
Mamy słowiańską duszę, której się długo wstydziliśmy. Wydawało nam się, że nie przystaje do nowoczesnego świata – mówi Krystyna Łuczak-Surówka, historyczka i krytyczka designu, adiunktka warszawskiej ASP, charakteryzując polski styl w projektowaniu i odnosząc się do entuzjazmu, jaki wywołała wystawa „Romantyczny brutalizm. Podróż w głąb polskiego rzemiosła i dizajnu”.
Rozmawiamy o tym, czym staje się design w Warszawie, a czym jest już w Madrycie i Rotterdamie. Dlaczego dobry projektant wnętrz staje się jednocześnie art advisorem? Zastanawiamy się też, czy narodowe kategorie w mówieniu o sztuce i projektowaniu rzeczywiście mają jeszcze sens.

W Mediolanie cel był jasny. Przedstawić się. Pokazać, czym może być polski design, zaprezentować najciekawsze nazwiska, zjawiska, nurty. W Warszawie „Romantyczny brutalizm” staje się trochę inną wystawą. Tu prace rozpoznawalnych twórców wpisują się w opowieść włoskiej kuratorki. Zastanawiamy się, co nad Wisłą zobaczyła Federica Sala. Jak lokalna scena prezentuje się w międzynarodowym kontekście?
Myślę, że pozbawiła nas kompleksu. Mamy słowiańską duszę, której się długo wstydziliśmy. Wydawało nam się, że nie przystaje do nowoczesnego świata. Nawet w 1925 roku, po wystawie światowej, gdzie polski pawilon okazał się wielkim sukcesem, ruszyła fala krytyki, że nie zaprezentowaliśmy awangardy, a wybraliśmy ludowość i rzemiosło – czyli romantyzm zakorzeniony w przeszłości. Dziś, po stu latach, ta kuratorska koncepcja znów wraca i znów się sprawdza. Co ciekawe, rozmowa o rzemiośle – czy rzemiośle 2.0, które sięga po nowe technologie – staje się czymś pasjonującym: opowieścią o procesie.
Dobrym przykładem są tu prace w Moniki Patuszyńskiej, która porcelanową masę o konsystencji śmietany wlewa do starych form. Tnie je, kaleczy, a porcelana, wnikając w te rany, za każdym razem przyjmuje inny kształt. Interesujące są tu proces i nowe spojrzenie na porcelanę. Finał stanowią organiczne rzeźby, za którymi kryje się symboliczna opowieść.

Czy to jest rzeczywiście moment, w którym design kolekcjonerski staje się w Polsce modny? Tak jak obraz czy rzeźba stają się wyznacznikiem dobrego wnętrza.
Szukanie ciekawych rozwiązań z autorskim obiektem stworzonym przez designera czy artystę to już obowiązek zawodowy projektanta wnętrz. Jeśli ktoś chce się rozwijać w zawodzie, a nie tylko go wykonywać, ma ambicje, by tworzyć ciekawe przestrzenie, i pragnie walczyć o świadomych klientów, sam musi mieć świadomość, że estetyka i dobry układ funkcjonalny nie wystarczą. Chcemy więcej. Dziś dobre wnętrze musi mieć w sobie coś indywidualnego. Czy to będzie nowoczesna porcelana, czy zabytkowa tkanina – to już kwestia decyzji i indywidualnego stylu.
Czy to się da zaprojektować? Może projektant powinien tylko zostawić miejsce na sztukę, aby to użytkownik wnętrza wypełnił je czymś autentycznym i osobistym?
Zaproponowanie kierunku należy do kompetencji projektanta, choć często inicjatywa wychodzi od inwestorów. Dobrym przykładem jest kawiarnia Lukullus na ul. Chmielnej w Warszawie projektu Jana Strumiłły. Punktem wyjścia do stworzenia wnętrz było drewniane panneau autorstwa jednego z przyjaciół Jeana Cocteau wypatrzone na paryskim marché aux puces [targ staroci – red.] przez właścicieli lokalu. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że ten przedmiot zapoczątkował niezwykłą wnętrzarską przygodę, w której sztuka i design – również polskich twórców – odgrywają pierwszoplanową rolę. Tworzą tożsamość miejsca.

Zastanawiam się jednak, czy rozmowa o polskim designie jest uprawniona, skoro większość twórców młodego pokolenia, którzy prezentowani są na wystawie, odebrało wykształcenie za granicą. Marcin Rusak, Aleksandra Zawistowska, Jan Ankiersztajn czy Filomena Smoła to artyści, którzy wyjechali, by rozwinąć skrzydła. Trochę starsi twórcy UAU Project są nauczycielami akademickimi – również za granicą. Polska wydaje się dla tego środowiska głównie zapleczem produkcyjnym.
Tak działają współczesny świat, rynek pracy i model edukacji. Młodzi ludzie podróżują, poznają różne perspektywy, modele i metody pracy. Zbierają doświadczenia, by na tej podstawie kreować coś nowego i własnego. Razem tworzą spójne, międzynarodowe środowisko. Ten mechanizm występował zawsze, nie mieliśmy tylko tak szerokich możliwości.
Z punktu widzenia polityki i gospodarki dobrze rozumiany styl narodowy albo warszawska czy krakowska szkoła projektowania mogą się stać ważną inwestycją. Wiele europejskich miast całkiem niedawno zainicjowało swoje imprezy, np. Madrid Design Festival czy Design Biennale Rotterdam. Ich cel jest bardzo konkretny: cykliczne wydarzenie ściągające ekspertów w połączeniu z lokalnymi szkołami ma w długofalowej perspektywie uczynić z tych miast ważne ośrodki skupiające świetnych designerów, projektantów, specjalistów wąskich dziedzin.
Mamy XXI wiek i na każdym kroku słyszymy: „Masz prawo być, kim chcesz”, „Możesz podążać za pasją i talentem”. W Polsce wydaje się to szczególnie przekonujące – i to właśnie pokazuje wystawa „Romantyczny brutalizm”. Mamy ogromną różnorodność wśród twórców, którzy badają potencjał materiałów, opracowują własne techniki, podążają indywidualną ścieżką. To potencjał, który dojrzewa.
Nie jestem tym ani trochę zaskoczona. Śledzę to zjawisko od dłuższego czasu. Jakieś 10 lat temu wykupiłam domenę „polanddesignweek” – i czekam. Miałam nawet pytania o to, czy zechcę ją sprzedać, ale okazało się, że za ofertą nie stały żadne konkretne plany czy działania. Była to tylko chęć przejęcia dobrego adresu strony internetowej na wypadek, gdyby coś miało się wydarzyć. Więc nie sprzedałam. Wierzę, że wynikną z tego dobre działania.

Pragnę zastrzec, że w Polsce odbywa się – oczywiście – wiele ważnych i potrzebnych imprez, ale mają one swoją określoną specyfikę. Łódź Design Festival wyrósł z pytania o koncepcję projektowania – i taką ma tożsamość do dziś. Gdynia Design Days przyjmuje profil edukacyjny i popularyzatorski, świetnie też wpisuje się w wizerunek modernistycznego miasta. Cenię także szczere, oddolne inicjatywy, które pozwalają pokazać się twórcom na własnych warunkach. Stowarzyszenie Nów Nowe Rzemiosło reprezentuje polskich rzemieślników nowej fali i organizuje im regularne wystawy. Zupełnie inny charakter ma inicjatywa Commune, która skupia młodych projektantów, integruje środowisko. Ich wspólne wystawy podczas mediolańskiego tygodnia designu to świetna okazja dla młodych, niszowych marek. Uważam jednak, że brakuje nam wydarzenia, które będzie działać na wielu poziomach i uwzględni różne środowiska.
Wystawę „Romantyczny brutalizm. Podróż w głąb polskiego rzemiosła i dizajnu” można oglądać do 14 maja br. w Willi Gawrońskich (Al. Ujazdowskie 23, Warszawa), godz. 12-19, wstęp bezpłatny – wymagana rezerwacja.
Projekt dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.