
Po sukcesach „Dyplomatki”, „Dnia zero” czy „Nocnego agenta” Netflix ponownie sięga po sprawdzoną formułę thrillera politycznego. „Wybór” z Suranne Jones i Julie Delpy pozwala zajrzeć za kulisy władzy. Miniserial przebił popularnością nawet „Wednesday”.
Jako kobieta oglądałam „Wybór” z ciężkim sercem. Miniserial Netflixa stworzony przez Matta Charmana, nominowanego do Oscara w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny za film „Most szpiegów” z Tomem Hanksem, każe nam kibicować silnym osobowościom na najwyższych szczeblach władzy – premierce Wielkiej Brytanii Abigail Dalton (Suranne Jones z „Gentleman Jack”) i prezydentce Francji Vivenne Toussaint (Julie Delpy) – funduje im jednak emocjonalny rollercoaster.

Zapamiętałam dobrze słowa Nel Kaczmarek, młodej aktorki znanej z „Utraty równowagi”, która w wywiadzie powiedziała mi, że coraz częściej na ekranie oglądamy kobiety, które po prostu są – nie walczą, nie cierpią, nie udowadniają swojej siły. Bohaterki wreszcie „zasłużyły” w kinie na święty spokój. Sama chętnie śledzę filmy i seriale, w których kobiety nie muszą mierzyć się z całym światem. „Wybór” do takich nie należy. Wydaje się, że za najwyższą władzę płaci się tu najwyższą cenę. Nie powiem, że widok premierki i prezydentki nie cieszy, ale scenarzysta każe im na każdym kroku udowadniać swoją wartość, podczas gdy inni czyhają na ich stanowiska, grzebią w ich życiu prywatnym, zagrażają ich najbliższym.
„Wybór” zagląda za kulisy władzy. Serial Netflixa zobaczysz w jeden wieczór
Abigail Dalton zaprasza Vivienne Toussaint na Downing Street, bo mierzy się z poważnym kryzysem, także wizerunkowym. Niewydolność NHS, angielskiego odpowiednika NFZ, doprowadziła do braków podstawowych leków w aptekach i szpitalach. Francja ma zapewnić ich dostawy w zamian za pomoc Wielkiej Brytanii w „kontroli” napływu imigrantów. Dalton atakują i jej przeciwnicy polityczni, i członkowie jej własnego gabinetu. Wszyscy cieszyliby się z jej porażki. We Francji obywatele i opozycja patrzą na ręce Toussaint, która w kampanii wyborczej prezentowała się jako lewicowa, po czym mocno skręciła w prawo. Twórcy „Wyboru” szkicowo zarysowują jedne z najważniejszych problemów współczesności – niechęć wobec migrantów, populizm (argument używany przez Toussaint, że staje się bardziej prawicowa, by chronić swój kraj przed radykałami, słyszymy w Polsce cały czas), manipulację przekazami medialnymi.
Miniserial o tych wyzwaniach napomyka, ale skupia się przede wszystkim na splocie życia osobistego z publicznym. Toussaint może stracić prezydenturę, jeśli na jaw wyjdzie jej romans, Dalton może stracić ukochanego męża, jeśli nie spełni warunków stawianych przez porywaczy. Mąż premierki Alex (Ashley Thomas), pracujący w Lekarzach bez Granic, staje się pionkiem w politycznej grze, a jego żona – w myśl zasady, że z terrorystami się nie negocjuje – igra z jego życiem. Oczywiście, zagrożenie okazuje się bliższe, niż wszyscy sądzili, a Wielka Brytania podatna na wewnętrzne niepokoje.
Choć „Wybór” nie wykracza poza schemat dobrze zrealizowanego thrillera politycznego, warto go zobaczyć dla powracającej na ekrany Julie Delpy, którą widzowie pokochali w trylogii Richarda Linklatera rozpoczynającej się od „Przed wschodem słońca”, Suranne Jones i Coreya Mylchreesta, nowego ulubieńca Netflixa, którego oglądaliśmy w „Królowej Charlotcie” i „Miłości w Oksfordzie”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.