Znaleziono 0 artykułów
07.11.2022

„Mów o mnie ono”: Kwestia płci

07.11.2022
Fot. Getty Images

Płeć to jedyna rzecz, którą wiesz na pewno. We wciąż zmieniającym się świecie, kiedy ciągle usuwa nam się grunt spod nóg, jest taki pewnik, który trzyma nas w pionie – mówi Joanna Sokolińska, wspominając rozmowę na ten temat ze swoim dzieckiem. Razem z Katarzyną Skrzydłowską-Kalukin napisały książkę „Mów o mnie ono”. Rozmawiamy o nieheteronormatywności dzieci, nastolatków, o postrzeganiu osób LGBTQ+ oraz o różnicach pokoleniowych z tym związanych.

Pomysł na książkę „Mów o mnie ono”, o tym, dlaczego współczesne dzieci szukają swojej płci, przyszedł do was sam. I to dosłownie rzecz ujmując, bo zaczęło się od rozmowy z twoją, Joanno, córką.

Joanna Sokolińska: To prawda. Można nawet powiedzieć, że temat przyszedł prosto ze szkoły, bo ta rozmowa miała miejsce właśnie podczas jednego z pierwszych powrotów z lekcji po pandemii. Moje wówczas trzynastoletnie dziecko wróciło ze szkoły podekscytowane i od progu zaczęło opowiadać, że miało wspaniały dzień. Otóż siedziały z dziewczynami na boisku i okazało się, że wszystkie koleżanki, poza jedną, są osobami LGBTQ. Moje dziecko było tym ucieszone, bo samo jest osobą queerową, nie wiedziało jednak, że jej doświadczenie podziela aż 13 na 14 dziewczyn w klasie. Słuchałam tej opowieści zadziwiona, bo mocno odbiegało to od moich doświadczeń, kiedy byłam w jej wieku. Temat mnie zainteresował, więc zaczęłam nasłuchiwać, pytać, rozglądać się i z zaskoczeniem odkryłam, że wśród znajomych nastolatków trudno spotkać dziecko heteronormatywne. Początkowo myślałam, że chodzi bardziej o orientację i seksualność, ale im dłużej się przyglądałam, tym bardziej zauważałam, że to jest kwestia płci.

Fot. Materiały prasowe

I wtedy zadzwoniłaś do Kasi, z którą już kiedyś pracowałaś nad jedną książką.

J: I która również ma nastoletnie dziecko. Okazało się, że temat również nie jest jej obcy.

Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Początkowo myślałam, że to kwestia naszej lewicowej banieczki i dzieci z dużych miast, ale zadzwoniłam do zaprzyjaźnionej mamy z Podkarpacia i okazało się, że w szkole jej córki to również jest ważny temat, choć dzieci raczej nie decydują się na rozmawianie o tym z rodzicami. Na początku założyłyśmy, że napiszemy książkę o tym, dlaczego tak wiele dzieci jest teraz LGB, ale im dłużej drążyłyśmy, tym bardziej literka T, oznaczającą transpłciowość, stawała się istotna. Z pierwszego okresu pracy nad książką zapadło mi w pamięć zdanie, które właśnie ta mama usłyszała od swojej córki. „Mamo, tobie wydaje się, że płcie są dwie, a jest ich więcej, znacznie więcej”.

To było dla was odkrycie?

K: Nie sam fakt, że jest ich tyle, ale to, że nastolatki tak otwarcie o tym mówią. Zaczęłyśmy się zastanawiać, co takiego się wydarzyło, że tożsamość płciowa jest dla nich tak piekielnie ważna. Zobaczyłyśmy przepaść pod tym względem między ich pokoleniem a naszym i nie mogłyśmy już tego zostawić.

Co takiego się stało przez, powiedzmy, 25 lat, bo tyle pewnie wynosi ta pokoleniowa różnica?

J: Zacznę od końca. Przez 25 lat być może zmieniło się podejście społeczeństwa do osób homoseksualnych, choć i tu pewnie bardziej mówimy o 10 ostatnich latach. To, o czym piszemy w książce, czyli większa widoczność osób transpłciowych i otwartość w wyrażaniu swojej płci, zmieniło się na przestrzeni ostatnich pięciu lat. I to na całym świecie. Dlatego też szukanie przyczyn tej zmiany było dla nas tak fascynujące, bo obie z Kasią miałyśmy poczucie, że na naszych oczach dzieje się rewolucja. To nie jest ewolucyjna zmiana, ale wybuch, gwałtowny i radykalny.

Fot. Getty Images

Skoro wybuch, to musiał być zapalnik.

J: I to niejeden, bo żadna rewolucja nie ma jednej przyczyny. Hipotez jest co najmniej kilka. Jedna dotyczy zmieniającego się społeczeństwa, które w ostatnich latach otwiera się i staje się coraz bardziej tolerancyjne. W dużym mieście, w postępowym środowisku, łatwiej o coming out. Druga rzecz to rozwój internetu i kultury masowej. Informacje teraz przepływają znacznie szybciej niż kiedyś. Wiedza o tym, że świat nie zawsze był dzielony na dwie płcie, błyskiem dociera do dzieci i nastolatków. Kiedy dowiadują się, że są na świecie kultury, w których naturalnie występują cztery albo siedem płci, zaczynają zadawać sobie pytanie, czy my, w naszym zachodnim świecie, na pewno mamy rację.

K: W trakcie pisania tych hipotez powstało więcej, bo, ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, świat naukowy nie ma jeszcze żadnej teorii na ten temat. Kiedy przekopywałyśmy się przez badania, znalazłyśmy tylko jedną teorię, która zresztą momentalnie została obalona przez psychiatrów i psychologów. Jej autorką jest amerykańska lekarka, doktor Lisa Littman, która sugeruje, że jest to kwestia mody. Szkoda tylko, że jej badania przeprowadzone są niemetodologicznie, bo szukała rozmówców w grupach dla rodziców, którzy nie akceptują transpłciowości swoich dzieci, a pytania były bardzo tendencyjne. Trudno więc jakkolwiek rozważać tę teorię, choć spotkałyśmy się z ludźmi, którzy uważają podobnie.

J: Ja w ogóle miałam tak, że w pewnym momencie każdą napotkaną osobę pytałam: Dlaczego? Dlaczego płeć stała się taka ważna? I tym, co dobrze zapamiętałam, jest odpowiedź mojego dziecka, które bez namysłu odpowiedziało mi, że płeć to jedyna rzecz, którą wiesz na pewno. We wciąż zmieniającym się świecie, kiedy ciągle usuwa nam się grunt spod nóg, jest taki pewnik, który nas trzyma w pionie. Może więc jakiś wpływ mają na to niepewne czasy, w których przyszło nam żyć?

Pytasz, bo rozumiem, że nie wiesz?

J: Nie wiem. Zastanawiam się. W ogóle to pytanie „Dlaczego?” jest problematyczne. Dorośli zwykle odpowiadają, że nic się nie zmieniło, tylko świat się zmienił. A dzieci z kolei bardzo nie lubią tego pytania, bo mają poczucie, że ono jest podszyte złymi intencjami, że pytamy, czemu jest tyle transpłciowych dzieciaków, bo chcemy, żeby było ich mniej. Część osób uważa, że samo zadanie tego pytania jest transfobiczne.

Jak z tego wybrnęłyście? Bo zakładam, że odpowiedź – czy raczej odpowiedzi – chciałyście znaleźć.

K: Nauczyłyśmy się, że zadając je, musimy zawsze dodać, z jaką intencją je zadajemy. I na pewno nie jest nią chęć powstrzymania tego zjawiska, tylko raczej zrozumienia go czy nazwania w pełni.

W książce, oprócz teoretycznych rozważań i świadectw dzieci i rodziców LGBTQ+, jest też sporo prywatnych historii – właśnie z tych poszukiwań, waszych odkryć, ale też na temat językowych wpadek, których zapewne nie sposób uniknąć.

K: Oczywiście. Nadal mi się zdarzają, choć kiedy myślę o naszych początkach, mam dreszcze. I oczywiście te błędy nie były kwestią złej woli, tylko ograniczonej świadomości. Mówiłam na przykład, że bohater czuje się dziewczyną albo czuje się chłopakiem. A on się nie czuje. On jest dziewczyną albo chłopakiem, tylko przy urodzeniu został oznaczony inaczej na podstawie zewnętrznych cech płciowych. O tym, kim jesteśmy, nie decyduje budowa ciała, tylko mózg. Dla niektórych to może niuanse, ale mnie wydaje się to bardzo ważne i mam poczucie, że ten obszar warto zgłębić.

J: Ja, w przeciwieństwie do Kasi, mam poczucie, że zaczynając pracę, miałam przyzwoitą świadomość, bo moje dzieci nieźle mnie w tym temacie wyszkoliły. Oczywiście nie obyło się bez wpadek, a nawet awantur na tym tle, które opisujemy w książce. Zawsze jednak czułam, że jeśli zaznaczy się swoje intencje, błędy można popełnić. One zdarzają się każdemu, ale jeśli przychodzimy do rozmówcy z życzliwością, on nam je wybaczy. Najgorzej jest zamknąć się na świat, który się zmienia, machnąć ręką i powiedzieć, że to przesada czy fanaberia. Niestety, z takim podejściem nasi bohaterowie nadal się mierzą.

Czytając o waszych zmaganiach, miałam poczucie, że ta książka miała na was prywatnie olbrzymi, transformujący wpływ.

J: Prawda, niesamowicie mnie zmieniła, a nie sądziłam, że jest to możliwe. Zawsze uważałam się za osobę otwartą, wiedziałam coś tam o transpłciowości, jakoś tam rozumiałam niebinarność. Teraz myślę, że to, z czego byłam taka dumna, w gruncie rzeczy sprowadzało się do rozumienia i akceptowania faktu, że człowiek rodzi się z określoną płcią, a potem może się okazać, że to pomyłka, i dochodzi do korekty. Rozmowy z moimi bohaterami sprawiły, że zaczęłam postrzegać płeć jako spektrum. Na jednym jego krańcu jest kobiecość Marilyn Monroe, na drugim męskość Clinta Eastwooda, a pośrodku jest milion odcieni. I w sumie może nie jest to wykres na linii prostej, ale zapętlone koło. Wcześniej, myśląc o płci, widziałam nie spektrum, lecz trzy punkty. Kobieta, mężczyzna, osoba niebinarna.

K: Ja podobnie do Joanny – dzięki tej książce odkryłam, że to nie jest takie jednoznaczne, że tożsamości są płynne. Że są osoby, które muszą i chcą jasno zdefiniować siebie, i takie, które traktują to bardziej ruchomo. Są takie, które w ogóle się nad tożsamością płciową nie zastanawiają, i takie, które ją często kwestionują. Odkrywając to, poczułam ogromny spokój. Że nie trzeba się deklarować jednoznacznie i ostatecznie, a potem trwać w tej roli. I dzięki temu sama zaczęłam przyglądać się sobie z większą ciekawością.

Mnie natomiast bardzo zaciekawił fakt, że wśród transpłciowych dzieci jest więcej dziewczynek. Udało wam się tę zagadkę rozwikłać?

J: To chyba jedno z niewielu pytań, na które uzyskałyśmy jednoznaczną odpowiedź. Pomogła nam w tym przede wszystkim Marta Dora, która jest bardzo doświadczoną psychoterapeutką i seksuolożką, pracującą z osobami transpłciowymi. Z jej obserwacji wynika, że po prostu osoby, których płeć oznaczono przy urodzeniu jako żeńską, dokonują tranzycji wcześniej, bo jest to bardziej akceptowane społecznie. Łatwiej jest rodzicom i nauczycielom zaakceptować noszącą się po męsku „dziewczynkę”, niż otworzyć się na „chłopca” w spódnicy i kucykach. I statystycznie rodzice częściej wyrzucają z domu syna, który odkrywa przed nimi, że jest kobietą, niż córkę, która mówi o swojej płci, odmiennej od tej przypisanej po urodzeniu. Nasi rozmówcy zakładają, że jest to przyczyna, dla której trans kobiety (czyli osoby, których płeć po urodzeniu oznaczono jako męską) potrzebują więcej czasu, pewności siebie, żeby się ujawnić. Stąd przypuszczenie, że w niedalekiej przyszłości te liczby się wyrównają.

Ta niedaleka przyszłość jawi się bardzo ciekawie. I wciąż przynosi coś nowego.

J: I dla mnie przy pisaniu tej książki to był kłopot. Trudno mi było ją skończyć, bo każdy dzień przynosił nowe wydarzenia, badania, coming outy. Mam taki lęk, że za pięć lat okaże się, że nasza książka to strzał obok bramki. Że w końcu ktoś zrobi jakieś poważne badania i wyjdzie na to, że coś przegapiłyśmy. Jestem tego bardzo ciekawa. I pewna, że te dzieci zmienią świat i zmienią nas. Bo to już się dzieje.

K: Ja lęków Joanny nie podzielam. Nasza książka opisuje zmianę, a zmiana jest procesem, który się toczy. Zauważyłyśmy pewien moment i zdecydowałyśmy się go opisać. On nie zniknie i zawsze będzie świadectwem jakiejś prawdy. A dokąd pójdzie to dalej? Tego nie wie nikt. Ja mam już oczy szeroko otwarte.

„Mów o mnie ono. Dlaczego współczesne dzieci szukają swojej płci”, Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, Joanna Sokolińska, Wydawnictwo W.A.B.

Olga Święcicka
  1. Kultura
  2. Książki
  3. „Mów o mnie ono”: Kwestia płci
Proszę czekać..
Zamknij