Znaleziono 0 artykułów
11.06.2021

Śluby 2021: Jak dopasować suknię do osobowości

11.06.2021
Elizabeth Taylor na ślubie (Fot. Getty Images)

W weselach znów może uczestniczyć nawet 150 osób. Najważniejszą jednak pozostaje panna młoda. Choć tradycyjne białe bezy wciąż są popularne, coraz więcej z nas wybiera bardziej oryginalne kroje i kolory. Sprawdziłam i polecam tę opcję.

Jessica Biel wzięła Justina Timberlake’a za męża w różowych falbankach Giambattisty Valliego. Julianne Moore wybrała różową slip dress od Prady, a Sharon Stone fason ze stójką od Very Wang. Jeszcze mocniej ze schematu wyłamała się Sarah Jessica Parker, która Matthew Brodericka poślubiła w czerni. Jej prosta sukienka ze zwyczajnego butiku w Nowym Jorku przeszła do historii, podobnie jak pełna przepychu biel Vivienne Westwood, w której Carrie Bradshaw miała wyjść za Mr. Biga. Elizabeth Taylor wychodziła za mąż osiem razy, więc miała okazję poeksperymentować z odcieniami – miewała sukienki żółte, zielone, a nawet tęczowe. Na Pintereście, gdzie panny młode chętnie szukają inspiracji, kolorowe i czarne sukienki ślubne robią furorę. Co sezon inne niż białe kreacje lansują też domy mody, choćby Carolina Herrera, Vera Wang czy Monique Lhuillier. Polskie marki nie pozostają w tyle – w kolekcji Bizuu Bridal znajdziemy cielistą sukienkę z koronkami, a u Laurelle subtelny róż. Wiele marek, na przykład Anna Kara, ma w ofercie krótkie sukienki, zestawy bluzek i spodni albo kombinezony. Możliwości przybywa.

Białe suknie ślubne mają krótką tradycję

Często za namową mam i babć panny młode wciąż decydują się na klasykę – bufki, koronki i kokardki, oczywiście w bieli, która zdaniem krawców z atelier sukni ślubnych oraz Inuitów ma nieskończenie wiele odcieni. Niewiele dziewczyn pamięta, że ten kolor kojarzy się ze ślubami dopiero od XIX wieku. Wcześniej wiązano biel z żałobą, uważając noszenie go przez panny młode za złą wróżbę. Nowy trend zapoczątkowała w 1840 roku Wiktoria Hanowerska, narzeczona księcia Alberta. Przyszła królowa Wiktoria wpłynęła na garderobę współczesnych sobie kobiet w takim stopniu, jak dziś członkinie rodziny królewskiej – Kate czy Meghan, które też poślubiły księciów w jasnych kreacjach. Biel nie dominuje w innych kulturach – w Chinach i w Indiach suknie są czerwone, w Afryce – wielobarwne.

Jak wybierałam suknię na ślub

W moim przypadku decyzja o niestandardowej kreacji została podyktowana niestandardowym charakterem uroczystości. Wiedziałam, że wezmę ślub w urzędzie, a zamiast wesela zaproszę rodzinę na kolację, a przyjaciół na przyjęcie. Kreacje do ziemi kojarzyły mi się z uroczystościami kościelnymi, balami w dworkach i poprawinami. Wydawało mi się, że do skromnego Urzędu Stanu Cywilnego wielometrowy tren nie pasuje. Rezygnacja z „tradycyjnej” kreacji nie ułatwiła poszukiwań – okazało się, że łatwiej jest kupić bezę niż coś w moim guście.

Carolina Herrera (Fot. materiały prasowe)

Jestem dozgonnie wdzięczna koleżance stylistce za pomysł genialny w swojej prostocie. Może by tak vintage? Wtedy, w 2014 roku, w Polsce butiki z ubraniami z drugiej ręki dopiero raczkowały. Co prawda kupowałam w lumpeksach, ale nie przyszło mi do głowy, żeby szukać tam kreacji za grosik. Kompromisem okazała się markowa kreacja sprzed kilku lat. Ze wszystkich domów mody zawsze najbardziej kochałam Valentino. Do outletu tej marki udałyśmy się z kumpelką-doradczynią. W Londynie, podczas mojego pierwszego fashion weeku.

Tam, na wieszaku, czekała ona – moja sukienka marzeń. Bez rękawów, z bogato zdobioną górą i rozkloszowanym dołem z tiulu, jak tutu Carrie z „Seksu w wielkim mieście”. Sięgała kolan, miała odcień pudrowego różu – trochę waty cukrowej, trochę sorbetu, a trochę mebli dla Barbie. Sprawiała, że sylwetka wydawała się lżejsza. Była odrobinę retro i spełniała wymogi kreacji ślubnej – mogłam być pewna, że nikt na mój ślub podobnej nie włoży. Koleżanki spoza branży mody trochę się dziwiły – że za skromna, że za krótka, że właściwie koktajlowa, a nie wieczorowa.

Suknia ślubna powinna opowiadać o miłości

Wydając na nią oszczędności, nie wiedziałam, że posłuży mi w innym dniu, niż pierwotnie planowałam. Pierwszy ślub odwołałam, kilka miesięcy później wyszłam za mąż za kogoś innego. Sukienka, która miała sprawdzić się w czerwcowych upałach, nie była gotowa na mróz. Naprędce organizowałam więc płaszcz, futerko, rajstopy. Okazała się idealnie pasować do tej nowej uroczystości – niemal spontanicznej, dosyć kameralnej, pozbawionej fajerwerków. Wystarczyło włożyć sandały na obcasie, pomalować usta na intensywny odcień śliwki, odcinający się od różu, pokręcić lekko włosy.

Nie czułam się jak najpiękniejsza panna młoda w historii. Czułam się jak ja, tylko trochę strojniej ubrana. Panu młodemu się podobało, co chyba najważniejsze. Od tego czasu namawiam przyjaciółki na sukienki z historią. Nie muszą być od Valentino, nie muszą być vintage, nie muszą być krótkie. Mogą być białe, czarne albo w kropki. Byle mówiły coś o naszej osobowości, stylu i upodobaniach. Opowiadały historię miłości, której zwieńczeniem może być ślub.

Kupując bezpretensjonalną sukienkę, traktowałam ją jak inwestycję. Planowałam nosić ją potem na inne wielkie wyjścia. Ten pomysł nie wypalił – na wesela koleżanek nie mogłam przecież wybrać się we własnej sukni ślubnej. Za innymi wielkimi wyjściami nie przepadam.

Sukienka wisi w szafie, schowana w pokrowcu. Czasami do niej zaglądam. Cekiny błyszczą tak, jak w dniu ślubu, tiul wciąż wygląda jak ze spódniczki baleriny, fason ani trochę się nie zestarzał. Mogłabym ją spokojnie sprzedać na Vinted albo wstawić do second-handu, ale nie potrafię się z nią rozstać. Może włożę ją ponownie na odnowienie ślubów, które obiecaliśmy sobie z mężem na dziesiątą rocznicę?

Anna Konieczyńska
Proszę czekać..
Zamknij