Znaleziono 0 artykułów
03.01.2021

Vanessa Kirby: Wszystko na sto procent

03.01.2021
(Fot. Getty Images)

Wypłynęła pięć lat temu dzięki roli młodej księżnej Małgorzaty w serialu „The Crown”. W zeszłym roku zagrała w „Obywatelu Jonesie” Agnieszki Holland, w „Świecie, który nadejdzie” Mony Fastvoldt oraz w „Cząstkach kobiety” Kornéla Mundruczó. I to właśnie za ten ostatni film na tegorocznym festiwalu w Wenecji otrzymała nagrodę Coppa Volpi dla najlepszej aktorki.

„Cząstki kobiety” otwiera półgodzinna, kręcona bez przerw, scena porodu. Kamera wnikliwie śledzi pani twarz i ciało. Jak aktorka przygotowuje się do czegoś takiego?

Jestem aktorką teatralną, zatem możliwość zagrania pół godziny „longiem” była prawdziwym darem. Kornél od początku zastrzegał, że w tej scenie nie może być cięć. Marta po stracie dziecka zamyka się w sobie i bez tej sceny widzowi trudno byłoby dalej towarzyszyć bohaterce. Od niej rozpoczęliśmy zdjęcia. To było jak skok ze spadochronem, ale miałam ogromne wsparcie. Od Kornéla i Katy (Kata Webér jest autorką scenariusza – przyp.red.), ale też od Shii LaBeoufa, który gra mojego męża. Musieliśmy sięgnąć do mrocznych emocji, a to wymagało przyjaźni, zaufania i wzajemnego szacunku. Trudność pojawiła się gdzie indziej. Zdałam sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie widziałam w kinie tak długiej i dokładnej sceny porodu. Nie miałam punktów odniesienia.

 

Bo w kinie moment narodzin pokazuje się zwykle w tonie komediowym jako romantyczny, odcieleśniony „cud”, ewentualnie w konwencji horroru, à la „Carrie”.

Nie mogłam zawieść, choćby na sekundę uderzyć w fałszywy ton. Sama nigdy nie rodziłam. Zadzwoniłam do przyjaciółek. Usłyszałam: „To było trudne”; „To było niesamowite”; „Nigdy więcej”. Tylko ogólniki. Szukałam dokumentalnych filmów w sieci. Przeważały tutoriale, jak oddychać albo voyeurystyczne zbliżenia na moment parcia. Mnie interesowała pełna podróż, jaką odbywa rodząca kobieta.

(Fot. materiały prasowe Netflix)

Wtedy skontaktowała się pani z Claire Mellon, lekarką i położną z jednego z londyńskich szpitali.

Claire pozwoliła mi obserwować pracę na jej oddziale. Nauczyłam się, jak porusza się rodząca kobieta, jak brzmi jej oddech, jaka może być kolejność wydarzeń, kiedy odchodzą wody. Odkryłam, że czkawka i bekanie pojawiają się dość często podczas skurczy. Specjaliści pomogli mi nanieść poprawki do scenariusza. Zniknęła przestrzeń na choćby śladową próżność. W tej scenie nigdy nie chodziło o mnie. Chodziło o szaloną, dziwną, piękną i przerażającą podróż, której doświadczają rodzące kobiety.

Czy rozpoznawalność, jaką dał pani serial „The Crown”, utrudniała czy ułatwiała obcowanie z pacjentkami szpitala?

Gdy spytałam jednej matki, czy mogłabym być obecna na sali w czasie porodu, o dziwo nie oburzyła się. To ja czułam się skrępowana. Kiedy trzymała już niemowlę na rękach, spytała: „Co księżniczka Małgorzata robi na mojej porodówce? I dlaczego ma taki dziwny kolor włosów?”. Okazało się, że oboje z mężem byli wielkimi fanami The Crown.

(Fot. materiały prasowe Netflix)

„Cząstki...” pokazują, że świat zewnętrzny zawsze ma wyobrażenia na temat tego, jak powinniśmy się zachować w każdej sytuacji. Nawet w tragicznej.

Panuje przekonanie, że gdy rodzice tracą dziecko, ich żal będzie w jakiś sposób symetryczny. Nic bardziej błędnego. Żałoba to indywidualny proces. Jednak wiele kobiet przyznaje, że próbowano za nie decydować, jak powinny przeżywać żałobę. Matka jednej z moich rozmówczyń zorganizowała u niej w domu czuwanie, na które zaprosiła swoich przyjaciół! Myślę, że czasami głos „osieroconych” rodziców przejmują inni, bo mówienie o stracie dziecka wciąż jest tabu. Zakłada się, że towarzyszy jej milczenie. I wstyd. Podobnie przy poronieniach. Sama tak zakładałam, przez co dziś czuję się winna.

W jakim sensie winna?

Moja przyjaciółka straciła trzy ciąże. Dopiero po czasie dotarło do mnie, że pytałam ją, „czy sobie radzi”, a nie jak naprawdę się czuje. Zajmuje wysokie stanowisko i już dzień po ostatnim poronieniu siedziała przy biurku w gabinecie. Twarda, z wzniesionym wokół siebie murem. To ona powiedziała mi o pieluszce, którą w „Cząstkach…” noszę przez niemal cały film. Dziecko zmarło, ale kobieta i tak jest w połogu. Ciało mówi jej, że jest matką. 

Jaką pani ma relację ze swoim ciałem?

Zmienną. Kiedy The Crown otworzyło mi szanse na udział w superprodukcjach, bałam się fizycznych wyzwań. Trening, jaki zaplanowali dla mnie specjaliści przy kręceniu Mission Impossible wydawał się abstrakcją. Nie tylko dlatego, że zawsze byłam ostatnia z wf-u, ale też, że w teatrze sprawność często traktuje się z pobłażaniem. Takie tam sztuczki dla mas... Z perspektywy widzę same pozytywy. Zmieniło się moje podejście do ciała, rozumienie fizyczności. Potrafię już sobie wyobrazić, że gram baletnicę. Przez lata sądziłam, że aktorstwo zaczyna się od środka, od myśli. Teraz wiem, że ciało jest instrumentem, który wygrywa rytmy skonstruowane przez myśl. Warto tylko pamiętać, że kiedy gramy bolesne emocje, głowa zapomina po jakimś czasie, że ten ból nie jest prawdziwy. Dbanie o psychikę to dla mnie priorytet.

(Fot. materiały prasowe Netflix)

Często wciela się pani w bohaterki, które pozostają mocne nawet w najgorszych kryzysach. Przyciąga panią kobieca siła?

Czy kobieca siła jest czymś wyjątkowym? Kino przez lata przypisywało kobietom słabość, uosabianą przez kolejne „panienki w opałach”. Bardzo chciałabym wywrócić ten schemat na drugą stronę. Jeśli w moim emploi jest wrażenie siły, to dlatego, że lubię postaci, które czerpią z trzewi, przechodzą przez ekstremalne emocje, a to często jest interpretowane jako siła. 

Jakie zatem bohaterki chce pani powoływać
do życia?

Te, w których odnajduję prawdę o świecie. Nie przyjęłabym roli, która uprzedmiotawia kobietę, uosabia męskie wyobrażenie, na temat tego, jakie jesteśmy. Chcę opowiadać niepokazywane wcześniej historie kobiet. Kobietom i mężczyznom, bo to się nie wyklucza.

Wyobraża sobie pani życie bez aktorstwa?

Miałam 13 lat, gdy z balkonu w National Theatre chłonęłam z otwartymi ustami każde słowo Corina i Vanessy Redgrave, grających w Wiśniowym sadzie w reżyserii Trevora Nunna. Czułam, że dzieje się coś magicznego, opowiadana przez nich historia mnie zmieniła. „Byłoby cudownie, móc robić dla innych to, co oni zrobili dla mnie” – myślałam, wychodząc z teatru. Od tamtej pory nie wyobrażam sobie, że mogłabym zajmować się czymkolwiek innym. Wirus i lockdown tylko bardziej mi to uświadomiły. Jestem osobą, która wszystko robi na sto procent. Zwykle cały czas jestem w trasie, coś załatwiam, szukam nowych zajęć. I nagle moje rozpędzone życie zostało zatrzymane. Zapanował bezruch, który najpierw mnie przeraził. Potem zrozumiałam, że to szansa, by uważniej przyjrzeć się sobie. Zmieniło się też moje myślenie o aktorstwie. Wreszcie pojęłam, co miał na myśli Claude Debussy, gdy mówił, że utwór definiuje cisza między nutami.

Wywiad ukazał się pierwotnie w grudniowym numerze „Vogue Polska”

Autoportret: Anja Rubik

 

Anna Tatarska
Proszę czekać..
Zamknij