Znaleziono 0 artykułów
15.03.2024

Julian Świeżewski wysuwa się na pierwszy plan rolą w „Białej odwadze”

15.03.2024
Julian Świeżewski (Fot. Paulina Czyżewska)

Julian Świeżewski debiutantem nie jest. W jego dorobku znajdziemy filmy „Sweat” Magnusa von Horna, „Wołyń”, „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” i seriale „Rojst”, „Infamia” czy „Absolutni debiutanci”. Ale dopiero „Biała odwaga” w reżyserii Marcina Koszałki pozwala aktorowi pokazać pełnię możliwości. Grając Maćka, który pozostaje wierny sobie, tradycji, górom, aktor obrazuje dylematy górali w czasie II wojny światowej. 

Dlaczego „Biała odwaga” to dla ciebie ważny film? 

Film opowiada o historii Podhala w trakcie II wojny światowej, ale ma uniwersalny wymiar. To opowieść o ludziach przyszpilonych historią. Ludziach, którzy chcą żyć w konkretnym miejscu, ale zastaje ich trudna rzeczywistość geopolityczna. A oni po prostu kochają to miejsce, kochają te góry, to, skąd się wywodzą, swoją kulturę i chcą tam zostać. Świat wokół nich co chwilę się zmienia – Austro-Węgry, potem znów pojawia się Polska, potem naziści, potem komuniści, w końcu kapitalizm. W przypadku ludzi, którzy nie chcą lub nie mogą emigrować, jak chociażby wielu moich przodków, to jest trudne. Dla górali emigracja oznaczałaby utratę tożsamości. W kontekście wojny w Ukrainie i w Gazie to się staje boleśnie aktualne. 

A co wiedziałeś o Podhalu, zanim zacząłeś pracę nad filmem?

Lubię góry, lubię chodzić po górach i jeżdżę na nartach, więc jeździłem w Tatry. Ale nie zagłębiałem się w podhalańską kulturę – widziałem to, co widzą turyści. Dopiero film pozwolił mi poczuć ducha tego miejsca.

Obawiałeś się, jak film zostanie odebrany, zwłaszcza że już zwiastun wywołał kontrowersje?

Reżyserowi, Marcinowi Koszałce, zależało, żeby jak najpełniej oddać tę historię, pokazać różne jej strony. Ten film nie jest wcale taki kontrowersyjny – po prostu pokazuje trudną rzeczywistość.

I, oczywiście, to nie jest film stricte historyczny, składa się z kilku historii, które mają pokazać ciężar tamtych decyzji, przybliżyć mentalność tamtych ludzi, przywołać prawdziwe wydarzenia.

Julian Świeżewski (Fot. Paulina Czyżewska)

Przez ostatnie lata słowo „patriotyzm” w Polsce kojarzyło się z narodowcami. Co oznacza dla ciebie?

Mam problem z przywłaszczeniem sobie słowa „patriotyzm” przez skrajną prawicę. Co oznacza dla mnie? To trudne pytanie. Z jednej strony kocham Polskę, lubię tutaj wracać, z drugiej trudno mi nazwać siebie „patriotą”. Może właśnie dlatego, że to tak wyświechtane słowo. I do tego używane w bezwzględnej walce politycznej. Cieszę się, gdy Olga Tokarczuk dostaje Nagrodę Nobla, a polscy filmowcy są uznawani za granicą. Czuję w tej sztuce polskiego ducha – to połączenie mistycyzmu słowiańskiego z tym ciężarem, który jest jakoś immanentnie związany z naszym krajem, w którym przez połowę roku więcej jest ciemności, grzyba i pleśni niż słońca. To jest jakaś nasza dziwna siła, która odpowiada mojej wrażliwości. Ale jeśli pytasz, czy kocham Polskę, odpowiem ci, że jest to trudna miłość. 

Rozumiesz bohaterów filmu, dla których góry, Zakopane, to miejsce jest wszystkim? 

Gdybym się tam urodził, wychował, może też bym tak czuł. Sam, gdy mam trudniejszy czas, gdy potrzebuję resetu, jadę w góry. Mają w sobie coś mistycznego. Wobec tych majestatycznych masywów czuję się mały, a jednocześnie blisko natury. To dla mnie rodzaj medytacji, uziemienia w dobrym tego słowa znaczeniu. 

Scenariusz filmu obudowano wokół konfliktu dwóch braci – to temat uniwersalny, mityczny. Co podzieliło Maćka i Andrzeja?

To klasyczny konflikt między tradycją, przymusem podążenia za tym, co ustalone, a próbą stworzenia czegoś nowego. Ten konflikt między braćmi widać jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Potem na ten rozdźwięk nakładają się, oczywiście, trudne wybory, które przychodzą wraz z wielką historią. A z tym dylematem moralnym – czy zrobić to, co znane (i „słuszne”), czy iść w stronę nieznanego – chyba każdy z nas potrafi się utożsamić. Maciek czuje wewnętrzny imperatyw, by zachować niezależność.   

Czujesz, że nasze pokolenie też może stanąć przed takimi wyborami?

Czuję, że jest wiele rzeczy, których nie potrafimy jeszcze dostrzec, których nie rozumiemy. I znowu powracają do mnie góry – namacalna manifestacja tego, na co nie mamy wpływu. 

Zawód aktorski też niesie za sobą pewną dozę niepewności. 

Tak, to trochę przekleństwo tego zawodu. Z jednej strony w pracy dotykam rzeczy najważniejszych – głębokich emocji, może nawet czegoś metafizycznego. Ta otwartość na doświadczenia jest dla mnie w tym zawodzie najważniejsza. Z drugiej strony nie ma tu namacalnego rzemiosła. Przy każdej roli, przy każdym projekcie tak naprawdę zaczynam wszystko od nowa. Wychodzę z punktu, w którym niewiele wiem. Stopniowo dowiaduję się więcej o sobie, o postaci. Ale żeby to zrobić, muszę odrzucić to, co już znam. A wtedy łatwo się pogubić, podać w wątpliwość własne umiejętności. 

Miałeś świadomość tych wyzwań emocjonalnych, gdy zdecydowałeś się zostać aktorem?

Chyba nie myślałem na poważnie o tym, że aktorstwo stanie się moim zawodem. Dopiero teraz zadaję sobie pytanie, czy to jest na pewno to. Podejmuję świadomą decyzję. Wcześniej wiedziałem, że sprawia mi to mnóstwo frajdy. Idąc na studia aktorskie, świetnie się bawiłem. Stwierdziłem, że jeśli nie mam innego pomysłu na siebie, a to sprawia mi przyjemność, warto spróbować. Zwłaszcza że zaczęło mi to przynosić pieniądze. Teraz widzę, jakie ten wybór niesie za sobą konsekwencje. Gdy wchodzisz, powiedzmy, w proces terapeutyczny, wyznaczasz sobie ramy, np. spotkanie co tydzień, w środę, o 15. W mojej pracy brakuje tej stałości. Nie mogę zadeklarować, że będę wolny w każdą środę o 15. To tylko jeden z wielu przykładów. Trudniej zobowiązać się do czegokolwiek, co wymaga systematyczności. Nie mówiąc już o tak poważnych sprawach, jak rodzina i dzieci. 

Julian Świeżewski (Fot. Paulina Czyżewska)

A szukasz tego osadzenia?

Julian Świeżewski (Fot. Paulina Czyżewska)

Przywykłem do ciągłych zmian. Nadal czerpię przyjemność z odkrywania tego, co jeszcze mi nieznane. Lubię zmienność, ale powoli staram się też łapać równowagę. Co roku staram się mieć miesiąc dla siebie. Żeby gdzieś pojechać albo po prostu zostać w Warszawie i pobyć ze sobą.

Poczucie stałości dają ci relacje?

Tak, mam dobrą relację romantyczną. I szczęście do przyjaciół. 

Przyjaźnisz się z innymi aktorami? Gdy pracowaliście razem z Filipem Pławiakiem, zaczęliście rywalizować, jak filmowi bracia?

Może trochę… Na pewno się do siebie zbliżyliśmy. Rozmawialiśmy o trudnych emocjach, a to zawsze zbliża. Takie wspólne intensywne przeżycie jak plan filmowy to dobry sposób, żeby się lepiej poznać. Z Filipem podobnie podchodziliśmy do tego filmu, podobne cele chcieliśmy osiągnąć. Chcieliśmy, żeby to, co się dzieje między aktorami w trakcie ujęcia, było jak najbardziej autentyczne. Nie chcieliśmy tego sztucznie „pompować”.

Co planujesz po „Białej odwadze”?

Nie narzekam na brak pracy. Lubię niszowe kino festiwalowe jak z Nowych Horyzontów we Wrocławiu. I trochę czekam na takie propozycje. Komercyjne też, bo te pozwalają mi się utrzymać. Spełniam się też w teatrze, ale trudno z tego wyżyć. Niełatwo te różne przestrzenie pogodzić. Ale jakoś mi się udaje – czuję, że to kwestia raczej szczęścia niż talentu. Zresztą wszędzie można wykroić dla siebie jakąś przestrzeń wolności, własnego świata. Choć gdy nie mam nic do powiedzenia lub gdy widzę, że projekt jest tylko produktem, staram się w to nie wchodzić. 

A gdy już się czegoś podejmiesz, wchodzisz w to na maksa?

Próbuję. Mam potężnego kontrolera wewnętrznego, którego ciężko mi spacyfikować. Czasami trudno mi być tu i teraz, także na planie. Czasami udaje mi się przestać analizować. Zwłaszcza gdy atmosfera na planie jest wyjątkowa. To się wydarzyło przy „Białej odwadze”. Mam satysfakcję, bo wtedy, bez tego kontrolera, gram najlepiej. Lubię te magiczne momenty, gdy liczą się tylko emocje. Ale nie chcę aż tak narzekać – to, że wiem, gdzie jest kamera, co przez nią widać, jak pada na mnie światło, też pomaga w pracy.

A kiedy w życiu prywatnym przeżywasz te magiczne momenty? 

Lubię poranki z moją partnerką – picie kawy, przytulanie się, rozmowy, spacery z psem.

Na ekranie bywasz mężczyzną tradycyjnym albo bardziej współczesnym – co jest ci bliższe?

Nawet te postaci „tradycyjnych” mężczyzn staram się zawsze jakoś „rozmiękczyć”. Wiesz, ja już w domu walczyłem o poczucie autonomii. Żeby podejmować własne decyzje. Nie wtłaczać sobie do głowy norm dotyczących męskości, seksualności, rodziny. Teraz męskość widzę w akceptacji różnorodności i odwadze manifestowania siebie (w tym też swoich słabości), swojego pierwiastka kobiecego, co przejawia się chociażby w tym, że feminizuję moją garderobę, czasem maluję paznokcie, zrobię make-up czy tatuaż.  

Interesujesz się modą – czujesz, że na czerwonym dywanie mężczyźni wreszcie mogą sobie pozwolić na eksperymenty?

To i tak jest dosyć grzeczne. Gdy chodzę na rave’y, widzę odważniejsze propozycje. Sam lubię różne wcielenia, kupuję też w second handach i na Vinted. 

A jakie pozycje z twojej filmografii są ci najbliższe?

Na pewno mój pierwszy film, „Zgoda” Maćka Sobieszczańskiego, „Sweat” Magnusa von Horna i serial „Absolutni debiutanci” w reżyserii Kamili Tarabury i Katarzyny Warzechy o młodych ludziach.

Julian Świeżewski (Fot. Małgorzata Pączkowska)

Jacy są według ciebie ci młodzi ludzie?

Zazdroszczę im swobody wyrażania emocji. Lubię pracować z młodszymi od siebie, bo pozwala mi to przedefiniować moje własne przekonania. Ale tym, czego nie zazdroszczę, jest okres dojrzewania, który łączył się u mnie z niepewnością, porównywaniem się, potrzebą zdefiniowania się – dla siebie i wobec innych. 

Piotr Maślak często mówił w „Pierwszym Śniadaniu w TOK-u” – swoją drogą, płakaliśmy z dziewczyną, gdy odchodził z radia – że mamy w Polsce problem z krytycznym myśleniem. W szkołach uczy się nas raczej martyrologii, a nie analizowania i wyciągania własnych wniosków z historii. Ale czuję, że młodsze pokolenie ma coraz większą świadomość i gotowość na spojrzenie krytycznym okiem na rzeczywistość. 

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij