Znaleziono 0 artykułów
12.08.2023

Barbizon: Hotel, który wyzwalał kobiety

12.08.2023
Lobby, Barbizon, 1948

W tym budynku Sylvia Plath spędziła pewien czerwiec, który opisała potem w „Szklanym kloszu”. Tu przebywała młoda Joan Didion podczas stażu dziennikarskiego, mieszkały modelki agencji Ford oraz Grace Kelly, kiedy przyjechała do wielkiego miasta, żeby uczyć się aktorstwa. Hotel Barbizon w Nowym Jorku zapewniał kobietom ich własne pokoje, wynajmowane na wiele tygodni albo lat. Tu – jak mówiły – mogły być wolne jak mężczyźni.

Na początku ubiegłego wieku w Nowym Jorku działało kilka hoteli tylko dla kobiet. Pierwszy, Martha Washington Hotel, otwarto w 1903 r., w kolejnych latach powstawały nowe. Czasem rozkwitu rezydencji, w których mężczyźni nie mieli prawa się zameldować, były lata 20., kiedy amerykańskie kobiety z niedawno zdobytymi prawami wyborczymi i nowymi możliwościami pracy zapragnęły żyć naprawdę po swojemu. Chciały decydować o swojej przyszłości bez nadzoru ojca albo brata, rozwijać karierę tam, gdzie sobie wymarzyły, bawić się, bywać, poznawać świat samodzielnie. I jeśli miały wystarczająco zamożnych rodziców albo dostały stypendium, przyjeżdżały realizować ten plan do Nowego Jorku.

Wśród różnego rodzaju hoteli tylko dla pań ten przy Lexington Avenue, na rogu 63. Ulicy, uznawany był za najbardziej szykowny, zapewniający pobyt pełen artystycznych wrażeń w najlepszym towarzystwie. Nazywał się Barbizon. Powstał w 1927 r. Pierwsze broszury oraz reklamy prasowe zachęcały do przyjazdu kobiety zamierzające rozpocząć w Nowym Jorku studia, kursy, podjąć pracę, rozwijać się, a przede wszystkim te, które nie chciały mieszkać w akademikach, na stancjach albo w tradycyjnych hotelach. Albo nie chcieli tego ich rodzice.

Mężczyźni od dawna korzystali z tego rodzaju apartamentów, czyli ze stawkami cotygodniowymi, niższymi niż w turystycznych hotelach, a przy tym z usługami ułatwiającymi codzienne życie, takimi jak sprzątanie, pranie, posiłki. Takie miejsca idealnie nadawały się do realizowania ambicji czy spełniania marzeń o początku nowego, niezależnego życia.

Wejście do hotelu Barbizon na początku lat 80.

Mężczyźni tylko w lobby

Barbizon miał 700 małych pokoi, skromnie urządzonych. W każdym mieściły się łóżko, stolik, toaletka albo konsola z lustrem, niewielki fotel do czytania, a przy nim lampa. Nie można było podłączać żadnych własnych urządzeń elektrycznych, tylko w niektórych apartamentach na stałe zamontowano radioodbiorniki. Zadbano o wszelkie udogodnienia związane ze spędzaniem wolnego czasu w grupach – były korty do tenisa, squasha, basen, sala do gimnastyki albo prób tańca, śpiewu, aktorstwa, biblioteka, solarium, pokój jadalny, salon przeznaczony na spotkania przy herbatkach. W holu głównym, połączonym z kawiarnią, uwagę przyciągały orientalne dywany, lampy, dorodne kwiaty doniczkowe – głównie paprocie. W latach 40. i 50. mieszkanie w Barbizonie kosztowało 18 dolarów tygodniowo.

Jeśli rodzice opłacali twoją naukę w nowojorskiej szkole baletowej, na mieszkanie dla ciebie wybierali Barbizon. Jeśli zostałaś odkryta przez agencję modelek, dostawałaś pokój właśnie w tym budynku. Jeśli miałaś do dyspozycji spadek, Barbizon w połączeniu z wymarzonymi studiami był najlepszym sposobem na wydanie tych pieniędzy. A jeżeli byłaś matką kobiety około dwudziestki i zależało ci na jej odwadze, realizowaniu marzeń o karierze, wysyłałaś dziecko do Barbizonu. Stowarzyszenia studentek, szkoły sekretarek, agencje poszukujące talentów rezerwowały całe piętra.

Fot. Getty Images

Zgodnie z regulaminem mężczyźni nie tylko nie mogli wynająć pokoju – nie wolno im było wyjść poza lobby. A jeśli już nawet udało im się wyjaśnić, że to konieczne, czas ich wizyty skrupulatnie notowano. Zdarzało się, że same rezydentki musiały meldować swoje wyjścia i powroty na prośbę własnych opiekunów. Niektóre mieszkały z przyzwoitkami.

Eileen Ford docenia przyzwoitość

Styl codziennego życia w Barbizonie dokładnie określał regulamin. Nie można było gotować w pokojach ani trzymać w nich alkoholu, za to należało dbać o swoją garderobę, oddając do hotelowej pralni ołówkowe spódnice, żakieciki, białe bluzki i koktajlowe sukienki. Krótko mówiąc, chodziło o to, żeby być damą. Popołudniami w pokoju z fortepianem serwowano herbatę, podawano do niej małe kolorowe kanapki. A wieczorami spotykano się w bibliotece. Na każdy tydzień rozpisywano nową listę wspólnych zajęć, wykładów, pogadanek. Można ją było znaleźć co poniedziałek na podłodze przy wyjściu z pokoju, wsuniętą pod drzwi.

– Za najważniejszy pokój w codziennym życiu rezydentek uznałabym ten, w którym podawano popołudniową herbatę w cenie pobytu – opowiada Paulina Bren, autorka książki „The Barbizon. The New York Hotel That Set Women Free”. – Dwa lata po otwarciu hotelu nastąpił wielki kryzys, Barbizon musiał wtedy na jakiś czas zmienić profil. Wciąż pozostawał miejscem wyrafinowanym, ale nie tylko dla najzamożniejszych, również dla tych kobiet, które zbierały pieniądze, żeby pozwolić sobie na pobyt. Popołudniowa herbatka z poczęstunkiem pełniła dla nich czasem funkcję obiadu.

Wiele budynków z rezydencjami dla kobiet, które powstały w latach 20., nie przetrwało wielkiego kryzysu gospodarczego i stało się zwyczajnymi hotelami. Ale były projektowane i budowane dla określonego rodzaju klientek. Barbizon wymyślono dla kobiet, które chciały rozwijać się artystycznie. Nazwa miejsca odwołuje się do francuskiej szkoły z Barbizon, czyli grupy malarzy z tych okolic tworzących w połowie XIX w. Liderami tego środowiska byli mężczyźni, a tworzyli głównie pejzaże, które nie zapisały się w historii jako ważne. Za to lista rezydentek Barbizon przez kilka dziesięcioleci ułożyła się w niezwykły zestaw nazwisk: Joan Crawford, Grace Kelly, Sylvia Plath, Joan Didion, Ali MacGraw, Liza Minnelli, Cybill Shepherd.

Modelka Caroline Scott, zdjęcie dla „Madamoiselle”, 1951, fot. George Barkentin

Eileen Ford, niedługo po tym, jak w 1946 r. razem z mężem stworzyła agencję modelek, zaczęła wynajmować w Barbizonie pokoje dla młodych kobiet, z którymi podpisywała pierwsze kontrakty. Były wśród nich Jean Patchett i Dolores Hawkins, pojawiające się na okładkach „Vogue’a”. Ford tłumaczyła, że za wielkie zalety Barbizonu uznawała zakaz wychodzenia rezydentek w nocy, ograniczenie spotkań z mężczyznami oraz przyzwoitą okolicę.

W relacjach tych, którzy hotel pamiętają, powtarza się sprawa ograniczeń przypominających te panujące w szkołach z internatem. Judy Garland bardzo zależało, by jej córka Liza Minnelli po przeprowadzce do Nowego Jorku na początku lat 60. zamieszkała w Barbizonie. „A kiedy już się to stało, doprowadzała do szaleństwa pracowników hotelu, dzwoniąc co trzy godziny, żeby sprawdzić, co robi jej dziecko. Jeśli Lizy nie było w pokoju, polecała jej szukać”, pisze w swojej książce Bren. Kiedy Grace Kelly, młoda dziewczyna z Filadelfii, w 1947 r. wybierała się na studia w American Academy of Dramatic Arts, na swoje nowojorskie mieszkanie wybrała właśnie Barbizon. A ściślej rzecz biorąc – wybrał jej ojciec, bo uznał, że nie ma w tym mieście bezpieczniejszego miejsca dla dziewczyny z dobrego domu.

Tak samo uważały redaktorki magazynu „Mademoiselle”, prowadzące program stypendialny dla studentek, które chciały pisać albo wykonywać zawody artystyczne. Co roku, od lat 40. do 70., na podstawie nadesłanych prac oraz listów redakcja wybierała kilkanaście zwyciężczyń. Nagroda polegała na miesięcznym pobycie w hotelu Barbizon oraz korzystaniu z przywilejów stypendystki „Mademoiselle”. Co oznaczało wizyty w redakcji magazynu, siedzibach innych zaprzyjaźnionych gazet, takich jak „The New York Times”, kolacje albo spotkania przy winie z nowojorskimi artystami, wieczorki promocyjne, spotkania autorskie, premiery biżuterii w salonach Cartier, sesje zdjęciowe, koktajle u postaci, takich jak Helena Rubinstein, czy przyjęcia w domach bogatych przedsiębiorców, do których wpadali czasem hollywoodzcy aktorzy. Stypendia odbywały się na początku lata. Jedna ze stypendystek, Sylvia Plath w „Szklanym kloszu”, którego bohaterka mieszka w inspirowanym Barbizonem hotelu Amazon, wspomina upał nie do zniesienia, ale też atmosferę rywalizacji, konieczność spełniania oczekiwań.

Oscar Beck, wieloletni portier hotelu Barbizon, 1948

Najczęściej bowiem do tego miejsca trafiały młode kobiety, w których rodzina, mentorzy czy pracodawcy pokładali niemałe nadzieje. Znacznie rzadziej zdarzało się, że dziewczyna z prowincji wygrywała lokalny konkurs piękności, prosiła znajomego fotografa o zrobienie sobie zdjęć, a na sesję ubierała się w sukienki, które sama uszyła. Następnie przygotowywała portfolio, zbierała pieniądze na bilet do stacji Grand Central oraz taksówkę stamtąd do Barbizonu. A kiedy udało jej się zarezerwować pokój, codziennie po śniadaniu wyruszała do miasta, by starać się o wymarzoną pracę.

W latach 20. i 30. jasne było, że Barbizon jest raczej dla zamożnych, pochodzących z rodzin, w których niezależność kobiet nie była zupełnie lekceważona. I dla białych.

Ale w połowie lat 50. konkurs stypendialny „Mademoiselle” wygrała czarna studentka Barbara Chase. Dla działu reklamy czasopisma oznaczało to wiele pytań. W jaki sposób zaprezentować taką zwyciężczynię na łamach? Ile jej zdjęć można opublikować w dużych formatach, jako główne ilustracje? No i czy Barbizon zgodzi się ją gościć? Redaktorki gazety przekonały wszystkich, że Chase powinna odebrać nagrodę. I zamieszkała w jednym z pokoików, miała własne biurko. 20 lat później jej pierwszy zbiór wierszy redagowała Toni Morrison. Ale wciąż, w całej historii hotelu, jako czarna kobieta pozostaje w wyraźniej mniejszości.

Wymarzony adres

Poczucie wolności oraz podleganie ograniczeniom w niezwykły sposób współgrały w tym miejscu. Szczególnie do lat 60. cały system zakazów sprawiał, że w Barbizonie kobiety miały więcej niż w rodzinnych domach czasu tylko dla siebie, a mniej możliwości wykonywania obowiązków. Paulina Bren mówi, że badając historię hotelu, zwróciła uwagę na zjawisko istniejące niezmiennie od ponad 100 lat – kobiety czują się wolne, kiedy nie muszą wykonywać zadań związanych z opieką nad innymi. A Barbizon dawał tego rodzaju poczucie wolności, bo jego rezydentki nie tylko nie musiały gotować czy sprzątać. Były też zwolnione z ról córek, narzeczonych albo panien na wydaniu. Spełnianie własnych ambicji mogły postawić na pierwszym miejscu. Choć nie zawsze się to udawało.

Zdecydowanie najwięcej kobiet starało się o zarezerwowanie miejsca w Barbizonie w latach 40. i 50., kiedy mieszkało tam, w dowolnie wybranym momencie, około setki modelek, aktorek, kobiet pracujących w telewizji czy studentek kierunków artystycznych. Hotel nie tylko przetrwał wielki kryzys, ale finansowo miał się bardzo dobrze. A po tym, jak mieszkała w nim Grace Kelly, a następnie odebrała Oscara za rolę w „Dziewczynie z prowincji” i wyszła za księcia, hotel nie musiał już inwestować w reklamy.

Wtedy też osiągnął szczyt swojej atrakcyjności dla mężczyzn – niedostępny dla nich już od ponad 20 lat, stał się w ich wyobraźni wieżą z mnóstwem zamkniętych w niej kobiet czekających na wybawienie, czyli miłość życia, a potem małżeństwo. Podobno J.D. Salinger, po tym jak Oona O’Neill w 1943 r. zostawiła go dla Charliego Chaplina, przesiadywał w hotelowej kawiarni, żeby zagadywać wchodzące i wychodzące rezydentki. Często podawał się za kanadyjskiego hokeistę. Stałym patentem na przedarcie się powyżej parteru było udawanie lekarza, który przyjechał na wezwanie, więc cennymi rekwizytami stawały się stetoskopy.

Samobójstwo w hotelu Barbizon

Jednak pobyt w Barbizonie nie mógł rozwiązać problemów, z jakimi większość kobiet żyła na co dzień. Bo nawet jeśli pozwalały sobie na szansę wielkiej zmiany, ostatecznie wciąż były pouczane, że ich miejsce jest w domu. Przypominano im, że jeśli sytuacja finansowa rodziny na to pozwala, najlepiej porzucić pracę, żeby grać role matek i żon, przenieść się na przedmieścia, do domku ogrodzonego białym drewnianym płotem. Niezależność, z którą kojarzył się Barbizon, miała poważną granicę – i aktorki, i modelki, i wszystkie artystyczne osobowości mierzyły się z oczekiwaniem, że wyjdą za mąż.

Fot. Getty Images

A marzenia o idealnym życiu w Nowym Jorku, choćby przez jakiś czas, nie zawsze mogły się ziścić. Dla niektórych pragnienia pozostawały pragnieniami, a rzeczywistość w Barbizonie oznaczała samotność, brak pracy, pozostawanie w cieniu tych bardziej atrakcyjnych, odnoszących większe sukcesy, bogatszych. Czasem smutnym finałem opowieści o dziewczynie, która przyjechała do wielkiego miasta, żeby żyć tak, jak chce, było trwanie w tym samym miejscu przez kolejne dziesięciolecia.

Dlatego też pewnie lata 50. to kilka samobójstw w hotelu, opisywanych wówczas chętnie przez prasę plotkarską. Nie każda rezydentka mogła stać się przykładem z folderów reklamowych. Mieszkankami bywały przecież także dziewczęta i kobiety, na których drodze zawodowej przełom nigdy nie nastąpił.

Wszystkie lata istnienia Barbizonu składają się na długą opowieść o dawaniu i odbieraniu kobietom nadziei na niezależność. – Koncept tego hotelu był odzwierciedleniem wybuchu nadziei na prawdziwą wolność kobiet – wyjaśnia Paulina Bren. – Ale w latach kryzysu potrzebowały pracy tak samo jak mężczyźni, nie tylko dla samych siebie, także po to, by pomagać swoim rodzinom. Te, które wyobrażały sobie własną przyszłość pełną nowych możliwości, wykorzystywania wolnego czasu, nagle straciły to wszystko z powodu braku pieniędzy, konieczności zarabiania. A jednocześnie społeczeństwo wciąż wierzyło, że praca przede wszystkim należy się mężczyznom. Dlatego mieszkanki Barbizonu w latach 30., pracujące na przykład jako sekretarki, traktowały hotel jako oazę, ucieczkę od tego, że nie potrafią sprostać temu, jak widzi je świat.

Codziennie po śniadaniu wychodziły z hotelu, ubrane jak na spotkanie biznesowe albo, według wspomnień byłych rezydentek, wystrojone jak do kościoła. Ten rodzaj spektaklu, utrzymywania roli, wynagradzały wieczory spędzane często ze współmieszkankami. – Siostrzeństwo, tak jak dziś, miało wielkie znaczenie – mówi Paulina Bren. – Rozmowy rezydentek o tym, co chciałyby zrobić ze swoim życiem, były być może najważniejsze spośród wszystkiego, co Barbizon dawał kobietom.

Dopiero w latach 60. hotel zaczął być postrzegany jako miejsce zanurzone w przeszłości. Tylko niektóre rezydentki wciąż jeszcze uznawały staromodne zasady za potrzebne, a nawet pełne uroku. Tak uważała na przykład Jaclyn Smith, czyli Kelly z „Aniołków Charliego”, która przyjechała do Nowego Jorku z Houston, żeby uczyć się w szkole baletowej. Ale większość młodych nie chciała już zestawu zakazów czy izolacji od mężczyzn. – Kobiety miały już zdecydowanie więcej możliwości kształcenia się, pracy i rozwoju niż w momencie, gdy Barbizon powstawał. Przestał być miejscem dla grzecznych dziewcząt, które bały się zawieść rodziców. Najstarsze rezydentki zbierały się w saloniku herbacianym, ubrane w koktajlowe sukienki, z perłami na szyjach, grywały na organach, śpiewały, a młode stały w kątach i popijając herbatę z filiżanek w starym stylu, przyglądały się tym scenom ze zdziwieniem – mówi Bren.

Mężczyźni w kolejce do telefonów w hotelowym lobby, Barbizon, fot. Bill Klein, Daniel Jacino

Droga kawa nad książką

Jak bardzo ekskluzywny był to adres u szczytu popularności hotelu, Paulina wyjaśnia anegdotą: – Jedna z modelek, z którymi rozmawiałam, na początku swojej drogi zawodowej wprowadziła się tak szybko, jak tylko mogła, przede wszystkim po to, by móc wydrukować wizytówki z adresem: The Barbizon”. Ale w latach 70. hotel nie wyglądał już najlepiej, gdzieniegdzie stały wiadra, do których z dziur w suficie spływała deszczówka. W latach 80. nie mógłby już przetrwać, gdyby nie otworzył się dla mężczyzn. Stał się zwyczajnym hotelem, przeprowadzono remont. Pozostawiono tylko część pokoi dla kobiet, które mieszkały tam od lat.

Dziś budynek przy 63. Ulicy nazywa się Barbizon 63, od kilkunastu lat jest apartamentowcem z bardzo drogimi mieszkaniami. Apartamentów jest 69, w cenach od 1 do 17 mln dolarów. Kiedy Bren pracowała nad swoją książką, wydaną w 2021 r., w pokojach w starym stylu mieszkały wciąż trzy byłe rezydentki, dziś około osiemdziesięcioletnie. Miasto uznało ich umowy najmu za wciąż ważne. Paulina Bren: – Lobby nie ma już dziś nic wspólnego z tym dawnym. Ale mówiono mi, że udostępniają gościom moją książkę, więc każdy, kto pije tam drogą kawę, może przy okazji przeczytać, co to miejsce kiedyś znaczyło.

Autorka korzystała z:

Paulina Bren, „The Barbizon. The New York Hotel That Set Women Free”, Two Roads, 2021

Marta Strzelecka
Proszę czekać..
Zamknij