Znaleziono 0 artykułów
12.12.2023

Agata Tuszyńska: Artyści zgubieni w czeluściach życia

12.12.2023
Pisarz Romain Gary w Paryż w 1974 roku (Fot. Getty Images)

W rytmie bożonarodzeniowych dzwoneczków, w różnych oktawach i odsłonach, dni podrygują już od listopada. Jednym podsuwa to obrazy rodzinnej okolicznościowej sielanki, innym przywodzi na myśl bolesne „świąteczne” wyobcowanie. Niech poczekają. Paryż upłynął mi ostatnio pod znakiem sztuki i śmierci.

Kolejna wizyta na rue du Bac, gdzie 2 grudnia 1980 roku zastrzelił się Romain Gary, bohater mojej książki, którą od kilku tygodni mogą przeczytać także Francuzi, mija w stosownym skupieniu. Wracają pytania, na które nie mam odpowiedzi. Czy można było tej śmierci zapobiec i gdzie należało szukać ratunku? A jeśli to był wybór, jednoznaczna decyzja, szukanie ocalenia, czy wolno nam, którzy nigdy nie sięgnęli dna bólu, zastanawiać się, dywagować?

William Styron, pisarz zaprzyjaźniony z autorem „Obietnicy poranka”, przyznawał, że nie potrafił utożsamić się z jego stanem, zanim sam nie doświadczył podobnego. Opisał go później w „Ciemności widomej” jako „piekło, w którym brak światła”. Stan tajemniczy, dotkliwie bolesny, porażający i nieuchwytny. „Loch, jak palenisko rozległe”, „obszar pusty i posępny”, gdzie „wypoczynek i spokój przenigdy/mieszkać nie będą/nie przyjdzie nadzieja”. Kamienna apatia.

Czytam, że obecnie każdego roku samobójstwo popełnia ponad 700 tys. osób. Dwukrotnie częściej mężczyźni niż kobiety. Ponad połowa przed 50. rokiem życia. Jest to czwarta najczęstsza przyczyna śmierci wśród młodych, od 15 do 29 lat. Liczby stale rosną.

W swojej książce o depresji William Styron publikuje swoisty apel poległych, listę (niekompletną) tych, którzy postanowili nie zmagać się dłużej. Zadają sobie śmierć 20 razy częściej niż ci, którzy nie cierpią na tę przypadłość. Wybrał osoby o skłonnościach artystycznych. Tych jest 18 razy więcej niż „zwykłych” śmiertelników. Virginia Woolf, Cesare Pavese, Sylvia Plath, Jack London, Ernest Hemingway, Paul Celan, Siergiej Jesienin. A także obecni teraz na paryskiej scenie Vincent van Gogh, Nicolas de Staël i Mark Rothko.

Mark Rothko, Self-Portrait, 1936 (© 1998 Kate Rothko Prizel & Christopher Rothko - Adagp, Paris, 2023)

Zobaczyłam w Paryżu trzy wystawy trzech wybitnych twórców, których łączą niezwykły talent i wyjątkowe nienasycenie. Bez nich i ich dzieł nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić sztuki XX wieku.

Vincent van Gogh (1853–1890) – niedoceniony za życia, zmarł w wyniku postrzału z broni palnej. Miał 37 lat.
Nicolas de Staël (1914–1955) – skoczył z okna swojej pracowni na południu Francji. Miał 41 lat.

Mark Rothko (1903–1970) – podciął sobie żyły w swoim nowojorskim studiu. Miał 66 lat.

Trwają trzy wyjątkowe prezentacje ich twórczości w paryskich muzeach d’Orsay, d’Art Moderne i Fondation Louis Vuitton. Trzy drogi burzliwych artystycznych losów przerwane z racji cierpienia, którego nie potrafili ukoić. „Zgubiłem się w czeluściach życia” – napisał de Staël. Każdy z nich mógłby to powtórzyć.

Nie pamiętałam, że Vincent van Gogh spędził ostatnie dwa miesiące życia w podparyskim Auvers-sur-Oise i że namalował tam aż 74 obrazy i 33 rysunki. Olśniewające „Pole pszenicy z krukami” zostaje ze mną jako scenografia śmierci. 37-letni artysta opuścił południe Francji, Arles, a potem przytułek w Saint-Rémy, by być bliżej brata, a także doktora Gacheta, specjalisty od melancholii. Słynny portret doktora, przyjaciela impresjonistów, psychiatry, kolekcjonera sztuki, należy do najwspanialszych prac van Gogha.

W Arles van Gogh odciął sobie ucho. Brzytwą. Paranoja, mania prześladowcza, szpital. Z Saint-Rémy wyjechał jako „wyleczony”. A przecież zwierzał się dalej: „Odczuwam smutek i niewiarygodną samotność”.

Van Gogh, nauczyciel, misjonarz, odkrywca światła, wcześnie wszedł w krwiobieg mojej artystycznej wyobraźni. Długo przedtem, zanim zobaczyłam w rzeczywistości jego obrazy. Słoneczniki, autoportrety, cyprysy, „Pokój artysty” widniały we wszystkich podręcznikach do historii sztuki, przywołując tragiczny los malarza. Już wtedy podziw dla niezwykłości jego artystycznej wizji mieszał się z lękiem o cenę, jaką płacił za trwanie i dziwną swoją sztukę. Interesowały mnie zawikłane koleje jego życia, konflikt z ojcem, bieda, podróże, pracownice seksualne, absynt, przyjaźń z Gauguinem, niewyczerpana malarska energia… Dojrzewałam do zainteresowania biografistyką, która łączyła się dla mnie nierozerwalnie – i nadal łączy – z dziełem.

Wstawał codziennie o piątej rano i malował. Budzony koniecznością i lękiem przed chorobą. Psychiatrzy nadal nie są pewni jaką: schizofrenia, dwubiegunowa, syfilis. Jego trumnę obsypano żółtymi kwiatami. Van Gogh, najbardziej rozpoznawalny twórca w historii sztuki, autor 870 obrazów, 150 akwarel i ponad 1000 rysunków, istnieje jako jeden z najważniejszych punktów odniesienia naszej wyobraźni.

Nicolas de Staël zaczyna odgrywać podobną rolę wśród kolejnych pokoleń, malarz natchniony, ulubieniec Józefa Czapskiego, wrażliwy abstrakcjonista porażony światłem Południa. Jak Romain Gary stworzony był do legendy – piękny brunet, żywiołowy, błyskotliwy, niepokorny, słowiańska dusza owładnięta pasją życia i malowania. Urodzony w Petersburgu w rodzinie białych Rosjan, syn pianistki i generała, opuścił Rosję po wybuchu rewolucji, osiadł w Brukseli. Podróże stały się jego szkołą, w Hiszpanii odkrywał El Greca, w Holandii Rembrandta i Vermeera, potem Maroko, Algieria, Włochy. Ostatecznie osiadł we Francji, w Paryżu, a potem na Południu. Jego przyjaciel i mistrz Georges Braque miał po sąsiedzku pracownię w Nicei.

Nicolas de Staël żył brawurowo, latami niezmiennie podtrzymywał w sobie „żywy płomień”. Potrafił pracować kilkadziesiąt godzin bez przerwy. Abstrakcjonista o szczególnej głębi swoje kompozycje modelował szpachlą i rękami, farbę wycierał watą i gazą, geometryczne układy nasycał kolorem i rozświetlał blaskiem. Jego droga wiodła ku ruchowi i światłu właśnie, które odnajdował w południowych krajobrazach. Szczególnie inspirująca była ostatnia podróż na Sycylię.

„Prosty” i „naturalnie wolny” – mówił o sobie. Romain Gary, który zobaczył jego obrazy w Nowym Jorku, napisał do niego: „Jest pan jedynym współczesnym malarzem, który daje widzowi geniusz”.

Ukochana żona de Staël, Jeannine (uwieczniona na portrecie jak Madonna El Greca), zmarła w 1946 roku, z kolejną miał troje dzieci. Zaczynał być znany i wystawiany na świecie. Nie zdołał się uwolnić od ostatniej miłości, femme fatale J. Przeniósł się do Antibes, by być bliżej. Malował jak w transie. Odrzucony, nie chciał żyć. „Upadłem. Pogubiłem się kompletnie”. Sąsiadka znalazła go na ulicy pod tarasem domu z widokiem na morze. Zostawił niedokończony obraz „Koncert” inspirowany muzyką Weberna, a na podłodze portret J.

Pierwsza od lat retrospektywa Marka Rothko w Paryżu przedstawia 115 obrazów z najważniejszych światowych kolekcji. Mistrz barwy, autor multiform, prostokątów rytmizowanych kolorem – żółcią, czerwienią, ochrą, pomarańczą – chciał podnieść malarstwo do rangi przejmującej muzyki i poezji. Marcus Rothkowitz, syn żydowskiego aptekarza z Łotwy, znalazł się w Ameryce z rodziną w 1913 roku. Po śmierci ojca sprzedawał gazety. Latami uczył dzieci rysunku. Jako artysta do lat 60. pozostawał w cieniu. W 2012 roku dom aukcyjny Christie’s sprzedał obraz „Pomarańczowe, czerwone, żółte” za 86,9 mln dol., wówczas najdroższe dzieło sztuki współczesnej.

Mark Rothko, Light Cloud, Dark Cloud, 1957 (© 1998 Kate Rothko Prizel & Christopher Rothko - Adagp, Paris, 2023)

Gest odebrania sobie życia jako skrócenie cierpienia. Jedyna znana możliwość zapanowania nad bólem, unicestwienia go. Swoistego ocalenia. Rozmawiałam o tym kiedyś z wielkim Philipem Rothem, autorem „Kompleksu Portnoya”. Bolał nad śmiercią Jerzego Kosińskiego: „Trzeba było przeczekać – powtarzał – przeczekać. To by minęło, ta fala rozpaczy i beznadziei. Wróciłby do pisania, do siebie. Nie dał sobie szansy”. 

Czy nie dał? Nie wiemy. Nie można tego wiedzieć…

Wydaje się, że dzisiaj, w XXI wieku, jesteśmy bardziej czujni. Słuchamy głosów, czytamy znaki, tropimy ślady osuwania się w przepaść najbliższych. A jednak liczba samobójstw stale rośnie. Na naszych oczach, tuż obok.

Po powrocie – wiadomość o śmierci Pawła Huelle. Autor „Weisera Dawidka” od lat zmagał się z ciężką depresją. Zostawił książki. Dzieło. Czy to wystarczające pocieszenie?


Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.

Agata Tuszyńska
Proszę czekać..
Zamknij