Znaleziono 0 artykułów
29.07.2023

Film z przeszłości: „Ślubne wojny”

29.07.2023
Anne Hathaway i Kate Hudson w filmie „Ślubne wojny” (Fot. materiały prasowe)

„Ślubne wojny” z Anne Hathaway i Kate Hudson z 2009 roku nie zasługują na miano komedii romantycznej, bo ani to film zabawny, ani pokrzepiający. W tej mizoginistycznej wizji świata niewiele trzeba, by zagrozić przyjaźni między kobietami. Wystarczy zrobić z nich bridezille. 

„Ślubne wojny” z 2009 roku zostały zmiażdżone przez krytyków. Komedia romantyczna z Anne Hathaway i Kate Hudson zarobiła jednak ponad 100 milionów dolarów, całkiem nieźle jak na film o budżecie rzędu 30 milionów. Widzów do kin przyciągnęły nazwiska – Hathaway znali z „Pamiętników księżniczki” i filmu „Diabeł ubiera się u Prady”, Hudson z „Jak stracić chłopaka w 10 dni” i kilku kolejnych, raczej koszmarnych komedii romantycznych, których na początku pierwszej dekady XXI wieku została królową. Reżyser Gary Winick kojarzył się z bezpretensjonalną produkcją „Dziś 13, jutro 30”, a scenarzystki June Diane Raphael i Casey Wilson zjadły zęby na głupiutkich filmach o miłości. To nie mogło się nie udać, a jednak już po premierze recenzenci wytykali „Ślubnym wojnom” antyfeminizm, mizoginię, zaprzeczenie siostrzeństwa. To, co uchodziłoby jeszcze na przełomie lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku, w filmie z 2009 roku, w dobie „Uciekających panien młodych” czy „Mój chłopak się żeni”, boli, uwiera, zgrzyta. Zwłaszcza że równolegle do kin trafiło sporo ponadczasowych przebojów, na czele z kolejnymi częściami „Zmierzchu” czy „Harry’ego Pottera”. Powstało też wiele wdzięcznych komedii romantycznych – takich jak „Moje wielkie greckie wesele”, które z wrażliwością pokazuje odmienne zwyczaje różnych kultur, czy błahe, ale nieszkodliwe „Wyznania zakupoholiczki” albo „500 dni miłości”, które zmieniły sposób, w jaki myślimy o gatunku. Na tym tle „Ślubne wojny” wyróżniają się niechlubnie. 

Rywalizacja w „Ślubnych wojnach”: Aż do slut-shamingu

Oto dziewczyny z Jersey – Liv (Kate Hudson) i Emma (Anne Hathaway) – przyjaźnią się od dziecka. Dynamika między nimi mogłaby wzbudzić niepokój psychoterapeutów. Podczas gdy Liv to typowa overachieverka, girl boss, toksyczna optymistka, zamiatająca problemy pod dywan, zapatrzona w ambitniejszą koleżankę Emma trochę nie wie, czego chce od życia. Uczy w podstawówce, trwa w letnim związku, bo nie potrafi podjąć decyzji o rozstaniu, z oporami przyjmuje od Liv drogie prezenty, jednocześnie podziwiając przyjaciółkę, ale też pamiętając o tym, że „sprzedała” się korporacji. Zanim nastąpią w bohaterkach nieuniknione przemiany – Liv, oczywiście, nauczy się czuć, a Emma stawiać na swoim – będą musiały przeciąć pępowinę.

Gdy w wyniku pomyłki ich śluby zaplanowano w tym samym miejscu i na tę samą godzinę tego samego dnia, nie cofną się przed niczym. W końcu w miłości i na (ślubnej) wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. A broń, której używają przyjaciółki i rywalki, najlepiej określane jako frenemies – osoby, które nie mogą bez siebie żyć, ale działają na siebie toksycznie – pochodzi z arsenału dyskryminacji, pogardy i szowinizmu. Nie chcą dopuścić do tego, by tej drugiej spełniło się marzenie o „czerwcowym ślubie w nowojorskim hotelu Plaza”. Emma podmienia więc farbę u fryzjera Liv, by ta na dwa tygodnie przed ceremonią miała niebieskie włosy. Przez Liv Emma po opalaniu natryskowym będzie wyglądała jak pomarańczowoskóra Paris Hilton z epoki Y2K. W zemście Emma podsuwa Liv ciasteczka, przez które ta druga tyje. Nie odpuszczą sobie nawet, gdy zabrzmią pierwsze dźwięki marsza weselnego. Oczom gości Emmy ukaże się filmik ze spring break, czyli studenckiego wyjazdu, na którym na przemian plażuje się, pije i podrywa. Liv posunie się więc nawet do slut-shamingu „najlepszej przyjaciółki”, by ta okazała się niegodna roli panny młodej.

Anne Hathaway i Kate Hudson w filmie „Ślubne wojny” (Fot. materiały prasowe)

Obie mają bowiem zakodowane, że ta biała sukienka, ta data i to miejsce naprawdę coś znaczą. Dziewczynki, które śniły o bajkowym ślubie, rozwiązującym wszystkie ich problemy, nigdy nie dorosły. Przeobraziły się w monstrualne bridezille, niszczące wszystko i wszystkich, którzy staną im na drodze. Łącznie z najbliższymi osobami. 

Mężczyźni w „Ślubnych wojnach”: Jak pionki w grze

Bo choć pojedynek kobiety toczą między sobą, jego ofiarami padają też panowie młodzi. Rywalizacja zaczyna się przecież już od zaręczyn – gdy chłopak Emmy (Chris Pratt) jako pierwszy zadaje pytanie: „Wyjdziesz za mnie?”, Liv niemal wymusza oświadczyny na swoim partnerze (Steve Howey). Mężczyźni traktowani są w tej historii tylko jak pionki w grze, a może raczej cukrowe figurki na torcie, potrzebne tak samo, jak kaskady koronek na welonie, srebrne sztućce na stołach i jazz band przygrywający do tańca. 

„Ślubne wojny” to więc nie tylko film, który nienawidzi kobiet, ale i głęboko antymęski obraz świata. Wszystko, co ważne i poważne, dzieje się między kobietami, mężczyźni są w najlepszym razie akcesorium. Podczas gdy klasyczne komedie romantyczne przyglądają się perypetiom par, które ze sobą flirtują, zakochują się i czekają na happy end, tu miłością nikt nie zaprząta sobie głowy. Narzeczony Liv, Daniel, to święty człowiek – cierpliwy, ciepły i wyrozumiały. Przyszły mąż Emmy, Fletcher, to dupek, uważający, że miejsce kobiety jest w domu. Ale żadna z tych postaw nie ma znaczenia wobec wszechogarniającego żywiołu kobiecych intryg. 

Anne Hathaway i Chris Pratt w filmie „Ślubne wojny” (Fot. materiały prasowe)

Trudno o bardziej stereotypowe przedstawienie kobiet – Liv i Emma są nieracjonalne, mściwe, zawistne. Marzą o ślubie, ale niewiele dają z siebie w związku. Uważają, że wszystko im się należy, są rozkapryszone jak małe księżniczki, niezdolne do przyjaźni, bo myślą tylko o tym, jak się nawzajem zakasować.

Jeszcze smutniejszy jest drugi plan „Ślubnych wojen”. Liv i Emma są w końcu zwyciężczyniami tej antyfeministycznej loterii – udało im się usidlić facetów, zmieścić w suknie ślubne w rozmiarach XS, ustawić na całą resztę życia. A co mają powiedzieć ich koleżanki, które mogą tylko siedzieć samotnie w domu, pożerać z płaczem lody i chodzić na wieczory panieńskie? Potem, na kolejnym weselu kolejnej kumpeli, mogą jeszcze złapać welon, by w konsekwencji – fingers crossed – złapać męża. 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij