Znaleziono 0 artykułów
20.04.2024

Demontaż atrakcji. Rosalie

20.04.2024
(Fot. materiały prasowe)

Body positive zamiast freak show. Opowieść potrzebna, choć zbyt sentymentalna. Kobieta z brodą w wersji Nadii Tereszkiewicz nigdy nie wyglądała tak uroczo i seksownie. Film „Rosalie” nawiązuje do świętej Wilgefortis, podobnie jak „Kobieta z…” Małgorzaty Szumowskiej.

Późna wiosna, deszcz podmywa zieleń. Dom wypełnia cisza, w której czai się znużenie, a pod nim niejasny niepokój. Jesteśmy w świecie, gdzie krzyż narysowany kredą na podłodze przy łóżku ma odpędzać koszmary. To była niespokojna noc, najwyraźniej więc sposób przestaje działać. Na spokojny sen trzeba czegoś innego. Czego, wyjaśni przypowieść filmowa, jaką nazwałabym moralizatorskim melodramatem, osadzonym w latach 70. XIX wieku, acz aktualnym.

Kiedy panna na wydaniu znajduje męża

Tytułowa bohaterka „Rosalie” to dziewczyna o urodzie amorka, cała w ślicznych falbankach. Nie tylko szyje i haftuje, ale, co rzadkie, potrafi też czytać i pisać. Ojciec wydaje ją za mąż z mieszaniną żalu, zawstydzenia i dumy. Chce, by była kochana, ale wie, że nie będzie z tym łatwo. Wpłaca znaczący posag. Rzut oka na przyszłego małżonka wystarcza, by oczekiwać, że to on w tych realiach powinien kobiecie zapłacić. Znacznie starszy, zaniedbany, pogrążony w długach Abel dostaje w udziale partnerkę, na którą nie zasługuje. Co więcej, bierze ją jako pracowniczkę do swojej upadłej karczmy, by pomogła mu uregulować zaległości. Jak pokazuje dalszy rozwój fabuły, mężczyzna zostaje zmuszony do jakiegoś rodzaju haraczu, który nigdy się nie wyzeruje.

Dlaczego ona za niego wychodzi? Nie miała na widoku lepszej partii? Tuż przed ślubem Abel pyta Rosalie: „Czego mi nie chcesz powiedzieć? Straciłaś cnotę? Nie martw się, ja też”. Wydaje się, że taka wyrozumiałość wystarczy i będą kwita. Tajemnica Rosalie, która wychodzi na jaw, okazuje się trudniejsza do przyjęcia. Przynajmniej dla bohatera, bowiem widz od razu staje się jej poplecznikiem. Rosalie z zadbaną, przystrzyżoną brodą i wąsem wygląda doskonale, lepiej niż z twarzą ogoloną i cerą podrażnioną, po czym przypudrowaną. Przełamanie nieskazitelnej cery bujnym, rudym zarostem, dodaje słodkiej buzi charakteru. Fryzura jest twarzowa i noszona z gracją. Czego chcieć więcej, skoro piękno potrzebuje pieprzu i pewności siebie.

(Fot. materiały prasowe)

Ruch bodypositive wyniesiony na nowy poziom

Nie można się napatrzeć na Nadię Tereszkiewicz („Tancerka”, „Forever Young”, „Tylko zwierzęta nie błądzą”) w tym więcej niż ładnym wcieleniu. Podczas zdjęć do filmu codziennie przyklejano jej tysiące włosów, w których, jak opowiada, czuła się jak w złotej zbroi. Zarost zmienia jej sposób poruszania się, mimikę i gestykulację. Rosalie pasuje ten kostium, swobodnie jej się w nim tańczy. Pomocne jest doświadczenie baletowe aktorki, jej osobiste zmaganie z byciem nieakceptowaną fizycznie, mimo wyraźnego talentu. Ruch bodypositive zostaje tym samym wniesiony na nowy poziom. Bohaterka Tereszkiewicz szuka aprobaty w oczach męża, znajduje ją w sobie, w otoczeniu i dopiero wtedy on odważa się ją kochać. Abel potrzebuje społecznego przyzwolenia, a może pokonuje przede wszystkim własne uprzedzenia, nie ma pewności. Mężczyzna jest zamknięty na emocje inne niż gniew. Wydaje się samotny, odizolowany. Jedyna relacja w jego życiu polega na opłacaniu pracy seksualnej – instrumentalnym podejściu do potrzeb swego ciała. Moment, gdy nie przychodzi do domu uciech jako klient, a w końcu i się zjawia, tylko nie chce dotyku, wyznacza jego przemianę. Brutalną, pełną żałości i przez to prawdziwą.

Autentyk w melodramacie, czyli nawiązanie do prawdziwej historii Clémenne Delait

Przecież uczucie w parze małżeńskiej rozwija się powoli, krok w przód i dwa w tył, nie dając nadziei, że powstanie z tego udany związek. Grający główne role Nadia Tereszkiewicz i Benoît Magimel poznali się dopiero na planie i w kolejnych scenach, kręconych chronologicznie, mieli szansę emocjonalnie się zbliżyć. Wiele ich odruchów, jakie obserwujemy na ekranie, ma rzadki aspekt autentyczności. Również miejsce, gdzie toczy się akcja, bretońska wioska Les Forges des Salles, pomaga uwierzytelnić ten popis niezwykłości, jakim jest próba normalnego życia na prowincji kobiety z brodą. Okoliczności wzmacniają poczucie realizmu. Dlatego lokacją trafioną w dziesiątkę okazuje się opustoszała, świetnie zachowana kamienna architektura domu z knajpą w parterze. Pobliska fabryka, rwący strumień, pałac, pomieszczenia sierocińca, prowadzonego przez zakonnice – wszystko składa się na sepiową pocztówkę z tych stron.

Twórczyni filmu Stéphanie Di Giusto opiera się na prawdziwej historii Clémenne Delait, która 150 lat temu odważyła się żyć normalnie, nie jako cyrkowy dziwoląg. Choć życie w teatralnej trupie gwarantowało dochód i akceptację innych wyrzutków, to jednak za cenę sprzedania siebie jako widowiska. Filmowa Rosalie próbuje być zwyczajną kobietą, choć posiada wyczucie teatralności. „Byłby z tego świetny numer sceniczny” – rzuca od niechcenia w domowych pieleszach i niewątpliwie poradziłaby sobie w „Drag Me Out” bez wysiłku. Może tylko muzyka Hani Rani, która jak zwykle szuka wrażliwości w molowej tonacji, powinna dać filmowi więcej zaskoczeń. Zwrot performatywny Rosalie, która zakłada się na dużą kwotę, bawi oczekiwaniami wobec siebie i i nie pozwala schwytać w schemat, wymagałby niezbędnego humoru, którego filmowi brakuje. Im dalej w seans, tym bardziej ociężały staje się melodramat. Ile jeszcze dowodów trzeba na nietolerancję otoczenia? O tym, że się boją, choć są ciekawi i ukrywają, że ich to kręci, dawno już wiemy, a film uparcie tłumaczy nam dalej. Ostatni akt „Rosalie” to przekonywanie przekonanych, uatrakcyjnione tańcami i wizjami cierpienia i śmierci, z których niewiele rozumiem.

(Fot. materiały prasowe)

Bohaterki odnoszą się do średniowiecznej męczennicy

Być może powodem tego odrealnienia jest Święta Wilgefortis – patronka aktualnie dwóch filmów w kinowym repertuarze. Przyświeca bowiem nie tylko „Rosalie”, ale „Kobiecie z…” Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta. Tam bohaterka Aniela szuka pociechy w ukrzyżowanej, którą odkrywa w wambierzyckiej kalwarii. Jest jej własna męka jako osoby trans, na jaką nie ma miejsca w Polsce, portretowanej na tle 40 lat przemian społeczno-ustrojowych. Bohaterka znajduje ukojenie w Wilgefortis. Podobnie Rosalie wertuje modlitewnik z wizją owłosionej świętej. Krucyfiks, jakim nosi przy sobie, okazuje się ważniejszy niż nóż, którym goli zarost ze strachu przed odrzuceniem. Podczas, gdy żona śpi, mąż odkrywa, że ona tnie się też na przedramionach. Średniowieczna męczennica, której imię brzmi również Kummernis, Hulfe czy Eutropia, miała żyć w XIV wieku. Złożyła śluby czystości, ale ojciec dla celów politycznych, wydał ją za mąż. Wymodliła więc sobie wygląd, przez który przyszły mąż ją odrzuci. Tak się stało, więc ojciec wściekły, że nie wyda córki, kazał ją ukrzyżować. Przedstawiana na krzyżu w sukni ma na sobie tylko jeden but i długą brodę. Według ludowych wierzeń opiekuje się kobietami, które chcą wyjść z przemocowych domów.

Co Rosalie ma wspólnego z Marią Magdaleną

Zamiast Wilgefortis, która jest dla Rosalie zbyt dosłownym, ograniczonym do włosów, odniesieniem, widzę Marię Magdalenę – biblijną jawnogrzesznicę (co właściwie znaczy to określenie? że grzeszyła jawnie?), ocaloną przez Jezusa przed ukamienowaniem. „Siedem złych duchów”, od których została uwolniona, kojarzono ze sferą seksualną. Wskazuje to na kontrolę kobiecej seksualności, podobnie jak mit błony dziewiczej, której większość z nas nie posiada, a przez wieki ta błona miała być gwarantem, że panna młoda nie miała innych partnerów. Oczekiwana krew na prześcieradle jako dowód „pierwszej nocy” najczęściej pochodziła z napletka mężczyzny. Tak samo oskarżenie Marii Magdaleny o rozpustę i wyuzdanie służyło umniejszeniu pozycji kobiety, będącej liderką wśród uczniów Chrystusa. Dopiero papież Franciszek w 2016 przywrócił Marii Magdalenie funkcję Apostołki Apostołów, sankcjonując funkcjonowanie kobiet w pierwszych wiekach chrześcijaństwa na znaczących pozycjach w Kościele katolickim. Umniejszanie roli kobiet zaczęło się wtedy, co widać w coraz mniejszych figurach kobiet na obrazach – jako postaci klęczących, zakrytych welonami. Tymczasem Maria z Mandali chodzi z odkrytą głową, dekoltem. Dumnie towarzyszy w naukach Jezusa i czuwa przy jego krzyżu. Tyle wiemy z rozlicznych podań, ale w malarstwie tego nie przedstawiono. Mizoginia wyraża się właśnie w wyrzuceniu Marii Magdaleny poza obręb uczestników zdarzeń. W seksualizacji tej postaci, nadaniu jej niebezpiecznego rysu uwodzicielki czyli kogoś, nad kim nie da się zapanować. Oskarżenie o rozpustność, prostytucję, nie pozwoliło tej postaci zginąć. Doczekała się rehabilitacji. Losy filmowej Rosalie są bardziej związane z Marią Magdaleną niż z męczennicą ukrzyżowaną.

(Fot. materiały prasowe)

Niebezpieczeństwo kompromitacji sprawia, że kobiety są kontrolowane

Film wciąga w rozmowę o społecznym kontrolowaniu kobiet poprzez restrykcyjnie egzekwowany wizerunek. Obecność osoby, która nie spełnia oczekiwań, stanowi groźbę – dla mężczyzn i innych kobiet. Za szablonem, przeznaczonym dla żeńskiej płci, stoi obietnica bezpieczeństwa. Jeśli kobieta łamie niepisany kodeks estetyczny, wybuchają ukryte lęki. I nie musi tu wcale chodzić o kobietę z brodą. Włosy utożsamiają jedno z takich niejasnych zagrożeń. Społeczny wymóg posiadania nagich pach, nóg czy bikini, jest tym samym w mniejszej skali.

„Kompromitacja była dla dziewcząt nieustannym zagrożeniem. W swoim sposobie ubierania się i malowania zawsze musiały wystrzegać się n a d m i a r u, nic nie mogło być za krótkie, za długie, za ciasne, zbytnio rzucające się w oczy i tak dalej, wysokość obcasów, częstotliwość spotykania się z kimś, wyjścia z domu i godziny powrotu, comiesięczne krwawienie, wszystko, co ich dotyczyło, stanowiło przedmiot ogólnej społecznej czujności” – pisze w „Latach” Annie Ernaux (przeł. Magdalena Budzińska i Krzysztof Jarosz).

Mechanizm kontrolowania wyglądu kobiet ma służyć podporządkowaniu kobiet, z czego Rosalie wzorcowo i wspaniale się wyłamuje. Dowodem są jej falbaniaste stroje z trenami, ciągnącymi się nieważne, czy przez błota, czy przez pałacowe posadzki. Wybucha perlistym śmiechem dopiero w połowie filmu, w scenie gry w karty – wtedy wiemy już, że nie ma odwrotu. Bukieciki polnych kwiatów pieczołowicie ułożone i wetknięte w najskromniejsze naczynie pokazują jej zamiłowanie do dekoracji. Czy ta osoba po prostu lubi być ekscentryczna, czy też to jej prawdziwa natura? – zapytujemy wielokrotnie podczas seansu. „Ta kobieta jest jak klątwa” – rzuca ktoś, nieświadomie doceniając wywrotowy potencjał fantazji. Broda Rosalie prowadzi nas przez różne poziomy akceptowania odmienności: pozorne, konwencjonalne, ugodowe, a wreszcie dogłębne.

Idąc za słowami Ernaux: „Trudno dostrzec oznaki społecznych przemian, gdy patrzy się z perspektywy pojedynczej egzystencji, jest tylko uczucie niesmaku i zmęczenia, które sprawia, że tysiące jednostek myśli jednocześnie, każda w skrytości ducha: „A więc nic się nigdy nie zmieni”.

A jednak się zmienia, wystarczy zobaczyć, że jest nas więcej.

Adriana Prodeus
Proszę czekać..
Zamknij