatnie, jest marginalizujące. Czy to wynika ze strachu?

Poruszając temat wdów, za każdym razem czuję lęk przed tym, żeby nie wpaść w ton mówienia o kobietach owdowiałych w sposób podszyty litością lub taki, w którym zwraca się uwagę przede wszystkim na ich cierpienie. Mam poczucie, że to mogłoby umniejszyć ich rolę, deprecjonować ich prawo do samostanowienia. To, jak traktujemy wdowy, bardzo przypomina lęk i dystans, jaki czujemy wobec matek, które straciły dzieci. Zawsze, gdy mierzymy się ze śmiercią, nie do końca wiemy, jak się zachować, co powiedzieć, jak reagować. Myślę, że każdy z nas mniej lub bardziej świadomie boi się śmierci. Kiedy stoi przed nami osoba, która straciła kogoś bliskiego, nagle okazuje się, że nie mamy doświadczenia i kompetencji społecznych, które pozwoliłyby nam rozmawiać z człowiekiem, który otarł się o ostateczność. To mówi wiele o naszym własnym lęku przed tym, co jest nieuniknione.

Angielski antropolog społeczny Geoffrey Gorer w 1965 r. w książce „Śmierć, żal i żałoba” opisał odrzucenie okazywanej publicznie żałoby jako skutek narastającej presji, by unikać zachowań, które mogłyby popsuć innym samopoczucie. Czy właśnie w związku z tą presją wdowy same chcą usuwać się w cień?

To, jak kobieta reaguje na utratę męża, zależy od wielu czynników oraz jej osobowości. Część osób, aby dopełnić żałoby, potrzebuje okresu izolacji i odsunięcia się od świata, co wcale nie oznacza, że nie potrzebują obok siebie innych ludzi. Gdy okres przeżywania swoich emocji w oddaleniu mija i kobieta mogłaby wyjść do świata, uruchamiają się inne mechanizmy: świat wysyła informację, że jej smutek, żałoba i osamotnienie nie są dobrze widziane, bo psują mniej lub bardziej autentyczną szczęśliwość oraz powszechne wymaganie „myślenia pozytywnego”. A przecież bardzo trudno jest myśleć pozytywnie, gdy zderzamy się ze śmiercią.

Zazwyczaj nie chcemy konfrontować się z wielką stratą lub tragedią. Przyczyna leży w naszych zasobach emocjonalnych – w tym, jak dużą mamy empatię i umiejętność współbycia z osobą, która przeżywa cierpienie. W kulturze skrajnego narcyzmu i egocentryzmu często liczy się wszystko to, co ma związek z naszym indywidualnym dobrym samopoczuciem.

Zatem dlaczego kobiety usuwają się w cień?

Na pewnym etapie jest to naturalny sposób przeżywania żałoby. Później jednak otoczenie w mniej lub bardziej otwarty sposób nie daje wdowom przyzwolenia na publiczne przeżywanie żałoby lub smutku. Owdowiałe kobiety w jednym z najtrudniejszych momentów życia często czują się niezrozumiane, nieakceptowane i bardzo samotne. 

Emily Post w podręczniku etykiety wydanym w 1922 r. pisała, że „osoby przesadnie uczuciowe, nieważne jak bliskie lub drogie, powinny zostać odsunięte całkowicie od osoby przeżywającej żałobę”. Kontrowersyjne stwierdzenie, ale prawdopodobnie chodziło o to, aby nie nadwyrężać systemu nerwowego kogoś, kto przeżywa ból związany ze stratą. Czy po 100 latach taka rada jest aktualna?

To byłaby nieco uproszczona rada, ponieważ każda osoba jest inna, inaczej przeżywa żałobę i ma inne potrzeby. Wobec kobiet, które są na pierwszym etapie żałoby, bardzo trudno jest sformułować jedną uniwersalną radę. Dla wdów, z którymi rozmawiałam, przygotowując się do napisania książki „Ile kosztuje żona? Mroczne sekrety rynku małżeńskiego”, największym dyskomfortem było protekcjonalne traktowanie, z którym musiały się zmierzyć. Nadal dla wielu osób kobieta, która jest w głębokim bólu i została pozbawiona tak zwanej męskiej opieki, traci ważność. Nie jest traktowana jako ktoś osobny, zasługujący na szacunek. Społeczeństwo chce sprowadzić wdowę do roli bezradnego dziecka. A przecież kiedy kobieta traci męża, nie przestaje być odrębną jednostką. Tym, czego wdowy na pewno nie potrzebują, jest umniejszanie ich wartości i odmawianie im prawa do własnego życia i podejmowania decyzji.

Często słyszałam mrożące krew w żyłach opowieści o tym, jak po śmierci mężczyzny rodzina próbuje przejąć majątek należny wdowie. Podczas gdy, zgodnie z prawem, majątek pozostawiony przez męża powinien przede wszystkim przejść na ręce żony. Odmawianie owdowiałej kobiecie prawa do odziedziczonego majątku to jeden z najbrutalniejszych dowodów na to, że wciąż w XXI w. społeczeństwo traktuje wdowy jak niezdolne do samostanowienia i podejmowania decyzji. Proszę zauważyć, taka postawa dzieci i rodziny sugeruje, że kobieta nie pracowała wspólnie z mężem na pozostawiony przez niego majątek! To tak jakby nie wychowywała dzieci, nie prowadziła domu, nie pracowała zawodowo. Straszne, prawda? Pozwoliłam sobie wspomnieć o pieniądzach i dziedziczeniu, ponieważ sytuacja materialna i często prawna wdów na całym świecie, nie tylko w Polsce, to jedno z najbardziej szokujących i brutalnych doświadczeń, które składają się na wdowieństwo.

Natomiast wracając do pytania, czy kobieta w żałobie powinna unikać emocjonalnych osób, to zależy wyłącznie od niej, jej osobowości, potrzeb. Są kobiety, które potrzebują bardzo chłodnego i racjonalnego wsparcia. Jednak niezależnie od tego, czy kobieta miała szansę przygotować się na śmierć męża czy też wydarzenia potoczyły się nagle, zazwyczaj pierwszą reakcją jest szok i rozpacz.

Co w tym pierwszym okresie żałoby jest największym wyzwaniem?

To, że kobieta mierząca się z bólem, szokiem, innymi trudnymi emocjami, zderza się z całą brutalnością tego, co dzieje się po śmierci bliskiej osoby od strony formalnej, czyli z notariuszami, spadkami, podziałami majątku. To jest często bardzo trudne, zarówno od strony emocjonalnej, jak i intelektualnej. Owdowiała kobieta musi znaleźć w sobie ostatki sił, aby podołać tym urzędowym sprawom i zrobić to w sposób sprawny i przemyślany, aby samej sobie nie zrobić przy tym krzywdy.

Właśnie wtedy bardzo często rodzina i najbliższe otoczenie zaczynają myśleć, że skoro kobieta, która właśnie owdowiała, z trudem ogarnia sprawy formalne, to i w przyszłości nie będzie w stanie zająć się sama sobą. Co jest oczywiście nieprawdą. Wdowa tuż po śmierci męża często jest w szoku, który z czasem minie, a ona sama wróci do normalnego stanu emocjonalnego i psychicznego i zazwyczaj świetnie poradzi sobie z życiem i obowiązkami.

Wdowy tuż po śmierci męża potrzebują przede wszystkim obecności obok siebie życzliwego człowieka. Niekoniecznie trzeba nieustannie rozmawiać o stracie. Wystarczy wypić wspólnie herbatę czy pójść na spacer. Nie chodzi też o okazywanie wielkich emocji, ale podarowanie wsparcia przez samą obecność. Szokujące jest to, że ta podstawowa potrzeba tak rzadko jest zaspokajana.

Kobiety, które straciły mężów, często określane są jako „wdowy po kimś”. Trudniej znaleźć, na przykład w prasie, teksty o osobach, które są „wdowcami po kimś”. Język sugeruje, że kobieta po śmierci męża nie jest kimś odrębnym.

Do książki „Ile kosztuje żona?” napisałam rozdział o sposobie, w jaki świat traktuje owdowiałe kobiety. Doszłam wówczas do wniosku, że bardzo wiele opinii na temat roli żon jest głęboko krzywdzących dla kobiet. Od pokoleń pokutuje przekonanie, że żona jest własnością swojego męża, jego dopełnieniem. Gdyby powiedzieć publicznie, że kiedy wychodzimy za mąż, stajemy się własnością mężczyzny, prawdopodobnie podniosłaby się wrzawa, słyszelibyśmy zapewnienia, że jest to pogląd dawno nieaktualny. Ale zaryzykuję i powiem – przeświadczenie, że w chwili wchodzenia w małżeństwo stajemy się własnością męża, ma się naprawdę świetnie i to się nie zmienia od wielu, wielu pokoleń. Nasz język odzwierciedla wyobrażenie, że kiedy mężczyzna znika, kobieta traci sprawczość i prawo do samostanowienia w każdym wymiarze jej życia. Bardzo dobrze widać to zwłaszcza na polskiej wsi, gdzie walki o ojcowiznę z pominięciem kobiet są na porządku dziennym.

W publicznym dyskursie z kolei można dostrzec ingerencję w przeżywanie żałoby przez znane osoby. W nagłówkach pojawiają się zarzuty, że owdowiała kobieta zbyt szybko pozuje uśmiechnięta do zdjęć. Jakbyśmy chcieli kontrolować to, w jaki sposób przeżywa żal po stracie bliskiej osoby.

Poświęciłam jeden rozdział tematowi dziewictwa. Pisząc o dziewicach i o wdowach zauważyłam ogromne podobieństwo między tymi dwiema grupami, dotyczące tego, w jaki sposób społeczeństwo kontroluje kobiety, które jeszcze nie są lub już nie są „własnością” mężczyzny. Dziewictwo traktuję tutaj umownie, mając na myśli kobiety młode, przed 30. rokiem życia, które jeszcze nie podjęły decyzji o wyjściu za mąż. Proszę zwrócić uwagę, jak często są one poddawane takim samym brutalnym i surowym ocenom jak wdowy. To jest właśnie pokłosie głęboko zakorzenionej potrzeby kontrolowania życia intymnego kobiet samotnych. Przecież dawniej jeżeli kobieta nie była pod kuratelą męża, musiała być pod kuratelą ojca. Chociaż pozornie czasy i obyczajowość bardzo się zmieniły, wciąż głęboko zakorzenione normy i oczekiwania wobec kobiet samotnych wymuszają taką właśnie społeczną kontrolę. Społeczeństwo dopilnuje, aby kobieta samotna, zwłaszcza młoda, odpowiednio się prowadziła.

Czy zatem społeczeństwo określa, w którym momencie wdowa ma prawo zdjąć z siebie żałobną czerń?

Spotkałam niewiele wdów, które nosiły czerń. Kobiety często mówiły o tym, że przeżywanie żałoby jest doświadczeniem bardzo osobistym, a one same nie czują potrzeby, aby publicznie obnosić się ze swoimi doświadczeniami. Niezakładanie czerni i odmowa manifestowania żałoby to sposoby na intymne przeżywanie. Innym mrocznym i trudnym doświadczeniem wielu, zwłaszcza młodych wdów, jest zainteresowanie społeczne podszyte pytaniem: „Dlaczego nadal jesteś sama?”. Po kilku latach wdowieństwa nawet bliskie osoby komentują samotność kobiet i otwarcie zachęcają je do znalezienia nowego partnera. Przecież wiadomo, że kobieta bez mężczyzny jest niepełna! Mówię to jako żart, ale kiedy uświadomimy sobie, że za niezdrowym zainteresowaniem życiem osobistym wdów stoi przekonanie, że kobieta powinna pozostawać pod kontrolą mężczyzny, uśmiech trochę blednie. Względny spokój, jeśli chodzi o tę sprawę, kobiety mają dopiero po 70. roku życia.

Ale jeśli się z kimś zwiążą, to chyba z kolei znów są społecznie oceniane.

Oczywiście. I nawet trudno ocenić, czy gorzej oceniane są młode wdowy, które nie szukają partnera, czy starsze owdowiałe kobiety, które decydują się na wejście w nowy związek.

Powszechna opinia, zwłaszcza dotycząca młodych owdowiałych kobiet,  jest taka, że szczęście i spełnienie znajdą dopiero w kolejnym związku. Kobieta samodzielna, niezależna finansowo i emocjonalnie, w lokalnej społeczności często jest oceniana. Potrzeba kontrolowania samotnych kobiet pozostaje silniejsza niż postęp i edukacja. Przekonanie o tym, że należy oceniać w ten sposób, ma ponad 2 tys. lat i myślę, że jeszcze długo z nami zostanie.

Psychologowie zalecają owdowiałym kobietom relatywnie szybko zdjąć z palca obrączkę. Dlaczego?

Dużym ryzykiem podczas każdej żałoby jest wystąpienie „żałoby powikłanej”, co ma miejsce, jeżeli kobieta zostaje w stanie skrajnego smutku, izolacji oraz negowania wydarzeń dłużej niż około pół roku do roku. Jeśli niepokojąco często odwiedza grób męża, nie potrafi samodzielnie funkcjonować, a jej myśli dotyczą dołączenia do zmarłej osoby, najprawdopodobniej jej żałoba przekształca się w powikłaną. To stan bardzo trudny do uleczenia. Generalna zasada jest taka, że aby uniknąć żałoby powikłanej, kiedy kobieta czuje się gotowa, powinna schować lub oddać rzeczy po zmarłym. Psychologowie zalecają, aby emocjonalnie pożegnać się z minionym życiem w odpowiednim momencie, a w tym niewątpliwie pomaga zdjęcie obrączki z palca w symbolicznym akcie zamknięcia małżeństwa.

Podobno ryzyko wejścia w żałobę powikłaną jest tym większe, im bardziej żyło się w relacji symbiotycznej z osobą, która zmarła.

Tak właśnie jest. Są też znane przypadki, w których żałoba powikłana trwa całe życie. Niezwykle trudno jest pomóc osobie, która jej doświadcza. Główny problem polega na poradzeniu sobie z poczuciem zdrady wobec nieżyjącego małżonka. Kobiety dotknięte żałobą powikłaną myślą w następujący sposób: „Jeśli przestanę rozpaczać, zdejmę z palca obrączkę, zdradzę mojego męża!”. W dodatku bardzo często w żałobie powikłanej pojawia się nieuzasadnione poczucie winy, w które zresztą bardzo często wpędza owdowiałe kobiety najbliższe otoczenie. Wiele kobiet opowiadało mi o tym, że i rodzina, i znajomi tuż po pogrzebie zasypywali je pytaniami w stylu: „A czy dopilnowałaś, żeby nie pił, nie palił? Czy wysłałaś go na badania? Czy dobrze się odżywiał?”. Jako społeczeństwo potrafimy być bezwzględni wobec owdowiałych kobiet.

A one często w momencie śmierci męża czują, jakby straciły swoją tożsamość.

Jeżeli kobieta w okresie trwania małżeństwa zbudowała swoją całą tożsamość na byciu żoną, to kiedy małżeństwo się kończy, przechodzi przez kryzys tożsamościowy. W tym przypadku to nie jest czysta żałoba, lecz głęboki kryzys związany z tym, że kobieta nie wie, kim jest, straciła swoją tożsamość żony. Ten stan może być przeżywany w sposób wyjatkowo głęboki, jeśli niedługo po śmierci męża dorosłe dzieci wyprowadzają się z domu. W takiej sytuacji kobieta traci tożsamość żony i matki – jako tej, która w bezpośredni sposób jest potrzebna swoim dzieciom. Jeśli ten kryzys dotyka kobietę, która z jakiegoś powodu nie rozwijała swojej kariery, jej życie nagle staje się puste i pozbawione celu. Może się też zdarzyć, że z żałobą zostanie pomylona depresja, która pojawi się podczas takiego stanu. Największym wyzwaniem dla kobiety, która przechodzi przez ten rodzaj kryzysu, jest konieczność zdefiniowania samej siebie na nowo.

Czy powrót do panieńskiego nazwiska może pomóc w odbudowaniu swojej tożsamości?

W Polsce zmiana nazwiska wiąże się z trudną procedurą. Kobiety niejako z automatu mogą wrócić do nazwiska panieńskiego wyłącznie po rozwodzie, ale nawet wówczas muszą przejść przez skomplikowany proces wyjaśnień i składania dokumentów. Każdy inny przypadek zmiany nazwiska jest przez prawo traktowany podejrzliwie. Trzeba mieć bardzo mocne argumenty, aby urząd zaakceptował wniosek o zmianę nazwiska. Emocjonalne wyjaśnienia nie są brane pod uwagę. Nie spotkałam się z ani jednym przypadkiem, kiedy wdowa w Polsce chciałaby wrócić do nazwiska panieńskiego. Owdowiałe kobiety są tak jakby skazane na nazwisko męża.

Obawiam się, że gdyby w niewielkiej polskiej miejscowości wdowa zdecydowała się wrócić do panieńskiego nazwiska, to nie dość, że urząd stanu cywilnego potraktowałby ją z podejrzliwością, dodatkowo lokalna społeczność mogłaby ją odrzucić. Zgodnie z niepisanymi zasadami kobieta powinna być własnością zmarłego małżonka do końca swoich dni. Chyba że wyjdzie za mąż po raz drugi.

Mężczyźni statystycznie już po kilku miesiącach od śmierci żony są skłonni otworzyć się na nową relację. A jak jest z kobietami?

Z danych statystycznych i obserwacji socjologicznych rzeczywiście wynika, że owdowiali mężczyźni szukają nowych partnerek już kilka miesięcy po śmierci żony. Natomiast w przypadku kobiet sprawa jest bardziej skomplikowana. Część, zwłaszcza młodszych wdów, nie ma potrzeby związania się z kimś nowym. Wiele kobiet bardzo ceni sobie odzyskaną wolność i nawet nie myśli o ponownym małżeństwie lub związku. Z rozmów, które przeprowadzałam z kobietami, wynika, że  wdowy wiedzą już, co oznacza małżeństwo i że ma ono niewiele wspólnego z filmem romantycznym. Dobrze się więc zastanowią, zanim zaryzykują ponowną utratę niezależności. Zauważyłam również, że im kobieta jest lepiej wykształcona i bardziej niezależna finansowo, tym mniej jest skłonna do wejścia w kolejny sformalizowany związek.

Jedna z moich rozmówczyń, starsza owdowiała kobieta, powiedziała zdanie, które w pierwszej chwili zszokowało mnie, ale po namyśle stwierdziłam, że jest bardzo głębokie i że się z nim zgadzam. Brzmiało tak: „Każda mężatka zasługuje na to, aby przynajmniej pięć lat przed własną śmiercią zostać wdową”. Długo o tym myślałam i doszłam do wniosku, że kryje się w tym stwierdzeniu następująca myśl: każda z nas, mężatek lub kobiet pozostających w długich związkach, powinna mieć szansę odnalezienia swojej tożsamości i samej siebie bez kontekstu męża i małżeństwa.

Każda z nas powinna móc przypomnieć sobie, kim byłyśmy, zanim zostałyśmy żonami? Jakie miałyśmy marzenia? Jak podejmowałyśmy decyzje? Co myślałyśmy o sobie, swoich talentach, ambicjach?

Ile kosztowało nas małżeństwo? Z czego musiałyśmy zrezygnować dla dobra dzieci i związku? Doszłam też do wniosku, że wdowieństwo może być darem, ponieważ nie odziera ze złudzeń związanych z miłością i małżeństwem w tak brutalny sposób, jak rozwód. Wdowieństwo pozwala zachować resztki ufności w długotrwałe relacje, podczas gdy rozwód pozbawia nas złudzeń wobec miłości i romantyzmu. Wdowieństwo daje szansę na odnalezienie swojej tożsamości na nowo bez utraty wiary w sens bycia z drugim człowiekiem. 


Violetta Rymszewicz – Pisarka, psycholożka pracy, trenerka biznesu. Autorka książki „Ile kosztuje żona? Mroczne sekrety rynku małżeńskiego” (Znak Koncept, 2022), twórczyni terapii online Samopisanie®. Pracuje z kobietami, planując ich kariery i ścieżki edukacyjne. Jest absolwentką Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu oraz University of Cambridge. Członkini Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego z uprawnieniami do przeprowadzania testów psychometrycznych na potrzeby szkoleń i rekrutacji.
https://violettarymszewicz.com

Katarzyna Drelich
Proszę czekać..
Zamknij