Znaleziono 0 artykułów
14.06.2022

Olga Górska: Reprezentacja osób LGBT+ nie wystarczy

14.06.2022
Fot. Getty Images

Olga Górska, autorka powieści „Nie wszyscy pójdziemy do raju”, opowiada o dojrzewaniu i odkrywaniu nieheteronormatywności w Polsce w końcówce lat 90., o tym, dlaczego słowo „lesbijka” jest tabuizowane, oraz o tym, że queerowa widzialność nie załatwi homofobii.

Ułożyłaś soundtrack do swojej debiutanckiej książki?

Tak, a właściwie ułożył się sam. Dorastałam w latach 90. i 2000., oglądałam MTV i Viva Polska, słuchałam radia. Dzisiaj źródeł muzyki jest dużo więcej, wtedy wszyscy słuchaliśmy i oglądaliśmy raczej to samo. Kiedy cofałam się pamięcią do tamtego okresu, odkrywałam, że poszczególne utwory towarzyszyły konkretnym wydarzeniom.

Jakie to były piosenki?

Z mojej wieży lub z walkmana leciała „Miłość w czasach popkultury” Myslovitz. Rojkowi i spółce udało się uchwycić Zeitgeist tamtych lat, lekkiej beznadziei i marzeń wyrażonych w amerykańskich filmach, które po dwudziestej oglądaliśmy na TVP1. Kochałam też przejmującą muzykę duetu Kayah i Bregovicia. Z końcem milenium kojarzy mi się również utwór „Believe” Cher. Jestem bardziej wybredną audiofilką niż moja bohaterka. Tylko częściowo obdarzyłam ją moją wrażliwością.

Słuchawki na uszach odgradzają ją od świata?

Ciekawe, że ujmujesz to w ten sposób. Kiedy pisałam książkę, muzyka była podkładem. Wyobraźnia narratorki jest zogniskowana na znanych z filmów kadrach, a ona sama opowiada swoje życie jak zmontowany ciąg obrazów z utworami w kulminacyjnych momentach. Muzyka jest więc dla niej jak ścieżka dźwiękowa pod film z własnego życia.

Bohaterka wielokrotnie powtarza, że czuje się inna. Czy to jest wielopoziomowa inność?

Tak, ale ona tych poziomów nie dostrzega. Jest dzieciakiem, które początkowo tylko czuje, że różni się od rówieśników, ale nie wie dlaczego. Nie ma narzędzi ani języka, by zidentyfikować tę inność. Początkowo to są zainteresowania, jak gra w piłkę, a nie zabawy w dom czy lalkami. Mówi też innym językiem niż osoby z jej otoczenia. Gdy dorośnie, chce zostać księdzem. Jednak przede wszystkim największą przyjemność sprawia jej czytanie książek. 

Fot. Getty Images

Bezpiecznie czuje się w szkolnej bibliotece?

Tak, bo tam nie ma rówieśników, są tylko książka, bibliotekarka i Marcin z ósmej klasy, który podziela zainteresowania mojej bohaterki. 

To też miejsce, w którym słyszy słowo „pedał” rzucone w kierunku wspomnianego Marcina…

Nie ma pojęcia, co to słowo oznacza. Podobnie jak ja, kiedy usłyszałam je w piosence „Ona jest pedałem” Elektrycznych Gitar. W latach 90. nie miałam kogo zapytać o wyjaśnienie. Nie było też internetu ani odpowiednich książek w bibliotece. Podskórnie jednak czułam, że to słowo jest złe. Była to oblega uniwersalna. 

A słowo „lesbijka”?

W słowniku bohaterki, tak jak w moim prywatnym, pojawia się ono dopiero na przełomie gimnazjum i liceum. Wtedy używa go świadomie. Słowo „pedał”, mimo że okropne, jest oswojone. Określenie „lesbijka” było długo nieobecne i nie traktuje się go jako obelgi. Jest brzydkie przez stabuizowanie. Winię między innymi popkulturę. O ile gej pojawiał się w filmach jako przyjaciel głównej bohaterki albo plotkarskie gazety pisały, że ten lub tamten aktor czy piosenkarz „woli facetów”, o tyle w przestrzeni publicznej nie było znanych lesbijek.

Twoja bohaterka przez długi czas nie wie, że jest nieheteronormatywna. Wie za to, że jest biedna. Ten permanentny stan najbardziej ją zawstydza. Pokazujesz to odwróconą duchologią. Dziewczyna nie czuje sentymentu do produktów z lat 90., bo zwyczajnie jej rodziny nie było na nie stać. 

Moja narratorka stoi przed sklepową ladą i z wytęsknieniem obserwuje milky waye, m&m’sy, snickersy. Ma je na wyciągnięcie ręki, ale one nie są dla niej. Dziś lata 90. i 2000. przepełnia nostalgia. Przecież tak naprawdę to był straszny syf. Było bardzo biednie, w Polsce mieliśmy wysokie bezrobocie. Był to świat pełen przemocy wynikającej z biedy i rozpicia. Nie chciałam, aby nad moją powieścią unosił się zapaszek miłego sentymentu. 

Kłamstwa są dla dziewczyny formą ucieczki od tego świata?

Ona nie tyle kłamie, ile wymyśla biografie, fantazjuje o posiadaniu innych korzeni. Nie są to nigdy marzenia wzięte z kosmosu. W niektórych ma tatę lekarza, a mamę nauczycielkę. Innym razem wyobraża sobie, że katecheta jest jej ojcem. Jego status społeczny i markowe ubrania są dla niej symbolem lepszego życia. Tymczasem zarówno jej dziadkowie, jak i rodzice są niewykształconymi robotnikami. Przetwarza prawdziwy świat, tak jak umie, po dziecinnemu.

Fot. Getty Images

Kiedy seksualność dochodzi do głosu, fantazjuje też o byciu hetero, prawda?

Tak, bo nie chce przysporzyć kłopotów rodzicom. Dlatego chciałaby spełnić fantazje z prospektu reklamowego – mieć dom z białym płotem, psa, niedzielny obiad, męża i dzieci, z którymi w wakacje spędzi dwa tygodnie nad polskim morzem. W tych fantazjach oczywiście nie ma nic złego. O ile są czyimiś prawdziwymi marzeniami. Ale im moja bohaterka bardziej się stara dopasować do tej wizji, tym bardziej widzi, że nie przystaje do tego obrazka. Nigdy nie będzie tą kobietą z prospektu. Co ciekawe, nikt w domu nie każe jej taką być. Ona sama wie. Tak silna jest opresja heteronormy

Kim jest Betty dla bohaterki? Alter ego? 

Zaskoczyła mnie twoja interpretacja, bo Betty można czytać na wiele sposobów – jako alter ego narratorki mojej książki, ale też osobę, którą chciałaby być. Betty jest silną dziewczyną, niezależną, mówi, co myśli, nie boi się niczego. Narratorka jest raczej nieśmiała, wycofana. Betty jest jej najlepszą przyjaciółką i innym wzorem kobiecości niż mama czy babcia. Jest na pewno ważną postacią w książce i dla mojej bohaterki.

W „Nie wszyscy pójdziemy do raju” jak refren wraca piosenka „Crazy” Aerosmith. Za każdym razem pozwala bohaterce lepiej zrozumieć swoje pragnienia, ale ona jednak cały czas się boi. Skąd strach po tym odkryciu?

Gdy w telewizorze widzi Alicię Silverstone i Liv Tyler, pragnie usiąść na tylnym siedzeniu ich samochodu i wraz z nimi pędzić przez Stany. Fascynuje ją, że między kobietami może być napięcie, coś seksownego, jakaś przyjemność. Wtedy też orientuje się, że dla niej samej nie ma drogi odwrotu. Nigdy nie będzie pasować do wspomnianego prospektu. Jej marzenia nigdy nie będą powszechne. Musi albo udawać, albo siebie zaakceptować.

Fot. Materialy prasowe

Czy widzialność reprezentacji niehetero załatwi sprawę? 

Na pewno spowodowałaby, że moja narratorka nie czułaby się tak samotna. Przez brak reprezentacji myśli, że jest jedyną lesbijką na całym świecie. Wiedza o innych osobach LGBT+ ułatwia też coming out przed najbliższymi. Dla narratorki, tak jak dla wielu osób niehetero, wyoutowanie to punkt graniczny, po którego przekroczeniu tak naprawdę nie ma miejsca na pełnię szczęścia i miłości. Pojawiają się nowe problemy. Jak bycie w związku niehetero przykleić do polskiej tradycji wesel, komunii, chrzcin? Jak to, że jestem gejem lub lesbijką, pasuje do naszych domów?

Masz na to odpowiedź?

Chyba nikt takiej nie posiada. Reprezentacja jest bardzo ważna. Dobrze jest widzieć w kulturze ludzi podobnych do siebie samych: queerowych i szczęśliwych. Na pewno ułatwia to życie tym dzieciakom niehetero, które idą za nami. Jednak nie załatwia sprawy rodzinnej troski i miłości. Widzialność społeczności LGBT+ nie rozwiąże tego, jak dorośli, w domu, pracy czy szkole, traktują młode queerowe osoby. Minęło 10 lat od mojego coming outu. Nadal zalewają nas fale hejtu, samobójstw, nienawiści wobec własnych dzieci. Rzeczy zmieniają się, ale za wolno. 

Olga Górska – urodziła się w Radomiu w połowie sierpnia 1988 roku. Z zawodu urzędniczka, z wykształcenia humanistka, z pochodzenia proletariuszka. Mieszkała w Lublinie, Gdańsku, Katowicach, Krakowie i Londynie, gdzie oddawała się życiu, miłości i pracy. Jako dziewczynka lubiła grać w piłkę (na pozycji napastniczki), oglądać „Króla lwa” i chodzić do kościoła. W dorosłym życiu lubi spać, oglądać stare filmy i słuchać soulu z lat 60.

Książka „Nie wszyscy pójdziemy do raju” Olgi Górskiej ukazała się w czerwcu 2022 roku nakładem wydawnictwa Drzazgi.

 
Jakub Wojtaszczyk
Proszę czekać..
Zamknij