Znaleziono 0 artykułów
08.10.2022

Zielona historia

08.10.2022
Natalia Mętrak-Ruda (Fot. Konrad Ciok)

Pitagoras i Paul McCartney, krysznowcy i punkowcy, robotnicy i sufrażystki. – Wegetarianizm miał wiele początków, wiele ognisk, wiele źródeł – mówi Natalia Mętrak-Ruda. Antropolożka kultury, dziennikarka kulinarna i tłumaczka w książce „Warzywa zjedz, mięso zostaw” opisała nielinearną historię wegetarianizmu. 

Wierzysz, że przyszłość jest roślinna?

Wiem, że system żywieniowy musi się przekształcić, bo zwyczajnie nie ma innego wyjścia. Zasobów w końcu zabraknie. Ale wegetarianizm i weganizm to tylko jedna z dróg. 

Nie należę do grona optymistów, którzy uważają, że dominacja diety roślinnej jest tylko kwestią czasu. Większości przez wieki nie udało się przekonać do rezygnacji z mięsa, więc niby dlaczego miałoby się to udać teraz? 

Lęk przed katastrofą klimatyczną tego nie zmienia?

Wciąż najsilniejsza motywacja do rezygnacji z mięsa ma podłoże etyczne, a nie klimatyczne. Na zaangażowanych wegańskich grupach na Facebooku czytamy, że nie da się być trochę wegetarianinem, tak jak nie da się być trochę rasistą. 

Jeśli motywacją jest troska o środowisko, trudniej o radykalne kroki – sporadyczne jedzenie mięsa nie wydaje się przecież takie straszne. Trochę tego nie rozumiem, bo rezygnacja z mięsa wydaje mi się o wiele łatwiejsza niż oszczędzanie wody czy prądu. Ale być może rzeczywiście tylko mi się tak wydaje. 

W ostatnich latach dieta roślinna weszła do mainstreamu?

Tak, ale wciąż pozostaje w pewnej bańce. Na pewno nie jest już postrzegana jako moda dla dziwaków. Ale wciąż jest sporo ludzi, którzy się z wegetarianizmu śmieją. Albo jest im wszystko jedno. Albo są przychylni, ale nie chce im się o to walczyć. Albo nie chcą, żeby ktoś im zaglądał do talerza, bo to ogranicza ich wolność.

Rezygnacja z mięsa jest wciąż postrzegana jako samoograniczenie?

Tak, i historycznie często łączyła się z abstynencją, a nawet ascezą – rezygnacją z alkoholu czy seksu. Rezygnacja dawała satysfakcję wynikającą z samokontroli. Zachwycili mnie na przykład robotnicy z Manchesteru, którzy przestali jeść mięso i zachowywali abstynencję, żeby zachować siłę, być czystymi, pracować z jasnym umysłem, w spokoju. W XIX w. w Wielkiej Brytanii czy USA wegetarianizm rodzi się właśnie jako ascetyczny, purytański ruch. 

Takie postrzeganie powoli się zmienia – zaczyna się era wegetariańskiego hedonizmu. Nawet weganie zaczynają jeść własny, roślinny junk food, więcej mówi się o jedzeniu w kategoriach obfitości i sytości. Być może to okaże się przełomowe. 

A jak wygląda sytuacja u nas, w Polsce?

Z jednej strony, wegetarianizm przyjmuje się najlepiej w krajach, gdzie dominuje dieta mięsna, więc w Polsce trafił na podatny grunt. Z drugiej, suto zastawiony stół wciąż kojarzy nam się z bogactwem, postępem, tradycją. 

Influencerzy, tacy jak Marta Dymek (Jadłonomia) czy Paweł Ochman (Weganon), normalizują weganizm, wpisując go w kuchnię polską, lokalną. Walczą ze stereotypem, że produkty roślinne są drogie i trudno dostępne.

Tak, i chwała im za to, uważam, że to znakomity kierunek. Ale to nie jest takie proste: wytwarzanie produktów odzwierzęcych jest dotowane, systemowo wspierane, a więc bardziej opłacalne. Dlatego mleko sojowe jest droższe niż mleko od krowy, która zjada soję w swojej paszy. Nie mówiąc już o problemach, jakie niosą za sobą monokultury, soi właśnie, kokosa czy awokado. 

Na półce w sklepie widzimy stojące obok siebie jogurt z krowiego mleka z małej, lokalnej, polskiej firmy, w szklanym słoiczku, i plastikowy kubeczek jogurtu z mleka kokosowego z drugiego końca świata. I co tu jest bardziej eko? To są pytania, przed którymi trudno świadomemu konsumentowi uciec. 

A można rozmawiać z ludźmi o rezygnacji z mięsa nie tylko w kontekście etyki, lecz także estetyki?

Kiedyś wiele grup religijnych nie jadło mięsa właśnie dlatego, żeby nie zbliżyć się do zwierzęcia, nie nabrać jego cech.

Dziś do niektórych trafia argument, że nie wolno nam zabijać zwierząt, a do innych, że to zwyczajnie… obrzydliwe. Albo że mięso pochodzi z niepewnych źródeł i jest naszpikowane antybiotykami. Wiele osób, które jedzą mięso, nie lubi go kupować, kroić, przygotowywać. Odczuwają w związku z tym dyskomfort. 

Wegetarianizm wciąż jest kojarzony z lewicowym światopoglądem. Czy uważasz, że powinien uwolnić się od ideologii, jednocześnie stając się kwestią polityczną?

Wegetarianizm powoli wychodzi z tej niszy, choć długo kojarzył się z lewicowym światopoglądem, medycyną alternatywną, kulturą wschodu, holistycznym podejściem do życia. Zamiast tego trafia do zakładki „zdrowy styl życia” – to choćby przypadek byłego posła PiS Adama Hofmana.

Niestety, chociaż mamy wśród polityków zwolenników wegetarianizmu, w debacie politycznej o żywności mówi się głównie w kontekście podwyżek cen i dostępu do taniego jedzenia. A w gorszych czasach już w ogóle się o tym nie rozmawia, tylko robi kanapkę z szynką dla uchodźców z Ukrainy – co jest normalne, bo wartość ratowania ludzkiego życia zawsze będzie przeważać nad dyskusją o mięsie.

A czy wegetarianizm kiedykolwiek trafił do programu partii politycznej?

Nie aż tak (choć istniała przez chwilkę w Stanach American Vegetarian Party), ale jedzenie mięsa bywało przedmiotem politycznej debaty. W latach 20. minionego wieku Upton Sinclair wydał książkę „Grzęzawisko” o nieludzkich warunkach prac w rzeźniach. Wtedy wprowadzono nowe regulacje dotyczące praw pracowniczych. 

Potem – w latach 70. w Stanach Zjednoczonych – zaczęto się obawiać, że nie starczy żywności. Jedzenie stało się więc istotnym tematem. Frances Moore Lappé wydała książkę „Dieta dla małej planety”, a Richard Nixon powołał Agencję Ochrony Środowiska. Wegetarianinem od dekad jest lider brytyjskiej Partii Pracy Jeremy Corbyn, weganizm promuje amerykański senator Cory Booker. 

Dlaczego postanowiłaś opowiedzieć o wegetarianizmie z perspektywy historycznej?

Bo wciąż wydaje nam się, że coś wymyślamy, a to nieprawda. Wszystko już było, łącznie z prozdrowotnymi wyjazdami, co dziś oznacza detoks z jogą, w XIX w. – sanatorium Johna Harveya Kellogga. Popularnym promotorem wegetarianizmu był też twórca mąki graham Sylvester Graham, który miał licznych – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – followersów, zwanych grahamitami. Pisałam o nim w czasie pandemii. A on próbował zapobiegać epidemii cholery, proponując zdrowy styl życia z uwzględnieniem diety bezmięsnej. Tradycyjna medycyna głosiła wtedy, że chorobę zatrzyma jedzenie czerwonego mięsa i picie czerwonego wina.

Nie lubię stereotypów. Ich przełamywanie wydaje mi się interesujące. Chciałam pokazać, że wegetarianizm miał wiele początków, wiele ognisk, wiele źródeł. Jego historia nie jest linearna, tylko mozaikowa. Zaczynam od Pitagorasa, bo to jego imieniem nazywano kiedyś dietę bezmięsną. Zatrzymuję się na oświeceniu, a potem mocno wchodzę w XIX w. 

Badam, kto popularyzował dietę bezmięsną – jednocześnie krysznowcy i protestanci, sufrażystki i robotnicy, Brytyjczycy i mieszkańcy Indii, Gandhi i Paul McCartney. 

Wegetarianizm często rodził się we wspólnotach, a nawet sektach?

Tak, ale to nie jest reguła – takie grupy po prostu łatwiej się bada, bo zostają po nich ślady. A poza tym wegetarianie stanowili do niedawna tak nieliczną grupę, że łatwiej było im trzymać się razem.

Sama nie jesz mięsa od liceum – dlaczego podjęłaś taką decyzję?

Nigdy nie lubiłam mięsa. Podczas wakacyjnego wyjazdu do Londynu poznałam pierwszych wegetarian – przyjaciół mojej mamy. Spodobała mi się ich dieta. Pewnie miałam szczęście, bo nikt w rodzinie nie zareagował na moją decyzję oburzeniem, ani nawet specjalnym zdziwieniem. Tak samo, jak nikt mnie nie pytał, kiedy wyjdę za mąż ani czy planuję dziecko. Dawaliśmy sobie nawzajem dużo wolności. 

Bycie wegetarianką było ważnym aspektem twojej tożsamości?

Z początku tak, zwłaszcza że grono było nieliczne. Teraz to dla mnie oczywiste – jedna z rzeczy, które mnie definiują. Nie mam potrzeby kolektywnych doświadczeń, dla mnie wegetarianizm jest wyborem osobistym. Nie będę zapisywać się do towarzystwa ani nie pójdę raczej na manifestację wegetarian, co nie znaczy, że uważam je za niepotrzebne. A koncepcja samoograniczania pasuje do mojej osobowości. 

Przekonujesz do wegetarianizmu innych?

Nie mam potrzeby nikogo nawracać. Cieszę się, że wegetarianami zostały najbliższe mi osoby – mąż i mama. Mąż rezygnował z mięsa stopniowo, aż któregoś razu po kotlecie schabowym po prostu źle się poczuł. I już do mięsa nie wrócił. Ale większość spośród moich najlepszych przyjaciół wciąż jada mięso. 

Wychowujesz bezmięsnie czteroletniego synka. Rozmawiasz z nim o tej decyzji?

Na razie syn uważa dietę bezmięsną za coś oczywistego, choć w przedszkolu oprócz niego tylko jedno dziecko nie je mięsa. Czasami mówi, że jest na mięso uczulony tak, jak rówieśnicy na orzechy czy czekoladę. Niełatwo rozmawiać z dziećmi o tym, dlaczego nie jemy mięsa. Nie rozumieją jeszcze, że kurczak na obrazku i kurczak na talerzu to ten sam kurczak. Albo rozumieją, ale nie wiedzą, przez co przechodzi kurczak, zanim trafi na talerz. 

Tobie jako wegetariance ludzie tłumaczą się z tego, dlaczego jedzą mięso?

Tak, ale najczęściej chwalą się, że jedzą go coraz mniej. Często też opowiadają o swojej drodze do wegetarianizmu. I mnie takie historie – o ludziach spoza naszej bańki, którzy doszli do tej decyzji własnymi drogami – cieszą najbardziej.

(Fot. materiały prasowe)

Natalia Mętrak-Ruda, „Warzywa zjedz, mięso zostaw”, Wydawnictwo Poznańskie

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij