Znaleziono 0 artykułów
26.07.2022

Scena Artystyczna Nowych Horyzontów: Pod białym słońcem Północy

26.07.2022
BWA Wrocław, fot. Wojciech Chrubasik

Skandynawska utopia, solarne rytuały, osobista kronika olśnień litewskiego ojca amerykańskiej awangardy filmowej Jonasa Mekasa – to niektóre z tematów wydarzeń artystycznych towarzyszących programowi kinowemu festiwalu Nowe Horyzonty. Wystawy odwołują się do mitu globalnej Północy, ale opowiadają też o mitologii codzienności. Trwają dłużej niż festiwal, warto więc odwiedzić Wrocław także dla nich.

Wiadomo, że jadąc do Wrocławia na Międzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty, człowiek szykuje się na wielogodzinne siedzenie w ciemnej kinowej sali oraz dyskusje w klubie festiwalowym. Ćwiczy bilokację, chcąc być jednocześnie w kilku miejscach, oraz uprawia pełne napięć polowanie na festiwalowe hity (uda się kliknąć rezerwację seansu nowego Ostlunda, czy nie – oto cierpienia młodego i starego kinomana). Ale wyprawy w świat kina autorskiego to nie jedyne odkrycia tego festiwalu. Od lat seansom filmowym towarzyszą spotkania ze sztukami wizualnymi i performatywnymi, powiązane z tematami filmowych przeglądów i nierzadko dające równie mocne przeżycia estetyczne, emocjonalne, intelektualne. Główna wystawa Nowych Horyzontów 2022, „Republika słońca”, osadzona w scenografii autorstwa Fabiena Lédé, artysty związanego z teatrem, zabiera widzów w podróż na globalną Północ. Wystawa odbywa się w galerii Studio BWA Wrocław za sprawą małżeńskiego tandemu kuratorów Ewy i Stacha Szabłowskich (Ewa Szabłowska jest też od tego roku współdyrektorką artystyczną festiwalu odbywającego się pod hasłem „Kino przesilenia”, nawiązującym do solarnego rytmu).

Fot. Natalia Ratajczyk

Nowe Horyzonty 2022: Podróż na Północ

Tematem przewodnim wydarzenia jest globalna Północ jako wyobrażenie, które ucieleśnia szeroko pojęta Skandynawia, czyli europejska „północ północy” – zamożna, równościowa, demokratyczna. A idąc dalej w rejony podbiegunowe, owiana tajemniczą aurą związaną z rdzenną ludnością: Inuitami, Samami, Ewenkami, ich kulturą. Tak jak Edward Said, amerykańsko-palestyński badacz kultury, podarował naszym postkolonialnym debatom określenie „orientalizm”, istnieje również podobne pojęcie dotyczące dalekiej północy i jest to „borealizm” (od zorzy polarnej). Północ, tak jak Wschód, podlega w społecznej zbiorowej wyobraźni nieustannemu odrealnieniu, idealizacji i egzotyzacji, zamieniając się w mit.

– Istnieje rzesza ludzi, którzy w swojej mitologii wewnętrznej, nastoletniej, wyobrażonej, nie marzą o wyprawie do Indii czy podróży na Wschód, tylko wyruszają na coraz dalszą Północ – mówi Ewa Szabłowska. Takim artystą jest Kuba Bąkowski, który od kilkunastu lat tworzy sztukę związaną z wyjazdami w okolice podbiegunowe, bierze udział w wyprawach naukowych, jest odkrywcą w romantycznym XIX-wiecznym stylu. Jego oparte na fotografiach obiekty powstały po pobycie artysty w Polskiej Stacji Polarnej na Spitsbergenie. Opowiadają m.in. o stworzeniu instalacji świetlnej, która stanie się odwzorowaniem układu gwiazd składających się na konstelację Wielkiej Niedźwiedzicy, przewodniczkę pokoleń podróżników-eksploratorów Północy. 

Dziś także wielu potencjalnych imigrantów marzy o ucieczce od społecznych kryzysów, nierówności, wyzysku, nietolerancji, ksenofobii, mizoginii – do Skandynawii. Sytej, bogatej, uporządkowanej, a do tego estetycznie zaprojektowanej. I nawet kiedy zostają tam odkryte złoża ropy, jak w Norwegii, nie zmienia to kraju w dyktaturę, a zyski idą na wspólne cele lub na europejskie granty. Tak jak tzw. fundusze norweskie, które zasiliły choćby tegoroczne Nowe Horyzonty.

BWA Wrocław, fot. Wojciech Chrubasik

Guido van der Werve: Wędrowiec na końcu mapy

– Interesowała nas ta współczesna wyspa Utopia, która nagle objawiła się na dawnych marginesach cywilizacji, miejscach niegościnnych, z których ludzie wyjeżdżali kiedyś, marząc o Południu – mówi Stach Szabłowski. – I to jeszcze w kontekście katastrofalnych zmian klimatycznych, kiedy Południe niedługo stanie się pustynnym piekłem. We współczesnej wyobraźni ta Północ odgrywa bardzo ważną rolę. Widać to w popkulturze – wszyscy oglądają skandynawskie seriale, czytają szwedzkie kryminały, oglądają filmy o przygodach Thora i Odyna. My w dzieciństwie zaczytywaliśmy się mitologią grecko-rzymską, wyhodowaną pod konwencjonalnym słońcem Południa, a nasi synowie pasjonują się nordyckimi mitami.

Polarna podróż „Republiki słońca” zaczyna się na biegunie północnym od pracy holenderskiego performera i muzyka Guido van der Werve, który zrobił performance dokamerowy, zatytułowany „Dzień, w którym nie obracałem się razem z Ziemią”. Pojechał na sam biegun, stanął na osi kuli ziemskiej w puchowym kombinezonie i przez 24 godziny obracał się powoli w przeciwną stronę niż Ziemia. Na przyśpieszonym filmie widać surowy lodowy pejzaż, malutką figurkę człowieka i… Słońce, które krąży dookoła człowieka, niczym w ironicznej polemice z Kopernikiem. 

– To Północ opowiadana poprzez topos wzniosłej samotności, indywidualizmu, północnego romantyzmu – dodaje kurator. – Akcja Guida jest wywiedziona z ducha malarskiego romantyka Caspara Davida Friedricha: oto samotny wędrowiec, który dotarł do końca mapy. 

fot. Alina Metelytsia

Prace rzeźbiarki Zuzy Golińskiej: Słońca naszych porażek

Nie brakuje wątków globalno-emigranckich, w tym polskich. Z Islandii przyjechała do Wrocławia Wiola Ujazdowska, opowiadająca o kolonizowaniu północnej wyspy przez… swojski łubin. Rzeźbiarka Zuza Golińska prezentuje toksyczne słońca, czyli totemiczne obiekty z metalowych, pokrytych jaskrawym żółtym proszkiem fragmentów maszyn ze Stoczni Gdańskiej po drugiej stronie skandynawskiego morza („To słońca naszych porażek, z odpadków i resztek. Ukarzą nas za nowoczesność, industrializację, antropocen” – uważa Szabłowski). Agnieszka Polska prezentuje film „Co słonko widziało”, w którym animowane cyfrowo słońce – oko boga i jednocześnie złośliwy stand-upper – przygląda się krytycznie społeczeństwom Północy, pielęgnującym swój komfort, i opowiada kwaśne dowcipy o asymilacji uchodźców. 

Na wystawie pojawia się też duet złożony z Polki Ewy Einhorn i Koreanki Jeuno Je Kim, które są parą mieszkającą w Skandynawii i jako emigrantki stworzyły projekt Krabbstadt. To wymyślone wszechskandynawskie miasteczko, o którym twórczynie kręcą animacje i projektują gry komputerowe krytykujące rzekomą północną idyllę w szyderczym stylu „South Parku”, czy raczej „North Parku” (jest tam np. klinika leczenia depresji zimowej, do której pracodawca wysyła pracownika na swój koszt, ale w solarium musi on dodatkowo oglądać pornografię, do tego z pingwinami mówiącymi po niemiecku). 

„Republika słońca”: Białe noce i polarny mrok

Wystawa tropi rytuały solarne, motywy przesilenia, przechodzenia z jednej strefy w drugą, specjalne momenty i celebracje. Nawet w zlaicyzowanym społeczeństwie okazują się niezbędne, by przejść od zimy do lata, od światła do ciemności, od grupy do samotności, z głodu do sytości. Przekorny tytuł „Republika słońca” w pierwszej chwili kojarzy się z egzotycznymi wakacjami pod pełnym słońcem, z ośrodkiem wczasowym, gdzie wszystko jest idealnym, wymyślonym dla relaksu światem. Ale wrocławska „Republika słońca” jest właśnie ucieleśnieniem swego rodzaju utopii społecznej. W nazwie następuje także zetknięcie z kolejnymi stereotypami: że daleka Północ tkwi w ciemnościach, że to przestrzeń skuta lodem, wieczna noc, a w niej zagubieni ludzie z chroniczną depresją. 

– Uznałam, że skoro jesteśmy letnim festiwalem, trzeba na to spojrzeć przez filtr skandynawskiego lata – opowiada kuratorka. – Czym ono się charakteryzuje? Tym, że słońce jest blade, zimne, ale za to cały czas obecne, zaś noce są białe. Nie możesz spać, musisz mieć sposoby na to, by się wyciszyć. Zawsze więc coś jest nie tak – albo światła za mało, albo za dużo. Zaczęłam rozmawiać z osobami, które jeździły na daleką północ i to one opowiadały mi, że najgorsze jest nie to, kiedy słońce powoli znika, ale moment, kiedy się pojawia po okresie mroku. Wejście światła to mocne, fizyczne, wręcz psychodeliczne doświadczenie. Ludzie od tego wariują. Relacja ze słońcem, ale też relacja z ciemnością, jest tu podstawowa dla życia. 

Może dlatego mieszkająca na Lofotach Norweżka Camilla Figenschou filmuje nasycone atmosferą horroru „dogmy” wyłącznie przy naturalnym świetle, czyli latem, zaś Ane Hjort Guttu opowiada o gentryfikacji światła w bogacącym się na ropie Oslo. Wzorem bezwzględnie kapitalistycznego Nowego Jorku, norweska stolica porzuca bowiem niską doświetloną zabudowę na rzecz drapaczy chmur ze szkła i stali, w których jedynie bogacze w penthouse’ach mają zapewniony stały dostęp dziennego światła.

fot. Alina Metelytsia

Dźwięki i choreografie z Północy: Marja Helander, Pasi Auto, IP Group

Wątek rdzennych kultur zawłaszczonych przez kolonizatorów z Południa przywołuje poetycki film Marji Helander „Ptaki ziemi”. Nawiązuje on do migracji ptaków, a są nimi (trochę łabędziami, trochę czaplami) dwie baletnice, które podróżują z odległej północy Finlandii aż do Helsinek. Idą w klasycznych strojach baletnic, czasem zamieniając je na ludowe lapońskie stroje. Są pierwszymi w historii tancerkami pochodzącymi z ludu Sami, które weszły do klasycznego systemu szkoły baletowej i tańca zachodniego. Wędrując przez północ, wykonują choreografię, łączącą balet z tradycyjnymi tańcami. W antykolonialnej z ducha opowieści dwie „czaple” przesuwają się na południe, odzyskując tańcem teren podbity przez Europejczyków.

Fiński twórca Pasi Auto w swojej filmowej pracy tańczy w lesie o świcie do techno, zmiksowanego wyłącznie z odgłosów miejscowych ptaków. W ten sposób powtarza samotnie performance audio „Bird Disco”, który wykonywany był tłumnie na jego zaproszenie na biennale w Helsinkach.

Na jednym z pięter galerii Studio można też po raz kolejny doświadczyć całkowitego zanurzenia w obraz, dźwięk i ruch. To „Ambient Room: DISCHARGE”, szósta edycja wydarzenia wrocławskiego kolektywu IP Group, który eksperymentuje z cyfrowym środowiskiem interaktywnym. Przy użyciu nakładki na rękę widzowie sami mogą kreować przestrzeń dźwięków i obrazów swoim ruchem (tańcem?). Badają relacje między napięciem i rozluźnieniem, kumulacją energii i jej rozproszeniem. 

„Midnight Show”: Kolektywne śnienie muzyki

Dla szczęśliwców, którzy mieli okazję uczestniczyć w festiwalu Nowe Horyzonty, zwieńczeniem muzycznych i solarnych przygód był Midnight Show w katedrze Św. Marii Magdaleny, użytkowanej przez tak zwanych rodzimowierców z Kościoła polskokatolickiego. Wymyślone sześć lat temu przez Stacha Szabłowskiego nocne „seanse sztuki” za sprawą kuratorki Katarzyny Roj zamieniły się w jednorazowy symboliczny seans senno-dźwiękowy, trwający od północy do świtu, a odbierany przez słuchaczy leżących na materacach, w półśnie i na krawędzi realności. Kasia zaprosiła do tego unikalnego wydarzenia eksperymentalną kompozytorkę i wokalistkę Antoninę Nowacką, która we współpracy z innymi twórcami – reżyserem dźwięku Pawłem Kulczyńskim, rzeźbiarzem Krzysztofem Gilem, zajmującym się tej nocy światłem i świecami, oraz projektującą stroje Planetą – przeprowadziła swym głosem uczestników przez noc, aż do momentu wschodu słońca. Jak mówiła: – Dźwięk w swojej naturze jest wibracją, która może wprowadzać istoty w różne stany. Fale sin wpływają do naszych mózgów i masują różne fale, różne zwoje. Fałdy przybierają niecodzienne kształty, formują się te wszystkie piękne i absurdalne wizje. Wizje senne i półsenne. Te dwa stany są stworzone zarówno dla siebie i dla masowania mózgozwojów wałami nieczasu, jak i zawieszenia w przyjemnej nieważkości. A wszystko w gotyckiej świątyni, której wieże łączy tak zwany Most Pokutnic, na który, zgodnie z legendą, wysyłane były przed wiekami grzesznice na pokutę i modlitwy.

Fot. Natalia Ratajczyk

Retrospektywa Nowych Horyzontów: Hołd dla filmów Jonasa Mekasa

Osadzona na północy „Republika słońca” ma swoje odbicie w programie filmowym festiwalu jako „Focus: Białe noce”, w którym do 7 sierpnia (a po 31 sierpnia w odsłonie online) można oglądać 15 filmów z najdalszych zakątków Islandii, Kanady, Szwecji, Finlandii, Norwegii. A retrospektywie amerykańsko-litewskiego guru awangardy Jonasa Mekasa towarzyszy inspirowana jego filmową filozofią wystawa w galerii SIC! BWA Wrocław „As Far As I Can See” (tytuł można przetłumaczyć jako „Z tego, co widzę” lub „Tak daleko, jak mogę spojrzeć”). Zaproponowali ją sami artyści: Kama Sokolnicka i Emanuel Geisser, polsko-szwajcarska para tworząca w Berlinie. Mekas – często nazywany ojcem chrzestnym nowojorskiej awangardy, przez całe życie nie rozstawał się z kamerą, próbując odnaleźć się na nowo po stracie rodzinnego domu w Litwie. Ten doświadczający niespokojnego życia emigrant i uchodźca wojenny szukał ukojenia w tym, co go otaczało, rejestrował codzienność – dorastanie dzieci, własne starzenie się i dojrzewanie jako twórcy. 

W twórczości Kamy i Emanuela można dostrzec podobną postawę – wyjątkowej uważności na codzienność, na bycie tutaj i teraz – opowiada kuratorka Joanna Kobyłt. – Ich prace akcentują te same rzeczy, co filmy Mekasa: ujawnianie biegu myśli, koncentracji na chwili obecnej, ulotność pamięci. Są także podobne estetycznie do jego filmów: używają migotliwego światła lub zestawiają ze sobą różne obrazy, podobnie, jak robi to montaż filmowy – przykładem mogą być wykonane z archiwalnych ścinków, druków i papierów kolaże Emanuela. Wystawa może nas uratować od nierealnego sentymentalnego osunięcia się we wspomnienia lub nadmiernej wiary w wybujałe fantazje nie do zrealizowania.

Scena artystyczna 22. MFF Nowe Horyzonty:
„Republika słońca”, Studio BWA Wrocław, 22 lipca do 7 października,
„Ambient Room #6: DISCHARGE, immersyjne doświadczenie”, IP Studio, 22 do 30 lipca
„As Far As I Can See”, Galeria SIC! BWA Wrocław, 22 lipca do 3 września 2022 r.

Anna Sańczuk
Proszę czekać..
Zamknij