Znaleziono 0 artykułów
18.06.2020

Odzyskiwanie czasu: Miejsce pracy

18.06.2020
(Fot. Getty Images)

Nikt z rodziny nie traktował mojego pracowania na serio, dopóki nie sprawiłam sobie solidnego kawałka blatu. Teraz dla wszystkich jest jasne, kiedy pracuję na poważnie – autorka naszego cyklu o lepszym zarządzaniu czasem tłumaczy, dlaczego tak ważne jest miejsce, przy którym pracujemy. 

Nie uwierzyłabym, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że miejsce pracy, a nawet kolor, rodzaj i usytuowanie biurka mogą wzbudzać we mnie tyle emocji. Tymczasem biurko i jego otoczenie okazały się dla mnie jedną z najsilniejszych motywacji w pracy oraz powodem niejednej domowej sprzeczki.

Współpracowałam z różnymi redakcjami (niektóre miały siedziby w mieszkaniach) i korporacjami, pracowałam w co-workingach, studiach, kawiarniach, bibliotekach publicznych oraz w domu i w każdym z tych miejsc przestrzeń, w której miałam spędzić codziennie kilka godzin, była jedną z najistotniejszych kwestii w momencie podejmowania przeze mnie decyzji. A to dlatego, że każdy projekt czy praca rządziły się swoimi prawami, miały inny charakter i wymagały różnych warunków. Podobnie jak ludzie, z którymi pracowałam. To, co niewątpliwie jest fajne w pracy freelancera, to możliwość szybkiej zmiany stanowiska pracy i dostosowania go do aktualnych potrzeb. 

Przestrzeń coworkingowa (Fot. Getty Images)

W pierwszych latach pracy freelancerskiej wynajmowałam na spółkę z przyjaciółką biurko w Małym Studiu w centrum Warszawy. Znalazłyśmy gdzieś sporą laminowaną płytę, o której brzeg wiecznie zadzierałyśmy bluzki, i pracowałyśmy, siedząc ramię w ramię, jak w szkolnej ławce, otoczone innymi freelancerami, z którymi współdzieliłyśmy biuro. Na ponad 100 metrach otwartej przestrzeni pracowali m.in. graficy, ilustratorzy, programiści, fotografowie i dizajnerzy. Do dziś z rozrzewnieniem wspominam rozmowy, które toczyły się w kuchni albo w części konferencyjnej, dotyczące dylematów zawodowych, wspólne wyjścia na lunch (chodziliśmy czasem nawet w 15 osób), pracę w nocy, kiedy wielu z nas próbowało nadgonić intensywny dzień, wizyty ciekawych i tych mniej ciekawych klientów oraz dyskusje o tym, czy lepiej zainwestować w zieleń i zioła na tarasie, czy w stół do ping-ponga. 

Z powodu słabej izolacji budynku wspólnie się zagrzewaliśmy latem i wspólnie marzliśmy zimą, co tylko bardziej zacieśniało nasze relacje. Praca w co-workingu była jedną z najbardziej rozwijających i budujących mój światopogląd, poszerzających gusta muzyczne i filmowe. Różnorodność opinii i doświadczeń oraz sposobów pracy w Małym Studio była też ewidentnym początkiem moich obserwacji dotyczących jej organizacji.

Niestety kiedy na świecie pojawiły się moje dzieci, w co-workingu bywałam coraz rzadziej i utrzymywanie biurka straciło sens. Próbowałam pracy w domu, ale przy małym dziecku działało to na mnie tylko drażniąco. Pilnie potrzebowałam miejsca, w którym mogłabym w skupieniu popracować choćby dwie godziny dziennie, bez większych nakładów finansowych (kawiarnia potrafi jednak nieźle zdrenować kieszeń). Znajomy pisarz podsunął mi wtedy pomysł na pracę w bibliotece miejskiej. To było jak objawienie, gwiazdka z nieba albo inny cud. Otwarte dla każdego codziennie, w centrum, darmowe, ale co najważniejsze – ciche! Każdy, kto przekroczy próg biblioteki, natychmiast zostaje odcięty od rozpraszaczy i poddaje się atmosferze pracy. Wśród tylu uczących się osób niezręcznie jest przeglądać Instagram czy Facebook, a pracę regulują nie bodźce zewnętrzne, tylko pojemność żołądka, którego burczenie jest jedynym motywatorem do odejścia od biurka.

Bożena Kowalkowska (Fot. Edyta Leszczak)

Bywały jednak złożone projekty, kiedy nawet kilkugodzinny wypad do studia albo biblioteki to było za mało. Kiedy potrzebowałam poważnie się odseparować i skupić tylko na pracy. Tak poznałam i wprowadziłam w życie ideę pracy w domu pracy twórczej. Pierwszy raz wpadłam na ten pomysł, kiedy przyjaciółka zaproponowała mi poprowadzenie pierwszego w moim życiu warsztatu na jednym z organizowanych przez nią wydarzeń. Wynajęłam wtedy na weekend ascetyczny pokój pod Warszawą (tylko łóżko, stół, biurko, lampka) i wykupiłam pełne wyżywienie, żeby nie zajmować głowy gotowaniem. A że pogoda była dość paskudna i zasięg Internetu słaby, wróciłam do domu z gotowym konceptem, prezentacją i ćwiczeniami warsztatowymi. Od tamtej pory polecam to rozwiązanie każdemu, kto musi poświęcić się tematowi, bezwzględnie na nim skupić i go przemyśleć. Całoroczne domki na Warmii i Mazurach, podmiejskie ośrodki wypoczynkowe albo puste mieszkania sąsiadów i znajomych, którzy są akurat na wakacjach, to dobra i tania alternatywa dla domu pracy twórczej. 

Bożena Kowalkowska (Fot. Marcin Kempski dla Vogue Polska)

Wielokrotnie przechodziłam z komputerem do sąsiadów, a oni do mnie, co zawsze sprawdzało się, kiedy w domu przebywało przeziębione dziecko pod opieką niani lub babci. Dlatego na wszelki wypadek zawsze, kiedy znikamy na dłużej, udostępniam klucz do mieszkania znajomym, którzy mogą potrzebować miejsca do pracy lub po prostu wytchnienia, i sama z tego rozwiązania chętnie korzystam. W obcym pomieszczeniu nie przychodzi do głowy wstawić pranie albo odkurzyć podłogę. 

Zawsze, nawet w korporacyjnych projektach, na finisz zmieniam miejsce pracy i wyrywam ekipę z biura do najlepiej przystosowanego mieszkania jednego z członków zespołu. Jeśli mamy się sprężyć, trzeba nas odciąć od starych przyzwyczajeń.

Moje dzieci w końcu podrosły, zdobyły odporność i zaczęły uczęszczać do swoich placówek. „Odzyskaliśmy” nasze mieszkanie na kilka godzin dziennie. W końcu jest cicho i spokojnie. Ha! Tylko kurze, pranie i przyschnięte kwiaty wciąż wołają o uwagę. No i zupę przy okazji jedną ręką można machnąć. Do tego w domu nie trzeba się specjalnie ubierać, jedzenie jest pod ręką i kanapa też. Niby najwygodniej, a jednak najtrudniej. Praca w domu wymaga dyscypliny i samozaparcia, a także wyznaczenia jasnych zasad (dla siebie i domowników). Najtrudniejszą kwestią jest zwykle moment wyraźnego rozpoczęcia i zakończenia pracy – nazywam to rytuałem przejścia. Kiedyś służyła mi do tego trasa „do” i „z” pracy, teraz to nawyk parzenia czarnej kawy i siadania z nią w określonej pozycji przy biurku na początek pracy, a na koniec zamykanie komputera i zmiana stroju. Na moje prokrastynacyjne zapędy najlepiej działają obietnica i stoper. Wymyślam sobie nagrodę i obiecuję ją sobie odebrać, jak zrobię „to i tamto”, ale dla pewności nastawiam budzik w telefonie (również po to, żebym w przypływie miłości do pracy w porę wyrwała się po nagrodę). 

No i najważniejsze – biurko. Nikt z rodziny nie traktował mojego pracowania na serio, dopóki nie sprawiłam sobie solidnego kawałka blatu i się przy nie osadziłam. Teraz dla wszystkich jest jasne, kiedy pracuję na poważnie, a kiedy tylko w czymś grzebię i można do mnie nawijać.

Dwa lata temu pracowałam nad bardzo wymagającym projektem. Duży zespół, mało czasu, sporo stron. Duże biuro! Tak duże, że kiedy po jednym ze spotkań próbowałam się z niego wydostać, musiałam użyć trzech wind, co doprowadziło mnie do piwnicznych korytarzy, z których nijak nie umiałam wrócić. Chyba nie tylko mnie takie duże biurowce mieszają w głowie. Na jednej ze ścian zobaczyłam karteczkę: „Zgubiłeś się? Zadzwoń, nr…”. Zadzwoniłam, ochrona znalazła mnie w monitoringu i sprawnie poprowadziła do wyjścia. Trochę się uśmiałam, ochroniarz mniej.

*

Bożena Kowalkowska

absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Była sekretarzem redakcji „Magazynu A4”, „Vice”, „Kikimora” oraz ostatniego wydania „Twojego Weekendu”, który zdobył nagrody na całym świecie, m.in. Grand Prix w Cannes w kategorii projektów zmieniających świat. Przez siedem lat była współwydawcą rocznika o polskich formach drukowanych – „Print Control”. Jako dziennikarka przeprowadza serię wywiadów z kobietami do portalu Gazeta.pl. Na co dzień zajmuje się organizacją czasu pracy i przestrzeni, pisze teksty i prowadzi warsztaty oraz wykłady poświęcone tworzeniu kalendarza i planowaniu.

www.bozenakowalkowska.com

Bożena Kowalkowska
Proszę czekać..
Zamknij