Znaleziono 0 artykułów
09.08.2025

Wednesday Addams powraca na Netflixa. Czym burtonowska bohaterka zaskakuje w drugim sezonie?

09.08.2025
Fot. Materiały prasowe

To już nie groteskowa bohaterka filmów z lat 90., która piekła wrednych kolegów nad ogniskiem. Ani sadystyczna dziewuszka z komiksów z lat 30., która dręczyła braciszka i wlokła za sobą lalkę bez głowy. W latach 20. XXI wieku Wednesday stoi na krawędzi racjonalności i paranauki, a zasady społecznego współżycia szanuje tylko do momentu, gdy jej odpowiadają.

Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Powrót do codzienności po wakacjach jest jak powrót na miejsce zbrodni. Coś tu się stało, ale co i dlaczego, pamiętam mgliście. Przemęczenie, przepracowanie przesłoniły obraz. Wszystko jakieś niższe i mniejsze, zdaje się niewarte uwagi i emocji, jakie generowało. Czym się tak przejmowałam? O co walczyłam? Nie jestem pewna. Obiecuję sobie nabrać dystansu. Próbuję od dawna, ale tym razem będzie inaczej.

Fot. Materiały prasowe

Czy potrafię przywołać stan ducha, w jakim wyjeżdżałam? Moment na bramce security na lotnisku, gdzie z bocznej kieszeni torebki wytrząsam czarny nóż sprężynowy – jakże się tu znalazł? Firmowy coach wręczył mi go na szkoleniu, każąc odciąć pępowinę, jaka łączy mnie z pracą. Sugerował, by symbolicznie wbić go osobie, która źle mi życzy, knuje za plecami, obnosząc się udawaną uprzejmością, a naprawdę matacząc. Nie miałam wtedy odwagi na konfrontację, szybko schowałam podarek.

W drodze na urlop nóż wysunął się z bagażu, przypomniał, skąd i przed czym uciekam. Pozbywając się przed lotem tubek i aerozoli, nożyczek do paznokci, butelek na wodę, nie mogę się nadziwić naiwności, jaka stoi za tą arbitralną kontrolą. Tak jak Wednesday nie wierzę w utopię metalowej tuby lecącej w powietrzu, gdzie wszelka broń ma być niepotrzebna. Ciągle ktoś stwarza zagrożenie, mimo to zbywam ostre narzędzie. Jak będzie trzeba, wydrapię oczy, wgryzę się w tętnicę szyjną. Nie ma sprawy. 

Zabierz jej, zabierz jej, zabierz jej z ręki nóż. Ona ma siłę. Nie wiesz, jak wielką.

Przekonanie o własnej mocy i zdolności do okrucieństwa to rdzeń osobowości Wednesday. Widzowie serialu na całym świecie tak samo jak ona nie zamierzają się dać zniszczyć swoim wrogom, odpuścić tego, na czym im zależy, ani przejąć poglądów większości. Bzdura powtarzana przez miliony osób jest nadal bzdurą. Jeśli jesteś Wednesday, wierzysz tylko samej sobie.

Fot. Materiały prasowe

Pierwszy sezon „Wednesday” to najpopularniejsza anglojęzyczna produkcja Netfliksa i największy komercyjny sukces w karierze Tima Burtona

Pierwszy sezon „Wednesday” to najpopularniejsza jak dotąd anglojęzyczna produkcja Netfliksa (pierwszą jest koreański „Squid Game”). Za wcześnie jeszcze, by poznać wynik oglądalności drugiego sezonu, ale sądząc po zamieszaniu w sieci, mogą być podobne.

Co sprawia, że akurat nastoletnia dziewczynka z warkoczykami przyciąga rekordową uwagę? Na pewno liczy się pokoleniowa nostalgia: milenialsi kochali Tima Burtona w latach 90., oglądając „Jeźdźca bez głowy” czy „Edwarda Nożycorękiego”, i wychowali zetki na „Gnijącej pannie młodej” czy „Miasteczku Halloween”. Jednak to nie wystarcza, skoro nowy „Sok z żuka”, czyli „Beetlejuice Beetlejuice” Burtona, okazał się raczej klapą. Niegdyś z powodu kręcenia „Batmana” Burton odrzucił propozycję kręcenia pierwszej „Rodziny Addamsów”, dwie dekady później był bliski stworzenia jej animowanej wersji w stop-motion. Dopiero „Wednesday” pozwoliła mu wejść w to zdające się mu przynależeć od początku uniwersum. W jego karierze to największy komercyjny sukces.

Kluczowy jest angaż Jenny Ortegi jako Wednesday Addams – aktorka o wyrazistych rysach twarzy i talencie tanecznym przeszła ze świata Disneya do horrorów „Krzyk” i „X”. Wybiera produkcje, podobnie jak aktualnie Burton, oparte na nostalgii. Widać lubi tę nieco staroświecką wrażliwość. W przestrzeni publicznej aktorka wie, jak wzbudzać zainteresowanie. Jej pocałunek z Sabriną Carpenter w teledysku „Taste” następuje po długiej serii usiłowań zabójstwa w komediowym tonie. Skrzyżowanie słodyczy i koszmaru – tam właśnie złapała stopa.

Fot. Materiały prasowe

Wednesday z drugiego sezonu serialu chce być poza systemem, ale zarazem korzystać z jego zasobów. Grająca ją Jenna Ortega ma 22 lata, co dodaje dorosłej, erotycznie świadomej głębi

Etap podróży, na którym spotykamy ją po trzyletniej przerwie w drugim sezonie „Wednesday”, to powrót do budy z traumatycznej przygody. Na rzekomym kongresie balsamowania zwłok uwięził ją seryjny morderca, wielbiciel lalek budowanych z włosów ofiar. Kpina z lalkarzy brzmi jak autoironia Tima Burtona. Nie przeoczmy jednak, że Ortega, grając 16-letnią uczennicę, ma lat 22, a przebrana za dziecko, nadaje mu dorosłej, erotycznie świadomej głębi. W latach 90. było to standardem obsadowym, znanym choćby z serialu „Beverly Hills 90210”, ale dziś znaczy coś innego. Seksapil nadawany nieletniej osobie nie przechodzi już bez echa. Okrucieństwo i kuszenie są cechami postaci Wednesday, wyrażonymi nie wprost, lecz w wizerunku grającej ją aktorki. Dla dziecięcych widzów, wśród których serial cieszy się największą popularnością, te kwestie mają znaczenie.

Co jeszcze przydaje Wednesday sympatii? Samodzielność myślenia i działania mimo opresyjnej rodzinki i szkoły, w której czuje się wyobcowana. Chce uciec z tego świata, ale nie ma dokąd. Niecierpliwie czeka na dorosłość. Znudzona, odporna na wiedzę mogłaby rządzić Akademią Nevermore, zamiast do niej uczęszczać. Nie pomaga dobrotliwy profesor Dort (Steve Buscemi), który objął dyrekcję, ani nowa nauczycielka muzyki Capri (Billie Piper), która radzi Wednesday, grającej na wiolonczeli, by poddała się emocjom zawartym w muzyce, oddając kontrolę, bo nuty to tylko martwy zapis. Wednesday lubi martwe. Słucha podobnych mądrości, kryjąc uśmiech politowania. Wyraz „dead” gra na organach, otwierając sekretne przejście. Sama wie najlepiej, czego jej trzeba, i chwała jej za to.

To już nie groteskowa bohaterka filmów z lat 90., która piekła wrednych kolegów nad ogniskiem. Ani sadystyczna dziewuszka z komiksów z lat 30., która dręczyła braciszka i wlokła za sobą lalkę bez głowy. Dziś, w latach 20. XXI wieku Wednesday plasuje się na krawędzi racjonalności i paranauki, a zasady społecznego współżycia szanuje tylko do momentu, kiedy jej odpowiadają. Chce być poza systemem, ale zarazem korzystać z jego zasobów. 

Zamiast FOMO (fear of missing out) ma FOBI (fear of being included).

Adaptuje się do otoczenia przez bycie pozornym wyrzutkiem (piosenka „Dancing in the Dark” Bruce’a Springsteena na apelu jako hymn odrzuconych to jakaś pomyłka), a naprawdę osobą cenioną za nonkonformizm.

Fot. Materiały prasowe

W jednej scenie serialu „Wednesday” widać maestrię animacji Tima Burtona.Szkoda, że animowana wstawka trwa tak krótko. 

W końcu nazwisko Addams pisze się przez dwa d, jak „padded room” – wyciszony pokój. A ten jest horrorem odgłosów własnego ciała: szumu krwi w żyłach, zgrzytu kości i stawów, mlaśnięć trawienia. Najwięksi śmiałkowie są w stanie tu wytrzymać ledwie parę minut. Bohaterka zamknięta w sobie jest tylko pozornie. Wiemy, że przez trzy lata przerwy między sezonami, co w świecie ekranowym oznacza parę tygodni wakacji, zdążyła ukończyć powieść (któż w tym wieku nie pisał powieści! Niżej podpisana przyznaje się do tej praktyki; na szczęście rękopis zaginął). Teraz zależy jej na publikacji, a może wcale nie? Gdy tekst zostanie skradziony, a ona zaszantażowana, zdecyduje, że papier spłonie, jeśli nie zdąży go wyciągnąć spod stosu. Ma pokazać, że coś ją obchodzi – to właściwy cel aktu terroru: sprawdzić, czy naprawdę ma wszystko gdzieś.

Na czym zależy Wednesday? Trudno powiedzieć. Nie ujawnia swoich pragnień nawet przed sobą. Wiemy, czego nie chce: sławy, uznania, sympatii, przyjaźni, miłości i wszystkich dobrych rzeczy, które mogą jej służyć. Nie chce być miękka. Dlatego zamiast przyjaciółki Enid (Emma Myers) woli mieć psychofankę Agnes (Evie Templeton). Może ją wykorzystać do swoich celów jak żołnierza we własnej armii. Wednesday się wstydzi, wstyd ją zżera – to podstawowa cecha tej postaci. Zaczyna ronić czarne łzy mimo woli. Łzy uważa za glitch, jakby były błędem, a ona cyfrowym plikiem. Daje wyraz zażenowaniu, gdy nie chce mieć w sobie tych części, które nie pasują do jej wizerunku. Nie powinna czuć, że potrzebuje pochwały, czeka na uwagę, liczy na zainteresowanie. A może, co gorsza, chce być kochana? 

Tfu, do czorta! Pękła mi aorta!

Maestrię animacji Tima Burtona widać w zrealizowanej poklatkowo czarno-białej scenie o chłopcu chorym na serce, który leżąc w szpitalnym łóżku, konstruuje maszyny i wstawia sobie mechaniczne serce. Pozwala ono realizować się jego ambicji, resztę spraw wygłuszając, bo nie przydają się do przetrwania. Ma się spełniać w działaniu, nie w odczuwaniu, to przestroga dla obojętnej na swoje potrzeby Wednesday.

Zanim ukradniesz jej ostatni kolor ze snu.

Szkoda, że animowana wstawka trwa tak krótko. Burton robi ją jednak od niechcenia, niczym Wednesday udając, że mu nie zależy. Z łatwością tworzy potwory, w jakie przemieniają się ludzie – wcale niestraszni, nie robi to wrażenia. Często powtarzanym słowem dialogu jest succumb, czyli ulegać, poddać się; o nie, tylko nie to! Okopać się w swojej pozycji – tak. Czekać, aż po nas przyjdą – owszem. Inna metafora to: „skoro Ikar nie może dotrzeć do słońca, niech słońce przyjdzie do Ikara”. Wabienie odbywa się wszystkimi dostępnymi metodami, a promienie pozostają daleko.

Fot. Materiały prasowe

Tematem drugiego sezonu „Wednesday” jest zahamowanie emocji. Czy starczy ich do śledzenia dalszych losów bohaterki?

Twórcy grają na czas, umieszczając w serialu teledyski do „Losing my religion” R.E.M. czy „Zombie” Cranberries – w latach 90. wersje tych hitów na wiolonczelę czy fortepian wzbudziłyby uśmiech politowania. Gdyby serial kręcono w Polsce, sugerowałabym przebój Varius Manx. 

Dziś te wykony przejdą gładko – tak samo jak pochodzące z szeroko pojętej przeszłości motywy z „Romea i Julii” Prokofiewa czy „Walkirii” Wagnera. Najmłodszym widzom wszystko sprzed roku 2016 miesza się w zbiorczym worku ze starociami. Vintagemania.

Obawiając się ziejącej ze starej krypty nudy, autorzy serialu próbują upchnąć za dużo wszystkiego. Nawiązują do „Stranger Things”, do „Harry’ego Pottera”, do „Kochanków z Księżyca”. Po co? Wystarczyłby świat Burtona, rozwinięcie postaci ledwo obecnych w fabule uczniów, choćby intrygującej syreny Bianki (Joy Sunday).

Co żyje w tej kaplicy cmentarnej? Na pewno soczysta i w zgodzie z erotycznym podtekstem serialu scena, gdy Enid i Bruno (Noah B. Taylor) leżą na kracie skuci kajdanami, a nad nimi wiszą noże gotowe ich przebić. Pocałunek rodzi się z niespodziewanej bliskości, ale napięcie szybko zostaje obśmiane galopującym tempem akcji. W końcu trzeba ich uratować, choć to spętanie i grożące ostrza czynią tę sytuację podniecającą.

„Wednesday” stara się być poważną dziewczynką. Przydać się na coś, zaproponować praktyczne rozwiązania, a nie tylko bezmyślną rozrywkę, którą jest na innym poziomie. Dlatego tematem drugiego sezonu jest zahamowanie emocji, typowe dla wieku dojrzewania, ale też dla wysoko funkcjonujących dorosłych. Babcia radzi Wednesday, by pochowała w sobie uczucia i poczekała, aż ją zeżrą od środka. Bycie nawiedzonym to wcale nie wybór, nawiedza nas nasza przeszłość, żadne tam nadnaturalne siły. Przepuścić przez siebie zło to też żaden wybór, w końcu jesteśmy zła uczestnikami, sprawcami lub świadkami, ale Wednesday dowie się, że proces filtrowania zostawia ślady. 

Żegnamy ją w łóżku. Śpiączka to urlop, o jakim od dawna marzyła, jak Hamlet: „Umrzeć – zasnąć – i na tym koniec”. Jej sny być może poznamy w drugiej części sezonu, a może nadal nie dowiemy się, o czym marzy. Czy starczy chęci, by za nią podążać? W drugim sezonie brak szalonego tańca, który mógłby uwięzić widza na parkiecie. Obawiam się, że to koniec.

Zanim, gdy na chwilę zamknie oczy – znikniesz. 

Adriana Prodeus
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Wednesday Addams powraca na Netflixa. Czym burtonowska bohaterka zaskakuje w drugim sezonie?
Proszę czekać..
Zamknij