Znaleziono 0 artykułów
13.01.2024

Na świetnym filmie „Dream Scenario” chce się śmiać, a powinno płakać

13.01.2024
(Fot. materiały prasowe)

Scenariusz marzeń jest przewrotny. Co to znaczy, że wspólnym snem ludzkości staje się 60-letni przeciętniak? Reżyser Kristoffer Borgli w świetnym filmie „Dream Scenario” pokazuje bieg wydarzeń w krzywym zwierciadle, czając się na naszą reakcję. Nicolas Cage zaś chowa wszystkie swoje kanty. Powstrzymuje się od przesady, a w efekcie gra wybitnie dobrą rolę.

Jak nazwać wyśniony scenariusz, który spełni się tylko w parodii? Cud. Tym razem bez udziału sił wyższych. Bez warunków stawianych Faustowi. Ot, i stało się, nie pytaj dlaczego. Korzystaj, póki trwa, bo zaraz się skończy.

Z dnia na dzień stajesz się ważny dla wszystkich – cud dzieje się sam, bez żadnych specjalnych starań. Po prostu wtem ludzkość zdaje sobie sprawę z twojego istnienia i stwierdza gremialnie, że jesteś wspaniały. Ty się nie zmieniasz, nie podejmujesz żadnych wysiłków, aby udowodnić swoją wartość, ale radykalnie zmienia się optyka otoczenia i nadal będąc sobą, stajesz się nagle cenny, unikatowy. Jakby znaleziono w tobie złoża surowca, którego dotąd nikt nie wiedział, że potrzebuje.

(Fot. materiały prasowe)

Zrozumiałe, że początkowo może cię to krępować, ponieważ nie pragnąłeś aż takiej atencji, ale wiara w ciebie daje ci siłę, żeby wreszcie wyjść z marazmu i odkurzyć dawno odłożone marzenia. Nie w sferze prywatnej, bo tu życie masz poukładane. Owszem, cieszyłby cię podziw w oczach żony i dzieci, ale nie zamierzasz zakładać nowej rodziny. Nie kręcą cię pieniądz, seks, władza. Cele masz skromne: marzysz o niczym więcej, jak tylko o szacunku i uznaniu. Żeby ten ważniak, który udaje, że cię nie zna, zaprosił cię na jedną ze swoich słynnych kolacji. Żeby twoje nazwisko pojawiło się w ważnym tytule. Żeby pokazali cię w telewizji. Powodem tej sławy mają być twoje rzeczywiste osiągnięcia. Jasne, nie chcesz przecież być ceniony za nic. Chcesz móc spojrzeć w lustro z autentyczną dumą. Powiedzieć: „Doszedłem do tego sam”, wzbudzić podziw, relacjonując ze szczytu długą i wyboistą drogę, a dopiero potem dotrzeć do kurtuazji podziękowań. Dokonania, jakie widzisz przed sobą, są naturalnym rozwojem twojej pracy. Coś o mrówkointeligencji, ewolucyjnej zdolności do rozwijania się roju – chciałeś napisać taką książkę, jeszcze na studiach doktoranckich, czyli jakieś 30 lat temu. 

Dawno wyprzedziła cię konkurencja, podczas gdy zaszyłeś się w bezpiecznym kącie kampusu, wykładając co roku to samo, odruchem szukając wpatrzonych w ciebie oczu młodej osoby, która usłyszy te słowa po raz pierwszy. Dobrze wiesz, że jesteście sobie potrzebni: dzięki jej ciekawości wytarte idee wyglądają jak nowe, a ty roisz sobie, że wciąż świetnie się zapowiadasz. Ach, no i ona potrzebuje od ciebie zaliczenia, ale nie dostrzegasz w tym miejscu swojej przewagi. Masz się za pionka, trybik w maszynie. Gdybyś tylko miał wpływ na rzeczywistość wraz z gwarancją przychylności otoczenia, zawojowałbyś świat. A tak pozostaje ci tylko śledzić potknięcia innych, przyłapywać ich na kłamstwie, zbierać dowody w sprawie. Są ludzie, co potrafią spędzić w ten sposób całe życie. Czekają na mannę z nieba, a tymczasem piszą donosy, podkopują, podcinają nogi sąsiedniego biurka. Choćby i w piekle, byle o milimetr wyżej niż reszta. Zrobią wszystko, byle nie wyszło na jaw, że tkwią w miejscu, zapadając się w bagnie.

(Fot. materiały prasowe)

Świetny film „Dream Scenario” to komentarz do współczesności

Przeciętniacy stanowią świetnych bohaterów komedii o jakimś niezwykłym zdarzeniu włożonym w sam środek czyjejś nudnej egzystencji. Do roli nawiedzonego cudem wybiera się zwykle osobę, która nawet nie podejrzewała, że jej świat wywróci się do góry nogami. Znamy ten schemat zbyt dobrze, żeby dać się zaskoczyć, ale „Dream Scenario” udowadnia, że – choćby tak się zdawało – nie wyśniliśmy jeszcze wszystkich snów. To znaczy filmów. Zresztą wszystko jedno. Podobno pewna kobieta straciła pamięć i jedyne, co pamiętała ze swojego życia, to obejrzane filmy. A może sny, kto wie. Grunt, że wciąż możemy obudzić się zdumieni.

Mnie na przykład po seansie „Dream Scenario” przyśnił się dawny przyjaciel. Zniknął mniej więcej rok temu, zerwał wszystkie kontakty, a we śnie podchodzi do mnie nagle podczas spaceru, mówiąc, jak gdyby nigdy nic, że czeka na nas zarezerwowany stolik. O tu, w tej knajpie. Jest ciepło, złociście, trwa golden hour. Staję jak wryta na bruku ulicy jakby w Kazimierzu, który odwiedziliśmy niegdyś z owym przyjacielem. – Hola! hola! – mówię – zanim usiądziemy, powiedz, dlaczegoś zapadł się pod ziemię. Myślisz, że można mnie usunąć ot tak ze swego życia, i to bez żadnych wyjaśnień? Przecież kolegujemy się od wieków, dzięki sobie nawzajem przetrwaliśmy pandemię, spędzaliśmy wspólnie urodziny, święta i tak dalej – oczekuję wyjaśnień. Z każdym moim słowem on robi krok do tyłu, jakby nie chciał słuchać mojej złości i żalu, potem zapala papierosa (w prawdziwym życiu nie palił) i odchodzi w stronę blasku zachodzącego słońca. – Tyle pamiętam – mówię rano, opowiadając sen w łóżku mojemu chłopakowi. Ten sam tekst, „tyle pamiętam”, opatrywał sny bohaterów „Dream Scenario”, wyrażając bezradność śniącego wobec marzenia.

Zbiorowa nieświadomość, czyli w uproszczeniu wizja, że rodzaj ludzki łączą te same archetypy oraz symbole, została rozsławiona przez Carla Gustava Junga. Norweski reżyser Kristoffer Borgli w „Dream Scenario” pokpiwa sobie z tej idei, będąc nią zarazem zafascynowany. Pyta, co by było, gdyby gromadne wyobrażenie przybrało kształt prawdziwej osoby, kogoś, kto nawiedza sny tych, którzy nigdy go nie znali. Czy taki niechciany gość dla każdego będzie znaczył to samo? Główny bohater „Dream Scenario” profesor Paul Matthews (Nicolas Cage) szuka w oczach innych prawdy na swój temat. Irytuje go, że śni się pasywny: nikomu nie pomaga, nikogo nie ratuje, nijak się nie angażuje. Nie podoba się sobie, chciałby się widzieć inaczej. Sny ludzi odzwierciedlają jego największy lęk: że przejdzie przez życie obojętnie jak przechodzień. Dlatego chwyta się jedynego scenariusza, w jakim podejmuje jakieś działania – wyznania młodej dziewczyny, która fantazjuje o byciu napadniętą seksualnie. Odgrywanie tej fantazji to najboleśniejsza scena filmu. Role się odwracają: to Paul zostaje nadużyty, gdy wchodzi w rolę persony, jaką się przyśnił.

(Fot. materiały prasowe)

Scenariusz marzeń jest przewrotny. Skoro archetypem ludzkości staje się łysy facet w swetrze, przeciętniak z brzuszkiem, co to znaczy? Wszak akcja filmu toczy się na amerykańskim uniwersytecie, a według campus culture biały mężczyzna około sześćdziesiątki stanowi symbol uprzywilejowania, a w najgorszym razie bohatera #metoo. Kristoffer Borgli pokazuje bieg wydarzeń w krzywym zwierciadle, czając się na naszą reakcję. Co o tym wszystkim sądzimy? Będziemy się śmiać czy płakać? Po czyjej będziemy stronie?

Przeciwnie niż osoby, którymi zajmują się komisje do spraw etyki, Paul jest niewinny od początku do końca, bowiem nic nie robi. Jeśli mógłby być o coś oskarżony, to chyba o niemoc. Mimo to następuje wiele niefortunnych zdarzeń wiodących do jego scancelowania. Mężczyzna dojrzewa do publicznej spowiedzi, bije się w pierś i płacze, że jest niewinny, a mimo to w wyznanie nie wierzy nawet jego żona. Bierze je za dalsze poszukiwanie atencji i kto wie, czy nawet nie ma racji. Jesteśmy jednak zaskoczeni podobnie jak bohater. Odkąd ona, jego ostoja (grana czule i nieustępliwie przez Julianne Nicholson), wyrzuca męża na kanapę, przeczuwamy kryzys w większej skali i zaczynamy współczuć Paulowi tornada pięciominutowej sławy. W końcu rzeczy dzieją się bez jego udziału. Może tylko przypadkiem został wzięty za kogoś innego? Najpierw w fazie powodzenia widzimy kogoś, kto przebrał się za niego, a potem w fazie zniesławienia kogoś, komu przeszkadza sama jego obecność, choć mężczyzna wręcz nie zwraca na siebie uwagi. Co ich tak irytuje? A wcześniej co ich tak zachwyca? To pozostaje zagadką zarówno dla nas, jak i dla bohatera.

(Fot. materiały prasowe)

Nicolas Cage gra rolę człowieka ze snów wybitnie

To odebranie sobie samemu sprawczości – wpływu na bieg wydarzeń – jest głównym tematem „Dream Scenario”. Odwrotnie niż w jego poprzednim, również świetnym filmie „Chora na siebie” (2022), który mówi o dziewczynie zażywającej po kryjomu nielegalne leki, dające objawy, dzięki którym staje się ona przedmiotem uwagi, troski i miłości innych. Oba filmy, stworzone niemal w tym samym czasie, mówią o śmiertelnym uzależnieniu od atencji, które rządzi życiem. W obu pojawia się też świat reklamy, przekuwającej najgorsze głupoty w produkt budzący pożądanie. Te sceny – sesji zdjęciowej czy cyfrowej symulacji reklam we śnie – są wyjątkowo udane, gdyż Kristoffer Borgli sam pracował w branży reklamowej i udatnie się z niej naigrawa. Zresztą w wywiadach deklaruje, że gdy tworzy scenariusz, odłącza router i telefon, po czym zostawia je w aucie pół godziny za miastem, wraca do domu piechotą i wtedy pisze, oderwany od zapadni mediów społecznościowych. Tylko tak umie spokojnie pracować. Internet wsysa go jak odkurzacz, czego ślad odciska się w jego filmach. Fascynująco łączy trzy style: body horror w scenach koszmarów sennych, satyrę na mieszczaństwo w neurotycznym stylu Woody’ego Allena i abstrakcyjny koncept całości przypominającej „Być jak John Malkovich” (1999) czy „Adaptację” (2002), które wyreżyserował Spike Jonze. Historie norweskiego reżysera ogląda się wartko, intrygująco. Aktorów reżyseruje ze swobodą.

(Fot. materiały prasowe)

Nicolas Cage chowa w „Dream Scenario” wszystkie swoje kanty. Powstrzymuje się od przesady, a w efekcie gra wybitnie dobrą rolę. Bardziej powściągliwie zagrał tylko w „Świni” (2021), gdzie wcielił się w byłego szefa kuchni w żałobie po ukochanym zwierzęciu, z którym zbierał trufle. Im bardziej Cage ścisza swoje środki, tym bardziej jego wyrazisty rys staje się zagadkowy. W postać przeciętniaka w „Dream Scenario” zmienia go obfita charakteryzacja. Mimika pozostaje skromna – na twarzy maluje się wyraz niedowierzania, zdziwienia, rozczarowania. Dopiero w scenach koszmarów, gdy chwyta za siekierę czy masakruje komuś głowę, widzimy Nicolasa Cage’a, którego znamy z memów – wytrzeszczonego, krzyczącego, lamentującego. Ten romantyczny, straszny klaun, który twierdził niegdyś, że uczy się gry aktorskiej od swojego grzechotnika, zostaje w pamięci jako najzwyklejszy ze zwykłych, reprezentant wielu starszych panów, którzy marzą, by stać się ważni, nie dostrzegając, jak wiele mają w życiu, które nie spełnia ich oczekiwań. Poczucie przegranej oraz niemożność podjęcia jakiegokolwiek ruchu budzi empatię. Paula Matthewsa nie sposób oceniać surowo. Jest jak słoń w cyrku, który stoi na arenie z nogą przywiązaną sznurkiem do kołka. Wystarczyłoby tupnąć, by zerwać linę – przecież zwierzę jest potężne, ale z jakiegoś powodu nie wierzy w swoją siłę. Ktoś powie, że słonia wytresowano. Jeśli tak, to po co został przywiązany? „Dream Scenario” to trochę taki cyrk – chce się śmiać, choć powinno się płakać.

Adriana Prodeus
Proszę czekać..
Zamknij