Znaleziono 0 artykułów
12.02.2024

Życie tancerki Josephine Baker to gotowy materiał na film

12.02.2024
Fot. George Hoyningen-Huene, Josephine Baker, 1929 (© George Hoyningen-Huene Estate Archives)

Uciekła ze slumsu na wschodnim brzegu rzeki Mississippi, by występować na najważniejszych światowych scenach. Życiem Josephine Baker można by obdzielić kilka osób. W trwającej pięć dekad karierze, którą wykorzystywała w walce o prawa czarnoskórych, wyznaczała kulturowe trendy, inspirowała najważniejszych twórców epoki, ale też mierzyła się z rasowymi stereotypami. W czasie wojny jako wolontariuszka dołączyła do Czerwonego Krzyża i była agentką francuskiego ruchu oporu. Jej biografia to historia niezwykłej charyzmy, hartu ducha i wiary, że każdy jest zdolny uczynić świat lepszym. Wystawę poświęconą artystce można oglądać w berlińskiej Neue Nationalgalerie.

Na początku XX stulecia East St. Louis, przemysłową miejscowość na wschodnim brzegu rzeki Mississippi, nazywano „wagonowym miastem” („boxcar town”). Nie bez powodu. Tamtejsze domy, zajmowane w większości przez żyjących w nędzy czarnych Amerykanów, były tak naprawdę zdezelowanymi wagonami towarowymi, porzuconymi na bocznicy. O tym, że ktoś w nich mieszka, świadczyły prowizoryczne schodki i kopcące rury kominów. Dziury w podłodze łatano blachą po konserwach, w ścianach z desek wypiłowywano okna, a za tapetę służył papier gazetowy. Strzelanie z procy do szczurów było ulubioną zabawą okolicznych dzieci. W jednym z najpodlejszych slumsów ówczesnej Ameryki, Freda Josephine McDonald – znana później jako Josephine Baker – spędziła pierwszych kilkanaście lat życia.

Slumsy i niewolnicza praca

W rzeczywistości dzieciństwo „Tumpy” – jak pieszczotliwie wołali na nią rodzice – minęło zanim w ogóle się rozpoczęło. Jej matka, ciężko pracująca jako praczka, ledwo wiązała koniec z końcem. Wiecznie bezrobotny ojczym spędzał czas i resztki pieniędzy w tancbudach Saint Louis, po drugiej stronie rzeki. Ich kilkuletnia córka musiała więc szybko wydorośleć, by pomóc w utrzymaniu rodziny. Zarabiała, pastując podłogi, odśnieżając chodniki i niańcząc dzieci. W zamian za pryczę w piwnicy i kilka gotowanych ziemniaków w wieku siedmiu lat najęła się jako gosposia w domu podstarzałej białej pani Kaiser, która traktowała ją jak niewolnicę. Z tego czasu Josephine zapamiętała szczególnie jeden wieczór: „Nie dopilnowałam wody, w której myły się naczynia. Gotowała się zbyt długo i wszystkie talerze popękały. Pani wpadła w furię i wepchnęła moje ręce do wrzątku. Krzyczałam. Modliłam się: Boże, pozwól mi umrzeć”. Następnego dnia ocknęła się w szpitalu.

10.Josephine Baker w słynnym bananowym kostiumie, ok. 1925 / Fot. Getty Images

Na resztę życia zapamiętała nie tylko zapach parzących mydlin. Lipcowej nocy 1917 roku zbudził ją duszący dym, przeraźliwe wrzaski i huk rewolwerów. Banda białych mężczyzn napadła na „boxcar town”, linczując i mordując każdego napotkanego czarnego mieszkańca. Szubrawcy okładali kijami, wybijali szyby i podkładali ogień. Rodzina Josephine cudem uniknęła spalenia żywcem, gdy ktoś wrzucił przez okno płonącą pochodnię. W masakrze w East St. Louis zostało spalonych blisko 200 domostw, wielu zostało zabitych i rannych oraz straciło dach nad głową tylko dlatego, że – jak pisał jeden z lokalnych reporterów – „czarna skóra oznaczała wyrok śmierci”.

Z „boxcar town” na wodewilową scenę

Każdego dnia wpajano mi, jak zresztą wszystkim czarnoskórym, że jestem niższego rzędu, gorsza od białych ludzi” – wspominała Josephine. W realiach naznaczonych piętnem segregacji rasowej, wyzysku i pogardy szukała choćby odrobiny radości. Odnajdywała ją zawsze w muzyce. Z zarobionych pieniędzy odkładała po parę pięciocentówek na bilet do teatrów wodewilowych w Saint Louis. Na występy tanecznej trupy Dixie Steppers chodziła tak często, że nauczyła się wszystkich szlagierów i układów choreograficznych. Jak zahipnotyzowana wsłuchiwała się w dźwięki ragtime’a i bluesa, nie odrywając wzroku od śpiewających na scenie Bessie Smith, Ma Rainey i Clary Smith. Ostatnia z nich dała nastoletniej dziewczynie nie tylko posadę garderobianej, lecz także szansę na wyrwanie się z niedoli. Zaproponowała Josephine, by wyruszyła z nią w tournée. „Tumpy”, nie wahając się ani przez chwilę, wsiadła do pociągu i udała się w podróż ku lepszej przyszłości.

Wędrowanie z wodewilową trupą od Luizjany aż po Pensylwanię i New Jersey było równie forsowne co ekscytujące. Spektakle wystawiano w namiotach lub przydrożnych knajpach. Josephine przyglądała się show akrobatycznych tańców, żywiołowej muzyki i skeczy z ubocza, cerując kostiumy. „Gdy tylko przymykałam oczy, śniłam o skąpanych w słońcu miastach, okazałych teatrach i o tym, jak stoję w blasku jupiterów” – mówiła. Okazja do występu na scenie, nadarzyła się, kiedy zaniemogła jedna z tancerek. Nikt nie spodziewał się, że w filigranowej dziewczynie ze slumsów jest tyle ekspresji i humoru. Każdy jej ruch, poza i gest emanował szaloną, nadludzką energią. Widzowie reagowali salwami śmiechu na pląsy, szpagaty i robienie zeza, który uczyniła swoim popisowym trikiem. Bycie clownem ani trochę jej nie przeszkadzało. Przeciwnie, czuła, że talent do rozśmieszania ludzi otworzy przed nią drzwi do sukcesu.

Fot. George Hoyningen-Huene, Josephine Baker, 1929 (© George Hoyningen-Huene Estate Archives)

Renesans na Harlemie

W wieku 16 lat Josephine miała za sobą już dwa nieudane małżeństwa. Po ostatnim mężu, Williamie Bakerze, zachowała nazwisko – krótkie, chwytliwe i dobrze komponujące się na plakatach. Gdy w 1921 roku znalazła się w Nowym Jorku, mieszkańcy metropolii przeżywali fascynację kulturą Afroamerykanów. Harlem stał się mekką dla czarnoskórych artystów. Status gwiazd uzyskiwali pisarz I autor sztuk scenicznych Langston Hughes, wokalistka jazzowa Ella Fitzgerald, rzeźbiarz Richmond Barthé, malarz i ilustrator Aaron Douglas, trębacz Louis Armstrong czy kompozytor i pianista Duke Ellington. W miejscowych klubach nocnych i barach jazzowych (m.in. Apollo Theater, Savoy Ballroom, Cotton Club) powstawała sztuka, będąca wyrazem dumy z bycia czarnoskórym. Przez dwie dekady północny Manhattan przeżywał okres świetności, nazywany „harlemskim renesansem”.

11.Josephine Baker w wojskowym mundurze, 1945 / Fot. Getty Images

Josephine Baker znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie. Okazałe teatry, o których śniła, były dla niej otwarte. Wkrótce po przyjeździe dołączyła do obsady broadwayowskich musicali „Shuffle Along” i „The Chocolate Dandies”. Efektowne spektakle przyciągały nie tylko czarnych, ale też białych widzów. Baker wiedziała, że aby podbić nowojorskie sceny, musi zaskarbić sobie sympatię zwłaszcza tych drugich. Na widowni – prócz białych milionerów, ekscentrycznych nuworyszy i nadzianych gangsterów – zasiadali często impresariowie, poszukujący nowych talentów. Któregoś wieczoru do garderoby zapukała Caroline Dudley Reagan. Zamożna członkini nowojorskiej socjety oświadczyła, że planuje wystawić w Paryżu rewię afroamerykańskich artystów, a Baker miałaby zostać jej główną gwiazdą. Josephine oniemiała. Przeraziła ją perspektywa opuszczenia Ameryki, ale podekscytowanie wizją kariery w Mieście Świateł okazało się silniejsze. „Strach ścisnął moje myśli, serce i trzewia z taką siłą, że wszystko zdawało się rozpadać na kawałki”– wspominała. Z pokładu transatlantyku „Berengaria” pożegnała się z Nowym Jorkiem.

La Revue Nègre

Próbując odzyskać radość utraconą podczas I wojny światowej, paryżanie bawili się jak nigdy dotąd. Rozkwit nocnego życia odzwierciedlał ducha swobody i buntu wobec staroświeckich konwenansów. Nastały les années folles – „szalone” lata 20. Josephine dotarła do Paryża we wrześniu 1925 roku, a już w październiku miała wystąpić na deskach Théâtre des Champs-Élysées w „La Revue Nègre” („Czarnej Rewii”). Przy próbach asystował jej Jacques Charles, choreograf z Moulin Rouge. Natomiast plakaty z wizerunkiem Amerykanki, którymi oblepiono całą stolicę, zaprojektował ceniony rysownik Paul Colin.

Byłam zdumiona, że biali traktują mnie na równi, że mogę przebywać w ich towarzystwie. Wszędzie witano mnie uśmiechem. Tak wyglądała wolność” – mówiła Baker. Jednak nawet w postępowym i liberalnym Paryżu przyszło jej zmierzyć się z rasowymi stereotypami. Musiała bowiem dopasować się do oczekiwań francuskiej publiczności, która fantazjowała o plemiennej Afryce, a występy czarnoskórych artystów utożsamiała z czymś egzotycznym, prymitywnym i dzikim. „La Revue Nègre” powielała te stereotypy i kulturowe klisze. Josephine zjawiła się na scenie niemal naga, jedynie jej biodra zasłaniały pióra flaminga. Przy akompaniamencie jazzu śpiewała i tańczyła modnego charlestona, jednocześnie strojąc głupie miny. „Oślepiona przez reflektory improwizowałam, jakby mnie jakieś licho opętało. Uległam magii muzyki i wrzawie publiczności, od której teatr pękał w szwach. Nawet w oczach i zębach czułam rozgorączkowanie” – opisywała. „Czarna Rewia” odniosła triumf. Była ekstrawagancka, komiczna, seksowna i dekadencka – dokładnie takiej rozrywki Francuzi potrzebowali.

Gwiazda, muza, trendsetterka

Paryż zakochał się w Amerykance, a ona w nim. Prasa rozpisywała się o „czarnej Wenus”, która przyniosła „pierwotną siłę i piękno na umęczone sceny zachodniej cywilizacji”. W mniej przychylnych recenzjach jej występy uznawano za „pożałowania godny ekshibicjonizm zza oceanu”. Niezależnie od tonu mówiono wyłącznie o Baker. Momentalnie stała się najczęściej fotografowaną i najlepiej zarabiającą artystką estradową w Europie. Była inspiracją dla poezji Gertrude Stein i twórczości Colette, a także dzieł sztuki Keesa van Dongena i Alexandra Caldera. Pablo Picasso nazwał ją „Nefretete naszych czasów”. Josephine wyznaczała trendy. Reklamowała stroje kąpielowe, perfumy i kremy, a brylantyna do włosów „Bakerfix” była bestsellerem przez kolejne 30 lat. Doniesienia o biseksualnych romansach i ekscentrycznych zwyczajach jedynie podsycały zainteresowanie tancerką, która jeździła limuzyną Delage i stroiła się w kreacje Paula Poireta. Życie dziewczyny z East Saint Louis zmieniło się zupełnie.

Fot. Josephine Baker, Paryż, 1927 (© James Weldon Johnson Memorial Collection of Negro Arts and Letters, Yale University)

Po zawarciu kontraktu z teatrem Folies Bergère kariera Baker nabrała zawrotnego tempa. Za sprawą rewii „La Folie du Jour” – w której wystąpiła w słynnej bananowej spódniczce – jej sława rozniosła się po świecie. W 1936 roku zaproszono ją do Nowego Jorku, by zagrała w legendarnym musicalu „Ziegfeld Follies”. Gdy jednak kazano jej wchodzić do teatru tylnymi drzwiami, zdała sobie sprawę, że w rasistowskiej Ameryce nie powtórzy sukcesu, jakim cieszy się na Starym Kontynencie. Berlin, Budapeszt, Kopenhaga, Amsterdam, Zagrzeb – Josephine podbijała kolejne sceny. Również w Krakowie, gdzie wystąpiła w Teatrze Bagatela w 1938 roku i dostała ogromne owacje. Nie wszędzie jednak witano ją tak entuzjastycznie. W Wiedniu pojawiły się plakaty nazywające ją „czarnym diabłem”, a o przybyciu artystki do miasta ostrzegały kościelne dzwony. To był zwiastun nadciągającej katastrofy, która raz na zawsze zakończyła „szalone lata”.

Agentka wywiadu w cekinach

Straciłam to, co spajało mnie z Jeanem” – tak Josephine opisała dzień, w którym poroniła dziecko, a trwające ledwo rok małżeństwo z Jeanem Lionem rozpadło się. Nad jej życiem zawisły ciemne chmury. Kontynuowała pracę w Folies Bergère, lecz nastroje społeczne nie skłaniały do zabawy. W maju 1940 roku wojska hitlerowskie zaatakowały Francję. Baker wiedziała, jakie niebezpieczeństwo grozi czarnoskórej obywatelce Francji, a do niedawna żonie żydowskiego biznesmena. Nie opuściła jednak stolicy: „Zawdzięczam wszystko paryżanom. Oddali mi swoje serca, a ja oddałam im moje. Jestem gotowa oddać za nich własne życie” – deklarowała. Jako wolontariuszka dołączyła do Czerwonego Krzyża. Jej altruistyczna postawa przykuła uwagę francuskich służb wywiadowczych. Jeszcze przed dotarciem hitlerowców do Paryża, oficer Jacques Abtey złożył Baker zaskakującą ofertę pracy dla wywiadu. Status międzynarodowej gwiazdy oraz rozległe koneksje pozwoliłyby jej infiltrować środowisko oficjeli, nie wzbudzając podejrzeń. Tak Josephine została agentką francuskiego ruchu oporu. Nauczyła się włoskiego i niemieckiego oraz obsługi broni palnej. O śmiertelnym ryzyku, jakie podejmowała, przypominał jej pierścionek z ukrytą tabletką cyjanku.

Występ Josephine Baker w pokazie mody „Bitwa o Wersal”, 1973 / Fot. Getty Images

Wpływowym dygnitarzom kolaborującym z nazistami nawet przez myśl nie przeszło, że jowialna tancerka wodewilowa może być szpiegiem. Zapraszali ją na eleganckie rauty, dzięki czemu pozyskiwała cenne informacje o strategicznych ruchach niemieckiego wojska czy rozkładzie lotnisk. Wynajmowana przez nią rezydencja Les Milandes nieopodal Bordeaux stała się tymczasowym azylem dla uchodźców. Podróżując między Lizboną, Marsylią, Londynem, Algierem i Madrytem – pod pretekstem trasy koncertowej – Baker przekazywała aliantom tajne dokumenty. Szyfrowane wiadomości zapisywała atramentem sympatycznym na muzycznych partyturach, które trafiały na biurko Charles’a de Gaulle’a.

Zbyt zajęta, by umierać

Dobrą passę przerwała choroba. W 1941 roku podczas pobytu w Casablance u Baker zdiagnozowano ostre zapalenie płuc i otrzewnej, grożące sepsą. Z każdym dniem jej stan się pogarszał. Lekarze byli zmuszeni wykonać wiele koniecznych operacji (w tym histerektomię). Zdruzgotana, lecz starająca się zachować poczucie humoru, mówiła chirurgom: „Może zrobicie mi zamek błyskawiczny? Będzie wam łatwiej”. Josephine spędziła w marokańskim szpitalu blisko dwa lata, powoli dochodząc do zdrowia.

Fot. Josephine Baker, Paryż, ok. 1926 (Fot. Stanislaus Julian Walery, Smithsonian National Museum of African American History and Culture)

Dowiedziawszy się, że gazety ogłosiły jej śmierć, wyznała: „Zaszła pomyłka. Jestem zbyt zajęta, by umierać”. W 1943 roku wróciła na scenę. Teatry zastąpiły garnizony wojsk alianckich, stacjonujących w północnej Afryce. Zgodnie z życzeniem artystki, czarni żołnierze mieli zasiadać na widowni wraz z białymi. Ten gest, choć niezgodny z rozkazami dowódców, był głośnym sprzeciwem Baker wobec rasizmu w amerykańskiej armii. Ubrana w szorstki mundur zamiast strusich piór, śpiewała swoje najsłynniejsze przeboje (m.in. „J’ai Deux Amours”), by podbudować żołnierskie morale.  

Marsz ku równości

W 1946 roku Baker została odznaczona Medalem Francuskiego Ruchu Oporu. W prywatnym liście Charles de Gaulle pisał: „Ujął mnie entuzjazm, z jakim oddała pani swe wspaniałe talenty do dyspozycji naszej Sprawy”. Jej patriotyzm i poświęcenie podczas II wojny światowej nagradzano jeszcze kilkukrotnie (m.in. Krzyżem Wojennym i Orderem Legii Honorowej). Dla Josephine był to jednak dopiero początek społecznej służby. Karierę estradową postanowiła wykorzystać w walce o prawa czarnoskórych. Przed lub po każdym występie scenicznym udzielała wywiadów, w których stanowczo sprzeciwiała się dyskryminowaniu ze względu na kolor skóry. Nawoływała do zniesienia segregacji rasowej oraz do zrównania w prawach czarnych i białych obywateli. Jej publiczne mowy były komentowane w Europie i obu Amerykach. Członkowie Ku Klux Klanu grozili Baker śmiercią, pisano o niej rasistowskie paszkwile i bojkotowano spektakle. Nie ugięła się.

Zapowiedź występu Josephine Baker w Teatrze Bagatela w Krakowie, 1938 (Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa)

W upalny sierpniowy dzień 1963 roku przez Waszyngton przeszedł pochód blisko ćwierć miliona ludzi. Biali i czarni zebrali się pod Mauzoleum Lincolna, by wspólnie i pokojowo domagać się równości praw obywatelskich dla Afroamerykanów. W marszu uczestniczyła też 57-letnia Baker. Stanąwszy na podium – odziana w żołnierski uniform z medalami na piersi – zwróciła się do wielotysięcznego tłumu: „Chcę, abyście wiedzieli, że to najradośniejszy dzień w całym moim życiu. (…) Jesteście zjednoczonymi ludźmi, a bez jedności nie ma zwycięstwa. Trwajcie w tym. Uda się. Stoi za wami cały świat”. Tego samego dnia, w tym samym miejscu Martin Luther King Jr. wygłosił pamiętną przemowę („I have a dream”), która zmieniła bieg historii.

Fot. Baker w swoim paryskim apartamencie, ok. 1933 (Fot. Francis C. Fuerst, Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Tęczowe plemię Josephine

Działając na rzecz tolerancji, Baker kierowała się uniwersalną zasadą: wszyscy, niezależnie od koloru skóry i pochodzenia, należą do tej samej rasy – rasy ludzkiej. Wszystkim należy się miłość i szacunek. W obliczu dyskryminacji martwiła ją zwłaszcza przyszłość młodego pokolenia. Nie mogąc mieć biologicznych dzieci, Josephine adoptowała dwanaścioro sierot z różnych zakątków świata, m.in. Japonii, Finlandii i Wybrzeża Kości Słoniowej, które ucierpiały podczas II wojny światowej lub zostały porzucone przez rodziców. Z przybraną matką zamieszkały w rezydencji Les Milandes. Swoją rodzinę Baker nazywała „tęczowym plemieniem” („The Rainbow Tribe”). „Miała w sobie niezmierzone pokłady miłości” – wspominał jej syn, Jean-Claude Baker. I dodawał: „Potrafiła też przywrócić nas do porządku, bo bała się, że, gdy dorośniemy, nie będziemy dla siebie życzliwi”.

Fot. Powitanie Josephine Baker na dworcu w Warszawie, 1938 (Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Utrzymanie wielodzietnej rodziny w kosztownej rezydencji sprowadziło na Baker kłopoty finansowe. Pomimo wciąż dużej sławy, artystka zarabiała mniej. Na przełomie lat 60. i 70. rewie wodewilowe traciły na popularności, a na scenie i ekranach pojawiały się nowe gwiazdy. Jedną z nich była Grace Kelly. To ona – już jako księżna Monako – przekazała Josephine i jej dzieciom willę w Roquebrune-Cap-Martin na Lazurowym Wybrzeżu, gdy wskutek długów stracili rezydencję Les Milandes. Wdzięczna, lecz ceniąca sobie niezależność, Baker nadal pracowała, by utrzymać rodzinę. Występy w nowojorskiej Carnegie Hall, paryskiej Olympii i podczas modowej „Bitwy o Wersal” potwierdziły jej wciąż wielką renomę, ale nadwątlały siły. Cztery dni po spektaklu w Théâtre Bobino w Paryżu, wieńczącym jej 50-letnią karierę, Josephine Baker zmarła w wyniku udaru 12 kwietnia 1975 roku. W ostatnich chwilach czuwała przy niej w szpitalu Salpêtrière jej przyjaciółka, księżna Grace.

W panteonie zasłużonych

Bohaterka wojenna, kombatantka, tancerka, piosenkarka. Czarna kobieta, która stawała w obronie czarnoskórych, ale i całego rodzaju ludzkiego” – tymi słowami w 2021 roku prezydent Francji Emmanuel Macron rozpoczął przemowę podczas uroczystości symbolicznego pochówku Josephine Baker w Panteonie. W paryskim mauzoleum nie złożono jednak jej szczątków (spoczywają w Monako), lecz trumnę zawierającą ziemię z czterech, bliskich artystce miejsc (East Saint Louis, Paryż, Les Milandes i Monako). Jako jedyna czarnoskóra kobieta została włączona w poczet najbardziej zasłużonych dla Francji osobistości, obok m.in. Voltaire’a, Marii Skłodowskiej-Curie i Émile’a Zoli. Baker inaczej wyobrażała sobie swoje pożegnanie. W jednym z wczesnych wywiadów wyznała: „Urodziłam się tylko po to, by tańczyć. A żyć znaczy tańczyć. Chciałbym umrzeć w finałowym popisie, bez tchu, wyczerpana”.


Karierze artystki została poświęcona wystawa „Josephine Baker. Icon in Motion” w berlińskiej Neue Nationalgalerie, trwająca do 28 kwietnia 2024 roku.

Wypowiedzi Josephine Baker pochodzą z archiwalnych nagrań filmowych oraz z „Mémoires" autorstwa Josephine Baker i Marcela Sauvage (Editions Phebus 2022).

Wojciech Delikta
Proszę czekać..
Zamknij