Znaleziono 0 artykułów
29.08.2023

Claudia Skoda: Domina robi na drutach

29.08.2023
Claudia Skoda, Tabea Blumenschein & Jenny Capitain (Fot. Ulrike Ottinger)

Skąd wielcy projektanci wiedzą, jak zrobić z pokazu mody wielki show? Wszystkiego nauczyła ich Claudia Skoda, legendarna twórczyni spektakli, w których główną rolę miały grać swetry.

Dzień przed pokazem Claudia wysyła wszystkie modelki do zoo. Mają podglądać ptaki, nauczyć się kroczyć jak stado flamingów, kręcić głowami jak kakadu, rozpościerać skrzydła niczym startująca do lotu czapla, stroszyć piórka i wbijać szpony też, to podstawa. Jutro wszystko może się przydać, najnowsza kolekcja Skody nazywa się „Big Birds”, co można rozumieć dosłownie lub jak kto woli. Poprzednią kolekcję zainspirował Picasso-artysta i Picasso-człowiek, jeszcze wcześniejsze – kasyno gry oraz wyspy mórz południowych, ale każdy, kto tam był, widział o wiele więcej, niż obiecywał tytuł, dał się wchłonąć widowisku, do domu wracał roztańczony, rozchachany, jak po wizycie w równoległym wymiarze.

Ze względu na rozmach imprezy oraz zainteresowanie publiczności „Big Birds” muszą dostać do dyspozycji gmach o sporych gabarytach. Centrum kongresowe spełnia warunki. Pomysł na następny pokaz zakłada wynajęcie lotniska w godzinach pracy. Jeśli się nie uda, uruchamiamy plan B: muzeum, aula politechniki, jakaś potężna ruina, adresy, pod którymi mody normalnie nie ma. W zasadzie do ostatniego dnia Skoda sonduje, kto ze znajomych nadaje się tylko do chodzenia po wybiegu, a komu można zaproponować solowy numer. Atrakcją specjalną „Big Birds” są Luciano Castelli i Salomé na zwisającym z sufitu trapezie, oboje w zasadzie nago, powyginani jak cyrkowi akrobaci. Luciano jest performerem oraz współzałożycielem undergroundowej grupy Geile Tiere (Napalone zwierzaki), Salomé to jego stała partnerka we wszystkich aktach twórczych. Między publicznością a zapleczem krąży Martin Kippenberger, wkrótce jeden z najważniejszych niemieckich artystów XX wieku, teraz znany jeszcze nielicznym z obsesyjnego pstrykania zdjęć. 1300 zrobionych przez niego fotografii zakrywa wybieg Claudii, w zasadzie jest to samodzielne, wielkoformatowe dzieło sztuki pod tytułem: „Tydzień z intymnego życia rodziny i przyjaciół Skody”. Za scenografię do „Ptaków” odpowiada Jürgen Skoda, mąż, rzeźbiarz, muzykę na żywo gra Manuel Göttsching, pionier nurtu elektro. A wszystko dzieje się w 1979 roku w najbardziej absurdalnej metropolii Europy, jaką jest wtedy Berlin Zachodni.

Berlin Zachodni – dla jednych enklawa dobrobytu, demokracji i wolności, z każdej strony szorstko otulona komunizmem, a dla agentów Stasi, zatrudnionych po smutniejszej stronie berlińskiego muru, wstyd i hańba, azyl dla dziwek, alfonsów, anarchistów i narkomanów, wszelkich rodzajów wyrzutków społecznych. Lata 70. i 80. to druga faza budowania aktualnego do dziś mitu Berlina jako miasta otwartego na wszystko, co w sztuce, nauce i obyczajach nowe, niezwykłe i podniecające, Paryż i Londyn są w tyle. Pierwsza faza zaczęła się w latach 20. i zakończyła wojną, ale przecież nie z winy tych otwartych na nowości, tylko tych drugich. Skoda z rodziną i przyjaciółmi mają spore zasługi w mitologizowaniu swojego miasta, choćby za to należą jej się wystawa, kwiaty, brawa.

Fot. Claudia Skoda
Claudia Skoda (Fot. Ulrike Ottinger)

Claudia Skoda i dziwaczna dzianina

Recenzje z pokazu „Big Birds” to same achy, ochy i łały, ale o modzie wspominają jakby najmniej chętnie. Trochę to wina terminologii – dziedzina, w której Skoda osiągnęła mistrzostwo świata, nazywa się drętwo: dziewiarstwo. No niestety dziewiarstwo nie jest sexy, dziewiarstwo to druty i słodka babunia dziergająca sweterki dla wnuczków.

Claudia lubi ręczną robotę, ceni, praktykuje, ale akurat w tym okresie woli eksperymenty ze sprzętem i nową technologią. Jej warsztatem pracy jest maszyna dziewiarska wielkości keyboardu, systematycznie podłączana do komputera Atari, pradziadka Maca. Tradycyjne ściegi są poziome, ściegi Skody lecą raczej w pionie, bo to pozwala zminimalizować liczbę szwów i ściągaczy, a w rękawach osiągnąć modny wkrótce efekt nietoperza. Oprócz swetrów tą samą techniką powstają sukienki, spódnice – projektantka radzi nosić je z legginsami – oraz kombinezony, te ubierają człowieka od kostek po czubek głowy, ale trwałej ondulacji nie prasują. Bywają też poncza, peleryny, stroje tancerek flamenco i Beduinów, wszystkie wyzwolone z obowiązku bycia miłymi w dotyku i ciepłymi. W sprowadzone z Florencji drogie wełny Skoda wplata taśmę magnetofonową, kabelki, druciki, lateks, lureks, sprawdza, co jeszcze można. Gdy do Paryża docierają dziwadła z Japonii – Comme des Garçons i Yamamoto – ona też znęca się nad swoimi projektami. W 1983 roku pokazuje pokiereszowane i stłamszone swetry, jak po praniu w pomylonym programie.

Krytycy mody, wtedy, a tym bardziej dziś, zgadzają się, że Claudia to awangarda, po czym długo tłumaczą, dlaczego nie chcą i nie będą nazywać jej projektantką. Bo to nie fair, przecież ona jest totalną artystką, autorką widowisk, w których równie ważne jak ubrania są muzyka, scenografia, choreografia i autopromocja. W modzie bogiem są i zawsze będą pieniądze. Skoda i spółka zarabiają na swoich kreacjach, ale jakby obok, wbrew intencjom. Są tak skupieni na samym procesie tworzenia i dzielenia się swoimi pomysłami, że do dziś mogli się nie zorientować, ile naprawdę są warci i jak bardzo przy tym interdyscyplinarni.

Deep Diving for Whales (Fot. Gertrude Goroncy)

Berlińskie Factory Claudii Skody

Fot. Silke Grossmann

Po czym poznać największą na świecie artystkę, która nie rzeźbi, nie maluje, nie gra, ale dzierga, tłumaczy czarno na białym Martin Kippenberger. Na stacji metra Kottbusser Tor urządzili sobie ze Skodą ekspresową sesję mody, na drugim planie widać pana, który sprząta, raczej nie jest wzruszony. Claudia ma mokre włosy na chłopczycę, dwurzędową marynarkę, legginsy i mocne buty. Przenośna maszyna dziewiarska w jej rękach wygląda jak sprzęt stereo, bazooka, instrument muzyczny, miecz samuraja – kwestia ekspresji modelki. Nikt nie potrafi sobie przypomnieć, ani kiedy to dokładnie było, w '76 czy raczej '77, ani po co powstały zdjęcia, prawdopodobnie dlatego, że Martin akurat miał przy sobie aparat, Claudia maszynę, a oboje chęć.

Takich spontanicznych aktów twórczych wydarzyło się znacznie więcej, prowokował je brak fizycznego dystansu między liderami berlińskiej bohemy. W pewnym momencie wszyscy mieszkali pod jednym dachem przy Zossener Straße na Kreuzbergu, w pofabrycznym budynku ochrzczonym przez Claudię mianem fabrikneu. Z mężem przerobili parter na pracownię, a piętro na schronisko dla wszystkich zniesmaczonych dyktaturą kapitalistów. Nowy adres błyskawicznie namierzają ludzie cierpiący na nadmiar pomysłów, w fabrikneu są u siebie, tu tworzy się bez przerwy. Castelli i Kippenberger wprowadzają się na stałe równolegle ze Skodami, wkrótce dokooptowuje do nich Jenny Capitain, studentka, potem modelka, stylistka i wreszcie muza Helmuta Newtona.

Pierwsze prezentacje ubrań Claudii, która zaczynała w branży wydawniczej, ale do tego woli się nie przyznawać, odbywają się tutaj i są punkowym pastiszem pokazów z Paryża. Modelki nie potrafią zachować powagi, widownia również, atmosfera jest jak na party u Yves’a Saint Laurenta, tak między daniem głównym a twardymi narkotykami. Publiczność w Berlinie mniej się spina, mniej też może, w sensie pieniędzy czy wpływów, ale i tak jest wielka. Kolekcje Claudii ogląda najpierw około 100 najbliższych przyjaciół, potem przychodzą znajomi znajomych i z setki robią się 3 tysiące. W tym tłumie jest m.in. David Bowie, zamawia sweter, spodnie i doradza projektantce przeprowadzkę do Nowego Jorku, bo to taki Berlin Zachodni, tylko kilka razy większy, docenią ją tam od razu i pozwolą zarobić. W 1979 Claudia jedzie wybadać teren, trzy lata później otwiera butik w SoHo, który jest wielkim sukcesem bez względu na to, w jakich jednostkach ten sukces mierzymy. Jednym z pierwszych klientów zostaje Andy Warhol. Dobrzy ludzie donoszą mu, że Skoda jest tak jakby nim, też stworzyła swoją Factory. W Berlinie brawo Claudii bije Iggy Pop, w fabrikneu zakochał się w Esther Friedman, fotografce, ważnej personie z rodziny Skody, przez siedem lat będą parą. Przy okazji pokazów, imprez i regularnego życia – jeżeli ktoś potrafi odróżnić jedne od drugich – powstaje tyle grafik, zdjęć i filmów, że na targach mody Claudia jako pierwsza instaluje monitor. Wyświetla materiały audiowideo, które nie miały być reklamowe, po prostu tak wyszło.

Jenny Capitain w projektcie Claudii Skody (Fot. Rich Richter)
Fot. Rich Richter

I bin Domina

Rok 1981, Skoda wraz z Rosie Müller, w połowie przyjaciółką, w połowie asystentką, są w Düsseldorfie na targach mody Igedo. Ich stoisko odwiedzają Ralf Hütter i Karl Bartos z legendarnego zespołu Kraftwerk, Raf Simons jest wielkim fanem. Rozmawiają o modzie w muzyce i odwrotnie, Claudia jest ekspertką. W 1977 roku podczas jej pokazu grają Wibratory, punkowa kapela z Londynu, w 1982 modelki walą w bębny jak na wojskowej paradzie, od początku do końca show, trwa to pełne 80 minut.

Rozmowę przerywa kobieta, która przedstawia się jako stała klientka z Wiednia, wielka fanka, z zawodu domina. Claudia pada na kolana. No prawie, taka klientka to marzenie, sen, cud. Jej pracę wyobraża sobie jako niekończące się przebieranki przerywane spuszczaniem klientowi manta, już czuje ciepły pejcz w dłoni, już układa listę osób, które miło byłoby wychłostać. Muzycy mówią, że dwa podstawowe akordy noszą nazwy subdomina oraz domina 7, a to jeszcze bardziej drażni wyobraźnię Skody. W Berlinie wprasza się z Rosie do studia nagraniowego Manuela Göttschinga. On demonstruje różnicę między subdominą a dominą 7, one zaczynają się wygłupiać. – Jestem domina, padnij na kolana – mówi Claudia. – Bólu, gdzie jesteś? – odpowiada Rosie na znak, że zna reguły i zabawa bardzo jej się podoba. Wymiana zdań trwa godzinę i pół, Manuel ma wszystko nagrane, łącznie ze śmiechem, otwieraniem szampana i psem, który szczeka. Dogrywa potem kilka syntetycznych dźwięków, miksuje i – bitte schön – mamy hit. Singiel „I bin Domina” ukazuje się w 2 tysiącach egzemplarzy. Grany jest w nocnych klubach i sklepach, bo w radiu oczywiście nie, na taki tekst nawet Berlin Zachodni nie jest jeszcze gotowy.

Claudia Skoda (Fot. Estate of Martin Kippenberger, Galerie Gisela Capitain, Cologne)

W życiorysie Claudii Skody żadnej daty nie można być na 100 proc. pewnym, dokumentację ma równie awangardową, jak dorobek. Na uporządkowanie papierów brak czasu lub chęci, robi nowe kolekcje, konsultuje projekty dużych marek, w latach 90. miała trzy firmowe butiki, teraz wszystko sprzedaje online i w multibrandach. Skoro tak się sprawy mają, berlińska Kunstbibliothek postanawia zorganizować jej retrospektywę, bez czekania na okrągłą rocznicę, bo moglibyśmy się przecież nie doczekać. W zaciemnionej jak nielegalny klub techno sali zebrano wszystkie dowody na to, że jeżeli chodzi o fantazję i rozmach przy tworzeniu pokazów, Skoda wyprzedziła paryskie domy mody o dwie dekady, John Galliano i Alexander McQueen poszli w jej ślady. Katalog z wystawy elegancko sugeruje, że słowo „dziękuję” powinno też paść z ust innych artystek, np. Tracey Emin, no bo kto, jak nie Skoda, dał jej do ręki druty, szepcząc: „Zrób tym sztukę, kochana”? Wystawa „Claudia Skoda – Dressed to Thrill zbiegła się w czasie z olimpiadą w Tokio, na której Brytyjczyk Tom Daley zdobył w skokach do wody dwa medale – złoty za duet i brązowy za solo. Oczekiwanie na swoją kolejkę skracał sobie robieniem na drutach, wydziergał biały kardigan oraz pokrowiec na medal. Czy ktoś go już uświadomił, że on też jest dzieckiem Claudii?

Piotr Zachara
Proszę czekać..
Zamknij