Znaleziono 0 artykułów
04.10.2023

Scenarzyści „Zielonej granicy”: Nauczmy się empatii

04.10.2023
(Fot. materiały prasowe)

Scenariusz „Zielonej granicy” to efekt współpracy reżyserki Agnieszki Holland, Gabrieli Łazarkiewicz-Sieczko i Macieja Pisuka. Każda z tych osób jest w innym wieku, ma inny bagaż doświadczeń. Film wynika zatem ze spotkania głosów trzech pokoleń. Razem tworzą opowieść o tym, jak kruchymi jesteśmy istotami. O tym, ile jest w nas dobra oraz jak łatwo jest, stosując odpowiednie metody, wyzwolić w nas zło. Rozmawiamy z dwójką autorów scenariusza.

„Zielona granica” przedstawia trzy perspektywy: uchodźców, polskich aktywistów i strażników granicznych. Za każdy z wątków odpowiadała inna osoba. Wątek rodziny uchodźczej prowadziła Agnieszka Holland, polskich aktywistów – Maciej Pisuk, a Gabriela Łazarkiewicz-Sieczko pracowała nad częścią poświęconą strażnikom granicznym. Dwójka tych ostatnich zgodnie podkreśla, że nawet „jeśli każdy widział pewne rzeczy trochę inaczej, dowodziła Agnieszka”.

„Zielona granica” to dwa słowa, każde z nich ma swoją wewnętrzną dramaturgię, symbolikę, znaczenie. Zielony kojarzy się z nadzieją, jest słowem otwierającym. Granica ma raczej znaczenie negatywne, zamykające. Które z tych słów ma w tytule filmu większe znaczenie?

Gabriela Łazarkiewicz-Sieczko: W moim idealnym świecie w ogóle nie byłoby czegoś takiego jak granica i w tym sensie to słowo dla mnie też jest zamykające. Chociaż czasem trzeba przejść przez jakąś granicę, żeby osiągnąć coś lepszego. To jest ta droga, którą przechodzą bohaterowie filmu. Oni chcą czegoś lepszego dla siebie i są gotowi, że to nie będzie łatwe, nie uważają też, że nie będzie się z tym wiązał żaden wysiłek. Inną rzeczą jest, że to, co ich spotyka, jest zwyczajnie nieludzkie. Często, żeby polepszyć swoje życie, żeby coś zdobyć – jakieś spełnienie, szczęście – musimy przekroczyć jakąś granicę. W tym sensie słowo „granica” jest niejednoznaczne, bo jest też dobre.

Z drugiej strony, zawsze walczymy o to, żeby ludzie respektowali nasze granice. To też jest ważne, prawda? Zielony w tych naszych kulturowych skojarzeniach ewidentnie jest kolorem nadziei, tak jak zielone światło, zielone lampiony stawiane w oknach domów w przygranicznych miejscowościach jako znak – zaproszenie, że „u nas będziecie bezpieczni”. Zielona granica wreszcie – jak sięgam pamięcią do najwcześniejszych moich skojarzeń, jest czymś otwierającym. Zresztą na początku filmu jest taka scena, w której jedna z bohaterek cieszy się, że są w końcu w Unii Europejskiej – przeszli tę granicę. I odbiera to jako coś ewidentnie pozytywnego, ale bardzo szybko jest to w filmie ścięte.

(Fot. materiały prasowe)

Tak jak ścięty zostaje kolor. Przesycony zielenią las, fotografowany z lotu ptaka, szybko zamienia się w czarny las.

GŁS: To miało być odzwierciedlenie takiego mocnego zderzenia, bo szybko uświadamiamy sobie, że ta puszcza jest zielonym oceanem, jak określił to w recenzji Tomasz Raczek, przyjaznym, pięknym, ale w tym oceanie toną ludzie. Dosłownie. Toną, jak na tych nieprzystosowanych do dalekiej drogi łódkach na oceanie. Więc to, co jeszcze przed chwilą było zapraszające, gościnne, dające schronienie, piękne, nagle staje się mroczne i przerażające. Groźne i ciemne. To jest dwoiste.

I o tej dwoistości słów chciałem z wami porozmawiać. O odpowiedzialności za nie.

Maciej Pisuk: Tytuł zaproponowała Agnieszka Holland i został przyjęty przez aklamację – również z powodów tej niejednoznaczności i nieoczywistych znaczeń. Tej dwoistości właściwie, o której mówi Gabrysia. Film jest swego rodzaju tekstem, który wymaga od autorów dużej świadomości, dużej odpowiedzialności, ponieważ za tymi słowami i zdaniami kryją się pewne treści, które mają wywołać efekty. Jeśli mówimy o odpowiedzialności, mówimy o tym, że liczymy się ze skutkami naszych działań. Tak jest w każdej ze sztuk narracyjnych. I ja tak to czuję. Pisząc czy tworząc jakieś sceny, zakładam pewien efekt. Chciałbym, żeby widz pewne rzeczy czuł. Film ma uczyć odczuwania. Tak ja rozumiem swoją misję. Chcę tworzyć kino społeczne, które zajmuje się problemami społecznymi i ma uczyć odbiorcę, ma mu podpowiadać, jak powinien reagować w pewnych sytuacjach. Mówiąc wprost, naszym głównym celem w tym filmie była nauka empatii. To słowo było dla nas kluczowe. Staraliśmy się zrobić coś odwrotnego niż robiły władze, które dehumanizowały naszych bohaterów.

Czy można powiedzieć, że słowa jako takie są neutralne i tylko kontekst nadaje im cechy, które je definiują pozytywnie lub negatywnie, czy są po prostu słowa dobre i złe, i odpowiednie ich użycie ma wywołać efekty, o których mówiłeś?

MP: Zdecydowanie są słowa dobre i złe, choć pewne również są neutralne. Oczywiście, kontekst może wiele zmienić. Ale są słowa, które zawsze robią złą robotę, takie jak „czarnuch”, „parch”.

(Fot. materiały prasowe)

Czy „świnie”, użyte w konkretnym kontekście.

MP: Na przykład „świnie”. Ale Afroamerykanie adaptują na przykład słowo „czarnuch” do swojego slangu i nadają mu inne znaczenia, i oni mają do tego prawo. Ale gdybym ja, ty czy ktokolwiek spoza ich społeczności je wypowiadał, nie byłoby wątpliwości, że chodzi o najgorsze intencje wobec tej społeczności. Dla takiego użycia tych słów nie ma żadnego usprawiedliwienia. Moc słów jest ogromna. To jest hipoteza, nad którą może należałoby się zastanowić, ale wydaje mi się, że każde zło jest poprzedzone słowami, prawda?

GŁS: I może doprowadzić do realnej tragedii. Takim najbardziej drastycznym przykładem z najnowszej historii Polski jest śmierć prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Trzeba brać odpowiedzialność za słowa. Ja w ogóle mam tak, że dosyć ważę słowa. Muszę na przykład wystrzegać się tego, żeby komuś coś przyrzec, jeżeli nie jestem stuprocentowo pewna. Tak mam. Może fajnie byłoby, żeby więcej ludzi zwracało na to uwagę. I tak samo podchodzę do pisania. Bardzo lubię oszczędność w scenariuszu. Lubię, kiedy mało jest w nim dialogu. Tak mało, jak się da. Co jest ciekawe, bo trzeba powiedzieć, że scenariusz jest wyjątkowy na tle innych tekstów, bo nie jest stworzony do czytania. Oczywiście, można go przeczytać, ale jego główna funkcja jest taka, żeby zamienił się w obraz.

I wracamy do filmu, bo wszystko wskazuje na to, że od słów się zaczęło. To one wywołały kryzys uchodźczy na granicy polsko-białoruskiej.

GŁS: Tym, co nas przerażało i oburzało, była systematyczna, świadomie wykonywana praca ze strony polityków partii rządzącej, zmierzająca do wykreowania wroga, który jest zagrożeniem – uchodźcy, a następnie zdehumanizowania go.

MP: Przykładem niech będzie słynna konferencja prasowa szefa MSWiA, kiedy pokazał zdjęcia, które mają być dowodem na to, że u uchodźców, którzy chcą dostać się do Polski, występują skłonności zoofilskie i pedofilskie.

GŁS: To jest idealny przykład odczłowieczenia. Nieludzkiego traktowania. Czymś takim można zwyczajnie zabić.

MP: To są zjawiska, przeciwko którym wystąpiliśmy, które obserwowaliśmy, opisaliśmy. Te zjawiska, o których chcieliśmy krzyczeć, upublicznić je, bo prowadziły w stronę zbrodni, do jakich zresztą dochodziło. Na ile to była masowa skala, to określą przyszli historycy. Natomiast wiemy z całą pewnością, że ten kryzys na granicy polsko-białoruskiej pochłonął kilkadziesiąt ofiar.

(Fot. materiały prasowe)

Gabrysia, powiedziałaś w jednym z wywiadów: „dla mnie nie do pomyślenia było pisać o kimś, kogo bym nie lubiła, kogo uważałabym za kogoś gorszego niż ja”. Te słowa dotyczą jednak twojego bohatera pogranicznika Jana. Wspaniale udało się wam oddać stan ducha demonów, które nim miotają. Ale jeśli myślisz o ewidentnie złym bohaterze, to jakie słowa przychodzą ci do głowy? Jakbyś go opisała?

GSŁ: Osoba, która bezinteresownie robi coś złego, moim zdaniem jest przede wszystkim z jakąś żywą raną. Skrzywdzoną. Nieszczęśliwą. Mam poczucie, że jeśli jest się człowiekiem spełnionym, z ugruntowanymi podstawowymi potrzebami emocjonalnymi i bytowymi, to nie mamy wewnętrznego imperatywu do czynienia zła, na przykład hejtowania w sieci. Jeśli jesteśmy na podstawowym poziomie zadowoleni z życia, to co najwyżej możemy być na coś wkurzeni, możemy o coś walczyć, możemy zachować się nie tak w stosunku do kogoś innego, ale nigdy nie posuniemy się do czynienia drugiej osobie ewidentnego zła.

Nie rozbijemy skrajnie wyczerpanemu człowiekowi termosu, żeby zachłysnął się rozbitym wewnątrz szkłem.

GŁS: Dokładnie.

Maciej, czy spisujesz na przykład listę słów, które definiują ewidentnie negatywnego bohatera?

MP: Ja w ogóle nie myślę w ten sposób. Bohater jest kluczem do filmu. Wybieram i szukam takiego, który reprezentuje pewne charakterystyczne problemy, konflikty poruszające nas wszystkich. Jest coś takiego, jak bohater naszych czasów. Wajda szukał zawsze bohatera naszych czasów. To mu się czasem udawało, czasem nie. Na pewno Mateusz Birkut z „Człowieka z marmuru” jest kimś takim. To jest ktoś, kto uosabia zbiorowe lęki i nadzieje. Oglądamy świat jego oczami i czujemy tak: „to nas boli, to właśnie jest problem”. Z tego się bierze ważne kino społeczne.

Myślę, że w naszym przypadku słowo „lęk” jest kluczowe i bardzo pasuje do współczesności. My żyjemy w świecie lęków. Bardzo często urojonych i wykreowanych. Te lęki są nierzadko podsycane właśnie przez polityków. Na tym był oparty cały faszyzm. I ten neofaszyzm, który nas zalewa, żeruje dokładnie na tym samym. To jest lęk przed wyimaginowanym wrogiem, którego się konstruuje specjalnie dla politycznych celów. Oczywiście, są sytuacje społeczne, historyczne, polityczne, które taką atmosferę lęku jakby dodatkowo generują. I w takiej sytuacji jesteśmy. Żyjemy w świecie zmiany paradygmatów, pewnych przewartościowań. W epoce, kiedy mamy emancypację pewnych grup dochodzących do głosu, gdzie następuje redefiniowanie różnych struktur. Rodzina staje się trochę czymś innym. To są zmiany moim zdaniem generalnie pozytywne, ale sprawiają, że ludzie, którzy do tej pory żyli w pewnych ugruntowanych schematach, łatwo się w nich poruszali, tracą grunt pod nogami.

(Fot. materiały prasowe)

To, o czym mówisz, świetnie ilustruje scena, w której jedna z bohaterek, mimo dobrych chęci, odmawia jednak pomocy. To jest dokładnie o tym, co robi z nami lęk i jakich dokonujemy wyborów, jeśli jesteśmy zastraszani.

MP: To jest postawa, którą piętnuję. Mogę mieć jakieś zrozumienie dla ludzkich lęków, niekoniecznie muszę w czambuł potępiać taką osobę, która ze strachu odmawia pomocy. Ale to jest dla mnie postawa jednoznacznie negatywna. Żyjemy w czasach, które wymagają od nas odwagi. Bez niej nie przetrwamy po prostu, bo nastąpił rozpad więzi społecznych.

Czy zawsze na mocne słowo trzeba odpowiedzieć równie mocnym, żeby zostać zrozumianym?

GŁS: Najmocniejsze jest milczenie. Tak jak przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, tylko obojętność. Więc można powiedzieć, że najbardziej wymowną odpowiedzią jest milczenie.

Mam poczucie, że język zawodzi często w przypadku wydarzeń, które mają miejsce na granicy, że nie jestem w stanie powiedzieć, że to jest trudne, czy to jest rozdzierające, czy to jest dramatyczne. No po prostu nie ma słów. A mocnych, nacechowanych słów używamy głównie wtedy, kiedy chcemy wyrazić emocje.

MP: Te mocne słowa biorą się też ze strachu, o którym już mówiłem. Gdybym miał skonstruować negatywnego bohatera, który na jakieś złe cechy współczesności odpowiada, na pewno byłby to ten, który się boi. Zło, a także złe słowa są zawsze podszyte strachem.

A dlaczego często słyszymy tylko to, co chcemy usłyszeć, a nie to, co jest rzeczywiście komunikowane, na przykład w kłótni? Mam też wrażenie, że komunikujemy się już tylko w tych naszych bańkach, z osobami spoza nich nie porozumiewamy się.

MP: Słuszna i ważna obserwacja. Też mam wrażenie, że ludzie czasami się kłócą niby między sobą, a tak naprawdę sami z sobą. Nawet nie polemizują z sobą nawzajem, tylko wygłaszają jakieś komunikaty wobec wyobrażonego dyskutanta, a nie tego prawdziwego. Wydaje mi się, że współczesność sprzyja takiemu zamykaniu się we własnych światach i wyobrażaniu sobie takiego hipotetycznego wroga. Ten problem był zawsze, ale internet czy technologia temu sprzyjają. Świat się staje coraz mniej rzeczywisty i stąd wynikają problemy z komunikacją. To, że funkcjonujemy w jakichś bańkach, to nie są tylko metafory, powoli każdy z nas się staje troszeczkę taką bańką.

GŁS: Myślę, że poniekąd jest to konsekwencją tego, o czym mówił Maciej – czyli rozwoju technologii, postępu. Żyjemy w świecie przesytu informacji. Mało tego, te informacje można coraz łatwiej spreparować i rozpowszechnić, natomiast coraz trudniej je zweryfikować. I stąd pojawia się też wyparcie prawdy, w tym sensie, że mamy coś przed nosem, opisane tak, że nie da się temu zaprzeczyć, ale i tak tego nie zobaczymy. Przykładem mogą być chociażby dane o uczestnikach Marszu Miliona Serc. Jedni widzieli milion, inni 40 albo 60 tys. osób. Drugą sprawą jest taka w pewnym sensie siła napędowa ludzkości, która mówi nam, że aby przetrwać, prawdopodobnie nie można pewnych rzeczy zobaczyć. To jest czasem w mikroskali. Weźmy rodzinę. Jeśli żyję w patologicznej relacji, co się często zdarza, to jeżeli nie jestem w stanie realnie wpłynąć na to, co się dzieje, wybieram wersję, że zamykam oczy i poddaję się. Udaję, że nie widzę.

(Fot. materiały prasowe)

Moje pytanie o język komunikacji i słuchania siebie odwołuje się do tego wszystkiego, co dzieje się u nas w kraju, tego strasznego podziału, który się dokonał. Czy uważacie, że wasz film może spowodować, że język komunikacji między Polakami zacznie się zmieniać?

GSŁ: Bardzo bym chciała, to jest moje marzenie, ale mam wiele obaw. Nie wiem, na ile ten proces manipulowania faktami przez polityków prawej strony jest skuteczny i jak bardzo umościł się w społeczeństwie. Nie wystarczy pokazać dowodów. To jest w ogóle przerażające, że ludzie pytają nas o dokumentację, o fakty, o dowody, bo one przecież istnieją naprawdę.

MP: Mam nadzieję, że wpłyniemy na sposób komunikowania się, bo kluczem do zrozumienia drugiej osoby jest empatia i ten film empatię ma pomóc zrozumieć.

Artur Burchacki
Proszę czekać..
Zamknij